Sprawę zakupu przez resort zdrowia ponad 1200 respiratorów od firmy E&K należącej do byłego handlarza bronią media opisują od czerwca tego roku.
Dostawa 1241 urządzeń miała zostać zrealizowana do końca czerwca, a firma dostała 154 mln zaliczki z 200, na które opiewała umowa.
Firma nie dotrzymała terminów i do 30 czerwca dostarczyła zaledwie 60 urządzeń, w kolejnym tygodniu następnych 140.
Po nagłośnieniu sprawy firma zobowiązała się do zwrotu zaliczki, jednak z powodu wysokości kwoty nie była w stanie wywiązać się i z tej obietnicy.
Z dokumentacji wspomnianych 60 respiratorów, z których 50 wyprodukowała niemiecka firma Draeger, a 10, koreańska Mekics.
W umowie, która podpisał z firmą handlarza bronią były już wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński, dokładnie wyszczególnione są dokumenty, jakie muszą być dostarczone wraz ze sprzętem: "wykonawca dostarczy zamawiającemu wraz z dostawą urządzeń w formie papierowej oraz elektronicznej: 1. kartę gwarancyjną 2. instrukcję obsługi (...) 4. wypełniony paszport urządzenia 5. wykaz podmiotów upoważnionych przez wytwórcę lub autoryzowanego przedstawiciela do wykonywania czynności serwisowych (...) 6. listę dostawców części zamiennych” - cytuje fragment umowy TVN24.
Tymczasem w przypadku respiratorów produkcji niemieckiej dostawca nie dołączył żadnych z wymienionych dokumentów, a w przypadku koreańskich - jedynie instrukcję obsługi.
Co gorsza, zarówno w przypadku niemieckich, jak i koreańskich urządzeń, sprzedawca "dostarczył wraz z urządzeniem przewód zasilający urządzenie w tlen w standardzie BS (British Standard), który uniemożliwia podłączenie urządzenia do instalacji tlenowej w podmiotach leczniczych w Polsce" - co oznacza, że w ogóle nie powinny przejść odbioru.
Firma, z która Ministerstwo Zdrowia podpisało umowę na dostawę respiratorów, do dziś jest winna resortowi ponad 70 mln zł.
Roczny dostęp do treści rp.pl za pół ceny