Mirosław Drzewiecki jest sympatyczny, pełen emocji, umie się wzruszyć. Tu załatwi, tam pomoże, popchnie sprawę. Odniósł sukces biznesowy, przeskoczył na salony. Buduje szybko Orliki i stadiony, do których będą prowadzić dziurawe drogi. A przy wejściu stać będą konie w kurtkach ze skaju handlujący biletami. Im też pomoże. Ładuje się w wielką aferę. Ale koledzy chcą pomóc. Walczy więc dalej. Na nowo wydeptuje więc ścieżki. Wie dobrze, że to dziki kraj.
– Drzewiecki wszedł do polityki z realnego życia – mówi Sławomir Nitras, polityk Platformy. – Robił biznes w Łodzi w latach 90. Trzeba pamiętać, że standardy w polityce i w biznesie w latach 90. były inne niż dzisiaj. Kto działał wtedy, nie obracał się tylko wśród aniołów. Śmieszy mnie, gdy ktoś robi strasznego luda z takich ludzi jak Drzewiecki, którzy wtedy byli w biznesie, a sam działał wówczas w polityce, która wcale nie była lepsza.
Łódź czasów przełomu to nie było miasto aniołów. Drzewiecki zaczynał w latach 80. W firmach polonijnych. Pieniądze zarobił na szyciu ciuchów, sprowadzaniu tkanin z Dalekiego Wschodu. Zatrudniał kilkaset osób. Zaliczył kilka głośnych wpadek. W jego firmie produkowano podróbki znanych firm. Tłumaczył, że robiła to jedna z pracownic bez jego wiedzy. W otwartej przez niego kawiarni Wiedeńska na Piotrkowskiej zbierali się miejscowi gangsterzy. W zeznaniach podejrzanych w różnych łódzkich procesach od czasu do czasu pojawia się nazwisko byłego ministra. W jednej ze spraw o narkotyki wzywano go jako świadka. Nigdy jednak niczego mu nie udowodniono. Interesy szły mu nieźle. Trafił na listę najbogatszych Polaków „Wprost". Stał się jednym z głównych bohaterów afery hazardowej. Słynie z tego, że dużo czasu spędza w swoim apartamencie na Florydzie. To tam nieopatrznie powiedział reporterowi TVN, że Polska to dziki kraj.
Drzewiecki to klasyczny przedstawiciel biznesu lat 90., który próbował dzięki zarobionym pieniądzom i doświadczeniu gospodarczemu zainstalować się w polityce. Tyle że się nie zorientował, iż minęło 20 lat i standardy, choć ciągle złe, są już jednak inne – mówi Bartosz Arłukowicz, który w komisji śledczej przyglądał się wnikliwie byłemu szefowi Ministerstwa Sportu.
Lewicowy śledczy mówi, że Drzewiecki ma wielu znajomych z biznesów z lat 90. i utrzymuje z nimi kontakt. – Jego dawnemu środowisku niezwykle imponowały jego kontakty polityczne. A wielkiej polityce imponowała jego skuteczność i kontakty z tamtym światem. On krążył między tymi dwoma światami. Polityka – biznes z początku lat 90. – tłumaczy.
Sympatyczny, wesoły, towarzyski, dobrze odnalazł się w nowym towarzystwie, w szpicy Platformy. – Mirek od 20 lat jest w otoczeniu ludzi, którzy chcą rozdawać karty – mówi osoba znająca byłego ministra sportu. To najwyraźniej sprawiało mu olbrzymią satysfakcję. Zawsze podkreślał, że bycie w Platformie uważa za zaszczyt. – Był szczęśliwy, że jest w takim towarzystwie. Uczestniczył we wszystkim co ważne, zawsze w tle, lubił to – opowiada jego znajomy. Kiedy premier przyjeżdżał na otwarcie Orlika, Drzewiecki promieniał ze szczęścia. Myślał, że tak będzie zawsze. Bardzo emocjonalny. Bywał wzruszony, przejmował się.
Ale nie był mózgiem tej ekipy. – Był jak wodzirej na balu. Wie, gdzie kto jest, co się dzieje na sali, ale decyzje zapadają gdzie indziej – uważa Arłukowicz.