Resort zdrowia skierował do opiniowania projekt rozporządzenia w sprawie szpitalnego oddziału ratunkowego (SOR), który wprowadza tzw. triaż, czyli segregację medyczną pacjentów ze względu na ich stan. Oceny pacjenta triażysta (najczęściej doświadczony ratownik medyczny, pielęgniarka lub lekarz) będzie dokonywał według pięcio-, a nie, jak to było dotychczas, trzystopniowej skali. W zależności od tego, czy chory wymaga natychmiastowej pomocy, czy może poczekać, zostanie oznaczony jednym z pięciu kolorów. Pacjent czerwony, czyli najpilniejszy, to taki, którego zdrowie i życie jest zagrożone i wymaga natychmiastowej pomocy. Pomarańczowy może poczekać, ale najwyżej 10 min, jeżeli lekarze zajmują się akurat pacjentem czerwonym. Do godziny zaczeka pacjent żółty, a niebieski i zielony spędzą w poczekalni nawet kilka godzin. Medyk będzie miał możliwość odesłania ich do gabinetu nocnej i świątecznej pomocy medycznej, gdzie przyjmuje lekarz pierwszego kontaktu.
Czytaj także: Segregacja pacjentów na SOR według obrażeń i pilności przyjęcia
Reorganizację przejdzie także sam SOR – trzeba będzie w nim wydzielić specjalną salę do triażu, zainstalować biletomat, drukarkę do biletów i wyświetlacz, a osoby prowadzące segregację medyczną dostaną specjalne tablety.
Nowa organizacja ma nie tylko przywrócić SOR-owi jego pierwotną funkcję, a więc nadać status miejsca ratowania życia, ale też zapewnić pacjentom odpowiednio szybką opiekę lekarza. Triażyści mają też regularnie sprawdzać stan chorych przypisanych do określonego koloru – chodzi o to, by odpowiednio szybko wychwycić pogorszenie i udzielić im pomocy. Te precyzyjne przepisy mają zapobiec sytuacjom takim jak ta ze szpitala w Sosnowcu, gdzie pod koniec marca pacjent zmarł po dziewięciu godzinach czekania. 39-letni mężczyzna zgłosił się do placówki z siną nogą od kolana, z której w dodatku sączył się płyn. Personel uznał jego przypadek za mniej pilny od pozostałych i chory nie doczekał pomocy.
Część ekspertów krytykuje pomysł. Prof. Juliusz Jakubaszko, członek europejskiego i międzynarodowego towarzystwa medycyny ratunkowej uważa, że system proponowany przez ministerstwo najlepiej sprawdza się na polu bitwy, gdzie wyłuskuje się nie tyle pacjentów potrzebujących najpilniejszej opieki, ale tych, którzy mogą się jeszcze przydać na placu boju. Dziwi się, że pisząc rozporządzenie resort nie poprosił o pomoc lekarzy medycyny ratunkowej.