Dobrze, że Lewica w debacie wyborczej wystawiła kobietę. Była to jedyna reprezentantka podczas dyskusji w TVP, ale postawienie na Joannę Scheuring-Wielgus może tę partię sporo kosztować. I to z kilku powodów.
Debaty zdominowali mężczyźni, choć w ostatnich latach kobiety zdobywają większą przestrzeń, jednak nadal pozostają na uboczu. Decyzja sztabu Lewicy, żeby to kobieta reprezentowała tę formację, jest przemyślana, racjonalna i mająca podstawy wizerunkowe. Jednak wystawienie Joanny Scheuring-Wielgus jest w zasadzie zaskakujące. Nie jest ona liderką swojej formacji, wzbudza skrajne emocje, a te w kampanii, zwłaszcza na ostatniej prostej, najlepiej wyciszać, a nie eksponować. Jedno słowo, jeden gest może kosztować 2–3 proc., które zdecyduje w ostatecznym rozrachunku o tym, kto utworzy rząd. Posłanka z Torunia jest znana w zasadzie wyłącznie ze swojego antyklerykalizmu, który eksponowała już w poprzedniej kadencji. To coś istotnego dla wąskiego kręgu wyborców, tych najbardziej liberalnych i integralnie liberalnych. Natomiast większość obywateli oczekuje od polityków przede wszystkim zajęcia się kwestiami gospodarki, polityki społecznej i wyrównywaniu szans. W końcu antyklerykalizm nie jest przypisany wyłącznie do lewicy, bowiem olbrzymi pierwiastek antyklerykalny panował m.in. w Ku Klux Klanie.
Efekt Czarzastego
Notująca ostatnio dobre wyniki w sondażach Lewica ma szansę stać się trzecią siłą polityczną. Byłby to ogromny sukces partii, która jeszcze kilka miesięcy temu była za Konfederacją i Polską 2050 i PSL. Niestworzenie jednej listy opozycji, która byłaby dla niej katastrofą, pozwoliło wszystkich partiom na wypunktowanie swoich celów, promocji własnego programu i haseł. Doskonale wykorzystał to Włodzimierz Czarzasty na ostatnim Marszu Miliona Serc w Warszawie. Efekt Czarzastego może lekko się zachwiać po wystąpieniu posłanki Lewicy. Debatę zdominować mieli Morawiecki i Tusk. To na nich skupia się uwaga mediów i to oni elektryzują wyborców. Dlatego lewicę reprezentować powinna kobieta potrafiąca podjąć walkę, o wielkim walorze intelektualnym, z mocnym pracowniczym przekazem, autentyczna obrończyni praw kobiet i ludzi pracy. Jest nią Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która wypada świetnie w mediach, jest perfekcyjnie przygotowana do każdej rozmowy, nie zdarzają jej się wpadki. Nie jest w końcu przyspawana do jednego tematu. Jest specjalistką od edukacji, uczestniczyła w wielu protestach kobiet, oratorsko błyszcząc, była obecna na blokadach eksmisji lokatorów, wspierała związkowców podczas licznych protestów w obronie miejsc pracy.
Czytaj więcej
Władza się przygotowuje na to, że odda tę władzę i Mateusz Morawiecki będzie świetnym kozłem ofiarnym. Powiedzą, że nie dał rady i nie wygrał debaty – że jest premierem i ponosi odpowiedzialność. To dosyć znana taktyka Jarosława Kaczyńskiego – „mnie przy tym nie było”. Najlepiej z tylnego siedzenia - powiedział w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem dr Mirosław Oczkoś, specjalista od wizerunku.
Joanna Scheuring-Wielgus tych wszystkich społecznych kwestii, tak ważnych dla lewicowego elektoratu, nie akcentowała. Wykluczenie społeczne jest w Polsce banalizowane i spychane na boczny tor. Tymczasem z danych wynika, iż grupą najbardziej wykluczoną w ostatnich latach są seniorzy, których sytuacja stale się pogarsza. Toruńska posłanka w 2016 roku zagłosowała przeciwko wprowadzeniu minimalnej stawki godzinowej na umowach śmieciowych. A to ta decyzja pomogła tysiącom pracowników wydostać się z machiny biedy. Joanna Scheuring-Wielgus była wówczas posłanką Nowoczesnej, partii Ryszarda Petru, członkinią zarządu tej partii. Następnie zaangażowała się w partię Wiosna Roberta Biedronia. Głosowała również przeciwko programowi 500+, który Lewica dziś chwali i broni. Obiecywała, że Lewica, która opowiadała się za tym programem, go nie odbierze, co więcej, będzie za jego dalszą waloryzacją. Kilka lat temu uważała, że podział na lewicę i prawicę to anachronizm, a to z kolei jest ulubiony argument liberałów, którzy za wszelką cenę, niekiedy wbrew logice i faktom, uważają się za nowoczesnych i postępowych.