Pod koniec października PO żyła taśmami z Dolnego Śląska. Zarząd partii, który zdecydował, że regionalne wybory nie zostaną powtórzone, zwołany był w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Relacje medialne z tego posiedzenia zbulwersowały członków niewielkiej partii, która powstała na fali protestów przeciw ACTA – Demokracji Bezpośredniej. Ugrupowanie zwróciło się do KPRM z prośbą o udostępnienie pomieszczeń na planowane w grudniu posiedzenie swojego zarządu.
W odpowiedzi Centrum Informacyjnego Rządu czytamy, że „30 października br., podobnie jak w innych dniach, w KPRM odbyło się spotkanie Prezesa Rady Ministrów z zaproszonymi przez niego gośćmi".
– Nie zgadzam się, że jest jakieś powiązanie między działalnością partii a rządzeniem krajem – mówi „Rz" przewodniczący DB Adam Kotucha, który zanim założył ugrupowanie, był działaczem Platformy. Jego zdaniem PO powinna udostępnić protokół posiedzenia, w którym musi znaleźć się miejsce obrad.
– Samo zebranie osób przynależnych do PO nie jest naganne, problemem jest formalne posiedzenie – tłumaczy Kotucha i dodaje, że jeśli w protokole jako miejsce obrad podano KPRM, będzie to podstawą, by skierować sprawę do sądu administracyjnego, by stwierdził legalność takiej praktyki. Jeśli sąd przychyli się do oceny DB, partia ma zamiar domagać się odpowiedzialności premiera Donalda Tuska za przekroczenie uprawnień.
Posłanka PO Julia Pitera uważa, że ma on prawo do spotykania się ze swoją formacją, gdzie chce. – Rząd jest partyjny. Premier jest partyjny, większość ministrów jest partyjna. KPRM jest urzędem partyjnym, najbardziej upartyjnionym w Polsce – tłumaczy.