Z tego niezaspokojonego apetytu rodzą się z kolei frustracje, że skoro takiej książki nie ma, to ja się za nią nie biorę. Oczywiście, tłumaczę sobie, że przecież tyle pracy, a poza tym to zasadniczo nie moja działka, powinien jakiś historyk... Ale osad pozostaje.
Tym razem zafundował mi te rozterki Roman Graczyk, o którego historii Znaku i „Tygodnika Powszechnego" już tu pisałem. Zaczął mnie po tej lekturze męczyć apetyt na podobną książkę o stowarzyszeniu Pax. A właściwie o „historii równoległej" obu środowisk i tym momencie, w którym Pax zmarnował swą dziejową szansę, przegapił moment, którego Znak nie przegapił – i, mówiąc krótko, cała owa „Wielka gra Bolesława Piaseckiego", jak ją nazwał jego biograf Jan Engelgard, została przez jego następców z kretesem przegrana.
Bo, jak pisałem, popularna narracja o dobrym Znaku i złym Paksie jest bujdą, i książka Graczyka, zgodnie z intencjami autora czy nie, tego nie wiem, bardzo dobrze to pokazuje. Oba środowiska, z odmiennych założeń ideowych, próbowały tego samego. Oba kolaborowały z bolszewią, w nadziei, że ją z czasem ochrzczą, oba współtworzyły PRL, i oba były przez czerwonego wykorzystywane do rozkruszania spoistości Kościoła i rozgrywania go. Oba też zrobiły dużo dobrego, ratując wartościowych ludzi, drukując ważne książki. Ale Znak wyszedł z PRL jako zaczyn środowisk opozycyjnych, otoczony pozytywną legendą, a Pax, mimo całego posiadanego potencjału, jako nic. Może tylko producent popularnego płynu do zmywania naczyń.
Dla Znaku ten moment kluczowy to było wstrzymanie się przez Stanisława Stommę, wbrew całemu jego kołu poselskiemu, od głosowania za wiernopoddańczymi poprawkami do Konstytucji PRL. Graczyk dobrze to rekonstruuje – najpierw wydawało się, że Stomma wyleci, Znak się ukorzy i zostanie spacyfikowany. Ale Stomma dostał poparcie, a zaraz potem ruszyła sekwencja zdarzeń prowadzących do upadku PRL. Gest przewodniczącego przerzucił Znak na ścieżkę wznoszącą, opozycyjną wobec upadającego reżimu, choć nikt tego nie mógł przewidzieć.
Przewodniczący Pax Ryszard Reiff jako jedyny członek peerelowskiej Rady Państwa zaprotestował przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. Ale Pax nie poszedł za nim. Gdyby poszedł, zapewne odegrałby znaczącą rolę w przełomie 1989 roku (tu historia równoległa prosi się o uzupełnienie historią alternatywną). Ale paksowcy się przestraszyli, za wiele mieli do stracenia – Reiff został zdjęty z kierowania stowarzyszeniem, a ono samo zrobiło się jeszcze grzeczniejsze dla komuny, do tego stopnia, że w 1989 r. trwało przy PZPR, kiedy już sama PZPR się od siebie odcięła. Trwało, oczywiście, w imię realizmu.