Reklama
Reklama

Bartłomiej Biskup: Mniejszościowy rząd łatwo wpadnie w dryf. To ryzykowny scenariusz

To Platforma zjadłaby Hołownię, a nie odwrotnie – prof. Bartłomiej Biskup komentuje możliwe rozstanie Polski 2050 z koalicją rządzącą. Politolog związany z Uniwersytetem Warszawskim wskazuje, kto mógłby skorzystać na napięciach i czy premier Donald Tusk ma kogoś, komu mógłby przekazać władzę.

Publikacja: 16.07.2025 04:36

Prof. Bartłomiej Biskup

Prof. Bartłomiej Biskup

Foto: PAP/Albert Zawada

Liderzy koalicji rozmawiają o rekonstrukcji rządu, która się opóźnia. Jaki jest pana zdaniem warunek jej powodzenia? 

Myślę, że kluczowe są tu jednak kwestie programowe. Pytanie, czy koalicji uda się zrealizować i „dowieźć” cokolwiek z tego, co obiecała. Bo to wydaje się dziś największym problemem.

Reklama
Reklama

Oczywiście, są także kwestie personalne, ale moim zdaniem to sprawa drugorzędna. Najważniejsze jest to, czy liderzy koalicji mają jeszcze w zanadrzu projekty, które są w stanie uchwalić albo wprowadzić, niekoniecznie w formie ustaw. Mam na myśli przede wszystkim obietnice złożone przed wyborami w październiku 2023 roku – dotyczące choćby mieszkalnictwa, podatków czy innych kluczowych obszarów.

Wydaje się bowiem, że wyborcy oczekują sprawczości – jakiegoś planu, wyraźnego komunikatu, pokazania konkretów. Sama zmiana personalna może być oczywiście odebrana jako pozytywny sygnał, ale, moim zdaniem, to za mało.

Czy możliwy jest scenariusz, w którym rząd będzie nadal tracić poparcie tak wyraźnie, że któraś z partii – na przykład Lewica albo ugrupowanie Szymona Hołowni – uzna, iż nie ma sensu dalej firmować niepopularnego gabinetu i zdecyduje się go opuścić? Czy taki wariant rządu mniejszościowego rzeczywiście może się ziścić?

Oczywiście, taki scenariusz jest możliwy. Pytanie tylko – co dalej? Do wyborów pozostają jeszcze ponad dwa lata. Gdyby któraś z partii zdecydowała się na opuszczenie koalicji, to co właściwie miałaby przez ten czas osiągnąć? Budować opozycję wobec obecnego rządu? Być może – to jedna z możliwości. Zwróciłbym jednak uwagę, że większość tych ugrupowań jest w sytuacji… nie chcę tego ująć zbyt ostro, ale powiedzmy: „wyposzczonych” z rządzenia. Lewica od dawna nie miała realnej władzy, ugrupowanie Szymona Hołowni w ogóle debiutuje, a PSL także przez osiem lat znajdował się poza władzą. To nie jest więc takie proste, żeby zrezygnować z udziału w rządzie.

Czytaj więcej

Jacek Nizinkiewicz: Co ma Kaczyński, czego nie ma Tusk? I czy ma to Sikorski?
Reklama
Reklama

Czyli tylko liczą się stołki?

Nie chodzi tylko o tę brutalną prawdę, że „stołki” się liczą – choć oczywiście mają znaczenie. Ale też działacze partyjni mogą nie być zachwyceni perspektywą opuszczenia rządu i wejścia w niepewną przyszłość. Gdyby wybory miały się odbyć za rok, można by uzasadnić taki ruch przygotowaniami do kampanii, zmianą narracji, nowym programem. Dwa lata to jednak znacznie trudniejsza perspektywa, szczególnie że utrzymanie spójności partii w opozycji bez wyraźnej perspektywy zwycięstwa jest bardzo trudne. Prawdopodobne byłoby wówczas rozpadanie się klubu i przechodzenie posłów do innych ugrupowań, które są w stanie zaoferować miejsca na „biorących” listach wyborczych – przede wszystkim do Platformy Obywatelskiej, jeśli chodzi o ludzi Hołowni, a może i do Lewicy. Dlatego uważam, że te ugrupowania pozostaną w uścisku tej koalicji. Żeby zdecydować się na wyjście, musiałby pojawić się na horyzoncie jakiś realny projekt polityczny, który dawałby nadzieję na sukces, na nową koalicję, na zwycięstwo. Pytanie brzmi: co w takiej sytuacji powiedziałby Hołownia? Bo już raz wyszedł z krytyką pod adresem Platformy – może powtórzyłby ten ruch. W końcu zakładał swoją partię właśnie dla tych, którzy byli zawiedzeni PO.

