Pamiętam sprzed wojny czerwoną twarz dyrektora gimnazjum Batorego, który strofuje mnie za spóźnianie się na lekcje. Rzecz niewyobrażalna. I tłumaczenie jeszcze głupsze. Autobusy jeździły według rozkładu, mój podjeżdżał pod szkołę 8.25. Akurat tego dnia szedł jakiś oddział żołnierzy, więc od Wspólnej do Myśliwieckiej jechałem tempem pieszego. I do tego wymówka idiotyczna, choć prawdziwa: „… bo wojsko szło…”. Nie było przyjemnie.
Oprócz tego wypadku z autobusem wszystko było superpunktualne. Sklepy zamykano o 19. I nie było siły. Pamiętam, wpadłem po owoce dwie po siódmej. Już był policjant i kłócił się z panem Zygielbojmem: „Panie, zamykaj pan, już siódma!”. „Chyba na pańskim zegarku, włóż go pan pod tramwaj”, „Oj, bo będzie mandat!”. Nie kupiłem pomarańczy.
Nikt pewnie nie pamięta, że punktualnego rozpoczęcia przedstawienia pilnował policjant. O 19 czy 20 płachta musiała iść w górę. Opóźnienie – niemożliwe. Nie to co dziś – 19.07 albo 19.15, bo aktor nie mógł zaparkować. Kiedyś dyrektor dostałby mandat, jak za jazdę na gapę.
Raz w cudowny sposób spóźnienie mi uszło. Było to w 1956 roku. Jak państwo pamiętacie z tekstu „Jedziemy do Paryża”, byliśmy wtedy w stolicy Francji z „Kordianem”. My, czyli Teatr Narodowy, reżyser – Erwin Axer. Noce były raczej bezsenne. Któregoś razu zmęczony zwiedzaniem położyłem się na krótką sjestę. Budzę się – niedobrze! Za oknami ciemno. Na zegarku 19.30 – od kwadransa jestem na scenie! Skandal. No oczywiście, oni sobie grają, braku adiutanta nikt nie zauważy, ale… jak tu kolegom spojrzeć w oczy. Do Paryża go zawieźli, a on nawalił. W recepcji orientuję się, że nie wziąłem portfela. Janek Kosiński daje mi na taksówkę. Jedziemy. Wszystko za wolno. Nareszcie Teatr im. Sary Bernhardt, ale jakiś dziwny. Oświetlony, ludzie na ulicy. Przecież przeze mnie nie odwołali. Wchodzę. Kolega. Jeden. Drugi. Nic. Co się stało? Dopiero czwarty zaczął kląć: „O której to się skończy, przecież te światła reperują już dwie godziny! A ty gdzie byłeś?”. „A w kawiarni na dole” – kłamię przekonująco. To było najdramatyczniejsze moje spóźnienie.
Żeby uniknąć nieporozumienia, dwaj humoryści warszawscy, Kazio Rudzki i Eryk Lipiński, postanowili spotykać się o nierównych godzinach. Na przykład w Europejskim o 20.04 albo U Wróbla o 18.17. Podobno skutkowało.
Teatry też znalazły sposób. Powstał „Teatrzyk 19.15” i ten czas był przestrzegany. Było to przy ulicy Śniadeckich. Ale kto dziś wie, gdzie była ulica Śniadeckich, ta prawdziwa? Dziś to brama na MDM, gdzie sprzedają koszule.