Prawie co drugi bezrobotny w powiecie nyskim, który był bez pracy ponad rok i nie pobierał zasiłku, odrzucił w lutym ofertę zatrudnienia.
– Proponowaliśmy zajęcie na minimum miesiąc za 1600 zł m.in. przy malowaniu szkoły i sprzątaniu – mówi „Rz" Kordian Kolbiarz, dyrektor tamtejszego urzędu pracy. Powiat prowadzi autorski program tzw. powszechnych robót publicznych. Jak wynika z danych, do których dotarła „Rz", z 304 osób, które dostały oferty, 44 nie zgłosiły się do urzędu, 22 uznały, że proponowana praca jest „nieodpowiednia", 20 przedstawiło zwolnienie lekarskie, 14 zajmowało się dziećmi. Łącznie oferty nie przyjęło 136 osób. PUP pozbawił ich statusu bezrobotnego i przestał płacić składki do NFZ.
Tamtejsze władze przewidują, że w ten sposób do 2014 r. zmniejszą bezrobocie z 24 do 12 proc. Zaoszczędzą też pieniądze. „W 2012 r. powiat wydał na bezrobotnych 23 mln zł. Objęcie ich nowym systemem, przy założeniu 50 proc. odmów, przyniesie oszczędności ok. 5 mln zł" – twierdzą.
Po co ludzie niezainteresowani pracą rejestrują się w PUP? Głównie, by mieć prawo do leczenia. – Trzeba wyprowadzić składkę NFZ z urzędów pracy. Mówi się o tym od 10 lat, ale nikt tego nie zrobił – mówi Jerzy Bartnicki, szef PUP w Kwidzynie.
A te zaniedbania to straty. Po pierwsze urzędy nie mogą zająć się bezrobotnymi, którzy chcą pracować. – Jeden pośrednik pracy przypada na 700 bezrobotnych. W prywatnej agencji maksymalnie na 100 – mówi Kolbiarz. Po drugie – do PUP niechętnie zwracają się firmy szukające pracowników, bo wiedzą o niskiej motywacji wielu zarejestrowanych. – Coraz częściej zgłaszają się do nas osoby, które chcą wyłącznie pieczątkę potwierdzającą, że rozmawiali o pracy – mówi „Rz" Mariusz Nasiborski, prezes nyskiej firmy Dagna.