Czyli tylko liczą się stołki?
Nie chodzi tylko o tę brutalną prawdę, że „stołki” się liczą – choć oczywiście mają znaczenie. Ale też działacze partyjni mogą nie być zachwyceni perspektywą opuszczenia rządu i wejścia w niepewną przyszłość. Gdyby wybory miały się odbyć za rok, można by uzasadnić taki ruch przygotowaniami do kampanii, zmianą narracji, nowym programem. Dwa lata to jednak znacznie trudniejsza perspektywa, szczególnie że utrzymanie spójności partii w opozycji bez wyraźnej perspektywy zwycięstwa jest bardzo trudne. Prawdopodobne byłoby wówczas rozpadanie się klubu i przechodzenie posłów do innych ugrupowań, które są w stanie zaoferować miejsca na „biorących” listach wyborczych – przede wszystkim do Platformy Obywatelskiej, jeśli chodzi o ludzi Hołowni, a może i do Lewicy. Dlatego uważam, że te ugrupowania pozostaną w uścisku tej koalicji. Żeby zdecydować się na wyjście, musiałby pojawić się na horyzoncie jakiś realny projekt polityczny, który dawałby nadzieję na sukces, na nową koalicję, na zwycięstwo. Pytanie brzmi: co w takiej sytuacji powiedziałby Hołownia? Bo już raz wyszedł z krytyką pod adresem Platformy – może powtórzyłby ten ruch. W końcu zakładał swoją partię właśnie dla tych, którzy byli zawiedzeni PO.
Zostańmy jeszcze na chwilę przy Szymonie
Hołowni. Jego partia i on sam wyraźnie stawiają na postulaty, które jak dotąd pozostają niezrealizowane.
Mam na myśli choćby odpolitycznienie spółek Skarbu Państwa i mediów publicznych czy szereg innych zapowiedzi, które wciąż nie zostały spełnione. Zastanawiam się, czy w tej narastającej frustracji, zwłaszcza gdy
Hołownia w listopadzie przestanie pełnić funkcję
marszałka Sejmu, nie uzna w pewnym momencie, że dalsze trwanie w koalicji
po prostu go spala. Widać tu pewną analogię do Partii Razem, która zdecydowała
się opuścić koalicję i w efekcie zyskała polityczne „dopalanie”.
W jakimś stopniu na tę sytuację wpłynęły też wybory prezydenckie, choć nie wprost. Ale ten scenariusz, o którym pan mówi – a za chwilę zapewne przejdziemy do kolejnego – wydaje się dość spójny. Rzeczywiście, taki wariant jest możliwy, zwłaszcza jesienią, gdy Hołownia przestanie pełnić funkcję marszałka Sejmu i jego ugrupowanie zacznie odgrywać mniejszą rolę w koalicji. Ministrowie Platformy pozostaną w centrum uwagi, a Polska 2050 stopniowo straci znaczenie.
Polska 2050 i Lewica pozostaną w uścisku tej koalicji. Żeby zdecydować się na wyjście, musiałby pojawić się na horyzoncie jakiś realny projekt polityczny, który dawałby nadzieję na sukces, na nową koalicję, na zwycięstwo.
Prof. Bartłomiej Biskup
Wówczas Hołownia mógłby spróbować powtórzyć manewr z początku swojej kariery: osłabiać Platformę, podbierając jej wyborców, szczególnie tych zmęczonych i zniechęconych – dokładnie tak, jak to było przy zakładaniu jego partii. To miałoby sens, bo gdzieś ci rozczarowani wyborcy muszą odpływać. Wątpliwe jednak, by skierowali się w stronę Konfederacji czy innych ugrupowań bardziej radykalnych. Najbardziej prawdopodobne wydaje się jednak powstanie kolejnej „tratwy ratunkowej” – ugrupowania, do którego mogą przepłynąć niezadowoleni z Platformy. Pytanie tylko, czy efekt świeżości Hołowni nie został już wyczerpany. W końcu mieliśmy już podobne zjawiska z Nowoczesną, z Ruchem Palikota – to zawsze były takie tratwy dla sfrustrowanych wyborców PO, które po pewnym czasie znikały ze sceny politycznej. Ten mechanizm powtarzał się już kilkukrotnie.
Spójrzmy na
sytuację z perspektywy premiera. Istnieje też przecież wariant siłowy: po rozpadzie Trzeciej Drogi Donaldowi Tuskowi byłoby łatwiej pozbyć
się z rządu ministrów Szymona Hołowni, którzy regularnie krytykują koalicję i
sprawiają kłopoty. Wiedząc jednocześnie, że są oni zakładnikami swoich własnych
wyborców, którzy raczej nie zaakceptowaliby, gdyby posłowie Polski 2050
zaczęli głosować razem z PiS w sprawach np. wotum zaufania dla
ministrów. Czy Tusk wówczas mógłby zaryzykować taki ruch. Już zresztą wprost tym groził partii Hołowni. Spotkanie
Hołowni z Kaczyńskim taką krytykę mu tylko ułatwiło.
Trudno jednoznacznie przesądzić, ale taki wariant niewątpliwie wiąże się z ryzykiem. Mniejszościowy rząd może łatwo wpaść w dryf – będzie mu trudniej uzyskać zgodę Sejmu na realizację swoich projektów. Nawet abstrahując od weta prezydenta, już sama sytuacja w parlamencie stałaby się znacznie bardziej skomplikowana. Kluczowe jest pytanie, jak w tej sytuacji zachowaliby się posłowie Hołowni. Sądzę, że część z nich – jak to bywa w polityce – mogłaby się zwyczajnie przestraszyć i zacząć szukać stabilniejszego zaplecza. Już wcześniej wspominałem, że w przypadku dalszego spadku notowań Szymona Hołowni i jego ugrupowania możliwe byłoby przechodzenie posłów do Platformy Obywatelskiej. Taki proces mógłby się wówczas nasilić. W gruncie rzeczy dla Platformy taki scenariusz nie byłby najgorszy. Taki rząd zapewne dotrwałby do 2027 roku, bo posłowie Hołowni raczej nie głosowaliby przeciw w kluczowych sprawach personalnych, tak jak pan mówi. Gabinet mógłby się opierać na ich głosach, choć trudno oczekiwać, że realizowałby obietnice w pełnym zakresie – raczej tylko wybrane postulaty, przede wszystkim te wyborcze. Atmosfera w koalicji byłaby jednak już popsuta. Trudno byłoby Hołowni i jego działaczom przekonywać wyborców, że to oni coś „wywalczyli” czy zrealizowali, skoro formalnie nie byliby już częścią rządu. W efekcie, moim zdaniem, to partia Hołowni zostałaby „zjedzona” przez Platformę, a nie odwrotnie – bo PO jest jednak większym i silniejszym ugrupowaniem.