Tylko dla dzieci w szkołach podstawowych sprawa jest jasna. Wiadomo, ile mamy kontynentów, gdzie Arktyka, a gdzie Azja. Nazwy niektórych państw brzmią znajomo, inne z niczym się nie kojarzą, ale wszystkie mają swoje miejsce na mapie, otrzymały uczciwą porcję farby drukarskiej w jaskrawym kolorze oraz stolicę zaznaczoną wyraźną kropką. Ziemia z atlasu jest wielka, różnorodna, pełna miejsc egzotycznych i budzących ciekawość. Mimo że podróżnicy dotarli już wszędzie, a kartografowie rozrysowali go szczegółowo, świat domaga się odkrycia.
Obraz wykrzywia się w politycznych gabinetach, w gazetach, radiu i telewizji – kula ziemska musi się nagiąć do interesów. Gdyby na podstawie materiałów dziennikarskich rysować jej mapę, wyszłaby podziurawiona i koślawa. Równie niedorzeczna jak opowieść o płaskim dysku spoczywającym na grzbietach gadów. Dla większości polskich mediów – uchodzących za opiniotwórcze – Warszawa jest pępkiem świata. Na Zachód od niej leżą jedynie Berlin, Bruksela i Waszyngton (Londyn i Paryż pojawiają się, owszem, ale okresowo). Za Waszyngtonem nie ma już nic, tylko raz do roku z otchłani wyłania się Los Angeles, gdzie Akademia Filmowa wręcza Oscary. Jedynie czytelnicy prasy kolorowej wiedzą, że w Hollywood życie toczy się na co dzień. Istnienia Ameryki Łacińskiej żaden Polak nie może być pewny – co prawda odwiedził ją kiedyś, bardzo dawno, Ryszard Kapuściński, ale poza tym wiemy jedynie, że żyje tam (czy wciąż żyje?) zramolały rewolucjonista oraz banda handlarzy narkotyków, z którymi walczą praworządni Amerykanie.
Jako że od 1989 r. byliśmy zapatrzeni na Zachód, pełni nadziei i wiary w niekończące się amerykańskie horyzonty, zamazała się mapa Wschodu. Z całą pewnością są tam Moskwa, Mińsk oraz lotnisko pod Smoleńskiem, natomiast dalej rozciąga się wielka tajga syberyjska. Tam, gdzie kończy się Syberia, zaczynają się Chiny. Niby stara cywilizacja, ale nasi publicyści dostrzegli ją przed chwilą, dołączając do chóru śpiewającego refren o chińskiej dominacji. Coraz częściej dowiadujemy się też, że sąsiadem skośnookiego smoka jest tygrys. A więc są i Indie, w których pachnie kadzidłem, jest tłoczno i biednie, ale chyba nie tak bardzo, bo mają tam dużo specjalistów od komputerów.
Gdzieś w tych okolicach znajduje się również górzysto-pustynny Afganistan, a w nim jaskinie pełne talibów, pola obsiane makiem i nasi dzielni chłopcy. Kiedy ostatni z nich opuści ten smętny kawałek świata, będziemy mogli o nim zapomnieć. Niestety, na mapie pojawił się już kolejny – Jemen. Ponoć jeszcze gorszy niż Afganistan, bo gdy toczyliśmy wojnę z terroryzmem wokół Kabulu i Bagdadu, źli brodaci ludzie urządzili tam sobie centrum dowodzenia.
Na północ od Warszawy znajdują się wyłącznie fiordy zamieszkane przez Skandynawów, którzy tkwią w dobrobycie od tak dawna, że z nudów szanują prawa kobiet, dzieci i mniejszości seksualnych. Obchodzą nas o tyle, o ile mają coś do powiedzenia w sprawie Nobla.
Na południu zazwyczaj są Włochy, mieszka tam papież i jest dużo zabytków. Niestety, czasem nie da się ukryć, że nieco dalej leży też Afryka. Jest to bardzo nie na rękę naszym decydentom, ale właśnie wybuchły tam protesty, więc są zmuszeni pokazywać obrazki z Egiptu i Tunezji wyjątkowo pozbawione palm i plaż. A woleliby sami wybierać, co i kiedy obejrzymy. Na przykład zamiast powodzi w Pakistanie, lepiej pokazać powódź w Australii (bo ładniejsza i bardziej cywilizowana) albo prognozę pogody, koniecznie dla Mazowsza. I raz jeszcze korytarze sejmowe, ów labirynt demokracji, w którym błądzimy bez końca.