Od początku obecnej dobrej zmiany PiS Mateusz Morawiecki ma jedno naczelne zadanie: pilnować wyborców, by przypadkiem nie zaczęli się bać o gospodarkę. W nowym rządzie to się nie zmieniło. Ale obecność Jarosława Kaczyńskiego na stanowisku wicepremiera odbiera szefowi rządu resztki złudzeń co do tego, kto naprawdę rządzi.
Czytaj także:
Reuters: Polski rząd skręca jeszcze bardziej w prawo
Może zresztą tych złudzeń nie było wcale: Morawiecki jest człowiekiem przywykłym do rządów „centrali", która ostatecznie decyduje – czy to z Madrytu o ofercie kredytowej banku, czy z Nowogrodzkiej o tym, kto ma być ministrem i co robić.
Jak na technokratę i bankowca przystało, premier trzyma się kultury korporacyjnej i trudno mu przejść do porządku nad wybrykami polityków, którzy w ogóle się na tym porządku nie znają, realizują za wszelką cenę swoje ambicje i nie potrafią poczekać, aż w hierarchii przyjdzie ich kolej. Nie rozumie tego także dlatego, że w polityce nie funkcjonuje samodzielnie: były współpracownik PO, a nawet przyjaciel niektórych polityków Platformy, świadomie pod koniec jej rządów dokonał zmiany barw politycznych, dając się jeszcze na finiszu nagrać w restauracji Sowa & Przyjaciele. Daleka jestem od wiary w teorię działania premiera na zlecenie rosyjskich oligarchów, którą kolportuje Tomasz Piątek w książce poświęconej Morawieckiemu, ale jest faktem, że jego kariera polityczna nie rozwija się w sposób tradycyjny. Kiedy w biznesie ktoś przenosi się do konkurencji, często zabiera ze sobą teczki albo twardy dysk czy też wypuszcza w sieć pełną chmurę danych. I to jest posag wnoszony do nowego zarządu. Co wniósł do PiS Mateusz Morawiecki?