Premier musi rozwiązać równocześnie dwa bardzo poważne problemy – polityczny, który może zaważyć o przyszłości jego formacji politycznej, ale i nie mniej ważny systemowy czy finansowy – który może zaważyć na wiarygodności naszego państwa jako dobrego miejsca do robienia biznesu i wprost przełożyć się na stan naszej gospodarki.
Dla Prawa i Sprawiedliwości nie ma chyba większego zagrożenia niż to, by przykleiła się do tej partii afera korupcyjna. Najpoważniejszy dotąd kryzys wizerunkowy PiS nie był wywołany zmianami w systemie sądowniczym, ale informacjami o gigantycznych nagrodach, jakie przyznawała sobie i podległym ministrom za czasu swego urzędowania premier Beata Szydło. Do partii dopiero po kilku tygodniach dotarło, jak wielkie wiąże się z tym ryzyko. PiS bowiem legitymizuje swoje kontrowersyjne działania polityczne za pomocą prostego sloganu: spełniamy obietnice, dajemy pieniądze obywatelom, zaś pozwalamy sobie na więcej, z powodu wyższości moralnej nad poprzednikami, których zatopiły afery. Postawiony publicznie zarzut wielomilionowej propozycji korupcyjnej jaką miał złożyć ważny, nominowany przez PiS, urzędnik publiczny od właściciela banku to dla PiS śmiertelne zagrożenie. Dlatego kilka godzin po publikacji "Gazety Wyborczej", w której taki zarzut został postawiony, Morawiecki wymusił dymisję na byłym już szefie Komisji Nadzoru Finansowego. Ale to nie koniec tej sprawy. Od tego, czy, jak oraz w jakim stylu zostanie ona teraz wyjaśniana zależy bowiem to, czy PiS-owi uda się zachować wiarygodność przed jego wyborcami. Wszystkie sznurki w rękach ma teraz właśnie Morawiecki.