Zostańmy jeszcze na chwilę przy Szymonie Hołowni. Jego partia i on sam wyraźnie stawiają na postulaty, które jak dotąd pozostają niezrealizowane. Mam na myśli choćby odpolitycznienie spółek Skarbu Państwa i mediów publicznych czy szereg innych zapowiedzi, które wciąż nie zostały spełnione. Zastanawiam się, czy w tej narastającej frustracji, zwłaszcza gdy Hołownia w listopadzie przestanie pełnić funkcję marszałka Sejmu, nie uzna w pewnym momencie, że dalsze trwanie w koalicji po prostu go spala. Widać tu pewną analogię do Partii Razem, która zdecydowała się opuścić koalicję i w efekcie zyskała polityczne „dopalanie”.

W jakimś stopniu na tę sytuację wpłynęły też wybory prezydenckie, choć nie wprost. Ale ten scenariusz, o którym pan mówi – a za chwilę zapewne przejdziemy do kolejnego – wydaje się dość spójny. Rzeczywiście, taki wariant jest możliwy, zwłaszcza jesienią, gdy Hołownia przestanie pełnić funkcję marszałka Sejmu i jego ugrupowanie zacznie odgrywać mniejszą rolę w koalicji. Ministrowie Platformy pozostaną w centrum uwagi, a Polska 2050 stopniowo straci znaczenie.

Polska 2050 i Lewica pozostaną w uścisku tej koalicji. Żeby zdecydować się na wyjście, musiałby pojawić się na horyzoncie jakiś realny projekt polityczny, który dawałby nadzieję na sukces, na nową koalicję, na zwycięstwo.

Prof. Bartłomiej Biskup

Wówczas Hołownia mógłby spróbować powtórzyć manewr z początku swojej kariery: osłabiać Platformę, podbierając jej wyborców, szczególnie tych zmęczonych i zniechęconych – dokładnie tak, jak to było przy zakładaniu jego partii. To miałoby sens, bo gdzieś ci rozczarowani wyborcy muszą odpływać. Wątpliwe jednak, by skierowali się w stronę Konfederacji czy innych ugrupowań bardziej radykalnych. Najbardziej prawdopodobne wydaje się jednak powstanie kolejnej „tratwy ratunkowej” – ugrupowania, do którego mogą przepłynąć niezadowoleni z Platformy. Pytanie tylko, czy efekt świeżości Hołowni nie został już wyczerpany. W końcu mieliśmy już podobne zjawiska z Nowoczesną, z Ruchem Palikota – to zawsze były takie tratwy dla sfrustrowanych wyborców PO, które po pewnym czasie znikały ze sceny politycznej. Ten mechanizm powtarzał się już kilkukrotnie.

Spójrzmy na sytuację z perspektywy premiera. Istnieje też przecież wariant siłowy: po rozpadzie Trzeciej Drogi Donaldowi Tuskowi byłoby łatwiej pozbyć się z rządu ministrów Szymona Hołowni, którzy regularnie krytykują koalicję i sprawiają kłopoty. Wiedząc jednocześnie, że są oni zakładnikami swoich własnych wyborców, którzy raczej nie zaakceptowaliby, gdyby posłowie Polski 2050 zaczęli głosować razem z PiS w sprawach np. wotum zaufania dla ministrów. Czy Tusk wówczas mógłby zaryzykować taki ruch. Już zresztą wprost tym groził partii Hołowni. Spotkanie Hołowni z Kaczyńskim taką krytykę mu tylko ułatwiło.

Trudno jednoznacznie przesądzić, ale taki wariant niewątpliwie wiąże się z ryzykiem. Mniejszościowy rząd może łatwo wpaść w dryf – będzie mu trudniej uzyskać zgodę Sejmu na realizację swoich projektów. Nawet abstrahując od weta prezydenta, już sama sytuacja w parlamencie stałaby się znacznie bardziej skomplikowana. Kluczowe jest pytanie, jak w tej sytuacji zachowaliby się posłowie Hołowni. Sądzę, że część z nich – jak to bywa w polityce – mogłaby się zwyczajnie przestraszyć i zacząć szukać stabilniejszego zaplecza. Już wcześniej wspominałem, że w przypadku dalszego spadku notowań Szymona Hołowni i jego ugrupowania możliwe byłoby przechodzenie posłów do Platformy Obywatelskiej. Taki proces mógłby się wówczas nasilić. W gruncie rzeczy dla Platformy taki scenariusz nie byłby najgorszy. Taki rząd zapewne dotrwałby do 2027 roku, bo posłowie Hołowni raczej nie głosowaliby przeciw w kluczowych sprawach personalnych, tak jak pan mówi. Gabinet mógłby się opierać na ich głosach, choć trudno oczekiwać, że realizowałby obietnice w pełnym zakresie – raczej tylko wybrane postulaty, przede wszystkim te wyborcze. Atmosfera w koalicji byłaby jednak już popsuta. Trudno byłoby Hołowni i jego działaczom przekonywać wyborców, że to oni coś „wywalczyli” czy zrealizowali, skoro formalnie nie byliby już częścią rządu. W efekcie, moim zdaniem, to partia Hołowni zostałaby „zjedzona” przez Platformę, a nie odwrotnie – bo PO jest jednak większym i silniejszym ugrupowaniem.

