W październiku w Pradze na nieformalnym szczycie Unii Europejskiej ma zostać zainicjowana europejska wspólnota polityczna. Gospodarzami spotkania są Czechy, sprawujące obecnie rotacyjne przewodnictwo w UE, i to one będą decydowały kogo, poza państwami UE, zaprosić na to spotkanie.
Ale autorem inicjatywy jest nie kto inny, jak Emmanuel Macron. Ma on nadzieję, że jego pomysł nie podzieli losów podobnej propozycji François Mitterranda z 1989 roku. Inny jest kontekst polityczny, inne – prawdopodobnie – intencje francuskiego prezydenta i inne oczekiwania sąsiadów UE.
Jednak na razie wydaje się, że propozycja Macrona nie przetrwa dłużej niż ta zgłoszona przez Mitterranda. Najnowsza francuska inicjatywa spotkała się z uznaniem niektórych państw członkowskich, np. krajów Beneluksu czy Włoch, podejrzliwością innych, w tym Polski i państw bałtyckich, i otwartą niechęcią Ukrainy. Między nimi są tacy, jak np. Niemcy, którzy uważają, że można dyskutować, ale i tak nic z tego nie wyniknie.
Na jednej ulicy
– Ta nowa europejska organizacja umożliwiłaby demokratycznym narodom europejskim, przestrzegającym naszego zestawu wartości, znalezienie nowego obszaru współpracy politycznej, bezpieczeństwa, współpracy w dziedzinie energii, transportu, inwestycji, infrastruktury i przepływu ludzi, zwłaszcza naszej młodzieży. Przystąpienie do niej niekoniecznie przesądzałoby przyszłe członkostwo w Unii Europejskiej, podobnie jak nie byłoby zamknięte dla tych, którzy z niej wystąpili – powiedział Macron 9 maja w przemówieniu z okazji Dnia Europy w Parlamencie Europejskim w Strasburgu.
A po Radzie Europejskiej 24 czerwca w Brukseli, która jego propozycję ogólnie zaakceptowała do dalszych prac, dodał: „Rozszerzenie trwa latami, wymaga mnóstwa reform. Dlatego proponuję w międzyczasie wspólnotę, żeby stabilizować nasze sąsiedztwo. Może nie zawsze mieszkaliśmy w jednym domu, ale na jednej ulicy. Musimy wzmocnić nasze relacje jako równorzędne podmioty”.