Pytanie o scenariusz w przypadku przegranej PO w wyborach parlamentarnych było jedynym, z którym musiał się zmierzyć minister spraw zagranicznych. Przez inne przebrnął bez problemów. Do Łodzi przyjechał zabiegać o głosy członków Platformy, którzy mogą wskazać także marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego jako kandydata partii do fotelu prezydenta.
W odróżnieniu od wystąpienia w Bydgoszczy, gdzie w niewybredny sposób zaatakował Lecha Kaczyńskiego, tym razem Radosław Sikorski pozwalał sobie tylko na złośliwości.
– Prezydent nie powinien współzawodniczyć z rządem w rządzeniu i parlamentem w uchwalaniu ustaw – mówi minister. – Nie może także czuć się rządem na wygnaniu. Prezydent to urząd, który powinien przydać powagi krajowi.
Obiecał, że jeśli przejmie urząd sprawdzi etaty w kancelarii. – Bo są ich setki. Trzeba było przyjąć polityków partii opozycyjnej na etaty – stwierdził.
„Plusem dodatnim” urzędującej głowy państwa było partnerstwo z Ukrainą i wyjazd do Huty Pieniackiej (w trakcie wojny doszło tam do pogrom kresowej ludności polskiej) z prezydentem Wiktorem Juszczenką. Jednak według ministra polski prezydent inwestował w Juszczenkę zbyt długo i skończyło się to decyzjami, które bulwersują polską opinią publiczną: podniesienie do godności bohatera narodowego Ukrainy twórcy UPA Stepana Bandery.