Reklama
Reklama

A czy Lewica może dojść do wniosku, iż nie opłaca się jej dłużej firmować „prawicowego” rządu, który w sprawach progresywnych właściwie nic nie ma do zaproponowania? Czy uważa pan, że Lewica mogłaby w tej sytuacji „rzucić papierami”?

Myślę, że w przypadku Lewicy taki scenariusz jest mniej prawdopodobny. Z tego, co słyszę, jej politycy lepiej odnajdują się w strukturach rządowych i sprawniej współpracują z Platformą Obywatelską – przynajmniej takie wrażenie wyłania się z kuluarów. Sądzę, że wykazują mniejszą skłonność niż Hołownia do wypowiedzenia tej współpracy, choć oczywiście będą musieli uważnie przyglądać się sytuacji, zwłaszcza po wakacjach, kiedy zobaczymy, jak ułożą się sondaże.

Na razie jej pozycja wydaje się stosunkowo stabilna, ale spadki poparcia mogłyby ich zmusić do przemyślenia strategii. Mam jednak wrażenie, że to właśnie Lewica jest dziś najbardziej „głodna” stanowisk – w końcu najdłużej pozostawała poza władzą. Dlatego ich gotowość do ryzykowania i „wystawiania się” wydaje się mniejsza niż u Hołowni.

Owszem, ich program wyraźnie nie zgadza się z rządowym, ale prawdopodobnie będą próbowali wciąż odnajdywać wspólny mianownik z Platformą w antypisowskiej narracji. Bo jeśli nie program, to właśnie ideologiczny zwornik wydaje się czymś, co trzyma tę koalicję razem. Dlatego bardziej widzę Szymona Hołownię jako tego, który mógłby wykonać taki ruch, niż Lewicę.

Czytaj więcej

Estera Flieger: Donald Tusk uwierzył, że może już tylko przegrać

Jest jeszcze jeden scenariusz: zmiana premiera. Ale jedyną osobą, która mogłaby podjąć taką decyzję i przeprowadzić ją skutecznie, jest sam Donald Tusk. Mógłby zdecydować się na przekazanie sterów, realizując wariant przypominający ten, który Jarosław Kaczyński zastosował wobec Beaty Szydło, wymieniając ją na Mateusza Morawieckiego.

Myślę, że taki scenariusz nie jest szczególnie prawdopodobny. Dlaczego? Bo styl przywództwa Donalda Tuska jest jednak zupełnie inny. On zawsze dbał o to, żeby nikt ponad niego nie wyrósł. Pytanie, komu miałby dziś przekazać władzę? W przeszłości oddał stery Ewie Kopacz, ale wtedy rząd był już w słabej kondycji – niskie poparcie, słabe zaufanie. I to był ruch raczej chwilowy, który niczego fundamentalnie nie zmienił.

Styl przywództwa Donalda Tuska jest jednak zupełnie inny niż Jarosława Kaczyńskiego. On zawsze dbał o to, żeby nikt ponad niego nie wyrósł

Prof. Bartłomiej Biskup

Reklama
Reklama

Ponieważ Tusk nigdy nie wykształcił liderów i nie pozwalał im wyrastać ponad siebie, dziś w zasadzie nie ma kogo desygnować. W PiS sytuacja wygląda zupełnie inaczej: prezes gra frakcjami i od razu można wymienić kilku polityków, którzy mogliby przejąć stery.

Przemysław Czarnek, Mateusz Morawiecki, Mariusz Błaszczak...

Tam istnieją silne frakcje, które między sobą rywalizują, ale w razie potrzeby są w stanie przejąć odpowiedzialność. W PO sytuacja jest zupełnie inna. W zasadzie zostają tylko Rafał Trzaskowski i Radosław Sikorski. Sikorski nie ma zaplecza frakcyjnego, Trzaskowski – owszem, większe, ale wciąż niewystarczające. Teoretycznie taki wariant mógłby być dla samej Platformy korzystny, bo oznaczałby odświeżenie wizerunku, ale nie jestem przekonany, czy premier Tusk jest dziś gotowy zarządzać partią w taki sposób i odejść.

O rozmówcy

Bartłomiej Biskup

Politolog, dr hab., adiunkt Wydziału Nauk Politycznych Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku i Katedry Socjologii Polityki i Marketingu Politycznego Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego

Liderzy koalicji rozmawiają o rekonstrukcji rządu, która się opóźnia. Jaki jest pana zdaniem warunek jej powodzenia? 

Myślę, że kluczowe są tu jednak kwestie programowe. Pytanie, czy koalicji uda się zrealizować i „dowieźć” cokolwiek z tego, co obiecała. Bo to wydaje się dziś największym problemem.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Polityka
Premier Tusk jest wymienialny. Następca jest tylko jeden. Ale czy nie za późno?
Polityka
Rekonstrukcja rządu. Włodzimierz Czarzasty przeprasza za podanie daty 22 lipca
Polityka
Sondaż: KO goni PiS, a partia Szymona Hołowni jest coraz dalej od Sejmu
Polityka
Jan Zielonka: Mała apokalipsa
Polityka
Donald Tusk premierem jeszcze tylko przez rok? W PO mówi się o tym wariancie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama