Przez złe przepisy autorstwa resortu środowiska, na ekranowaniu Polski straciliśmy ok. miliarda złotych. To ewenement na światową skalę – cały kraj został poprzecinany setkami kilometrów dźwiękoszczelnych ścian. Te inwestycje budzą ogromne wątpliwości. Ekrany postawiono tam, gdzie powstać wcale nie musiały. Przed samochodowym ruchem chronią np... lasy i ugory. Ich wysyp dziwnie zbiega się z największym boomem inwestycyjnym na polskich drogach.
Pięć lat temu Ministerstwo Środowiska wprowadziło w Polsce normy hałasu, które należą do najwyższych w Europie. To właśnie na ich podstawie wyrastają ekrany. Sęk w tym, że są one stawiane nie tylko w obrębie miejscowości, ale także w szczerym polu. Dlaczego? Bo wskaźniki odnoszące się do terenów zabudowanych są stosowane, nie wiedzieć czemu, także poza nimi, gdzie natężenie ruchu przekracza 16,4 tys. pojazdów na dobę. A takich odcinków jest, poza wielkimi miastami, 235. Łącznie liczą aż 1538 km i większość z nich trzeba „zaekranować".
25 proc. więcej kosztuje budowa drogi z ekranami
Podwyższa to koszty budowy dróg – nawet o 25 proc. Ekrany są drogie – metr bieżący kosztuje nawet 2,5 tys. zł. To tyle, co mkw. mieszkania w Bytomiu czy Olkuszu. Jak podała nam GDDKiA, w ciągu zaledwie dwóch ostatnich lat tylko wzdłuż autostrad A1, A2 i S8 ustawiono aż 230 km ekranów za 565 mln zł. Dotyczy to też dróg samorządowych – np. w Małopolsce ekranowanie miało kosztować 500 mln zł.
Resort środowiska wycofuje się z restrykcyjnych przepisów. Według wyliczeń GDDKiA, gdyby normy zmieniono przed drogowym boomem, nawet 40 proc. ekranów okazałoby się niepotrzebnych. Przykładowo, na A2 kosztowałyby nie 200, ale 120 mln zł. Ani resort środowiska, ani infrastruktury nie reagowały na liczne interwencje GDDKiA i marszałków województw.