Nie ta wojna

Jeśli ktoś interesuje się historią lotnictwa, zwłaszcza polskiego, dawno nie miał w księgarniach takiego używania.

Publikacja: 27.08.2011 01:01

Obowiązkowo kupić trzeba „Ostatnią walkę" ? napisane w oryginale po niemiecku (!) wspomnienia Jana Zumbacha, pilota myśliwskiego, dowódcy sławnego dywizjonu 303, przemytnika, najemnika i w ogóle niespokojnego ducha, przy którym sienkiewiczowski Kmicic wydaje się statecznym domatorem.

Takoż dwa solidne, rzetelne tomy „Polskiego lotnictwa wojskowego" Huberta Mordawskiego. A ze szczególną uwagą radzę przeczytać, bez zniechęcania się przyciężkimi tytułami, dwie książki bardziej skupione na szczegółach: „Prototypy samolotów bojowych i zakłady lotnicze. Polska 1930 – 1939" Edwarda Malaka oraz „Lotnictwo lat 30. XX wieku w Polsce i na świecie" Tymoteusza Pawłowskiego.

Wyróżniam te dwie pozycje, bo w pył rozbijają stereotyp technologicznego zacofania przedwojennej Polski. Nasze samoloty bojowe, owoc całkowicie oryginalnej myśli technicznej i ogromnego wysiłku gospodarczego, już w połowie lat 30. osiągnęły najwyższy poziom światowy; myśliwce P-7 i P-11, a później bombowiec Łoś (tylko sześć krajów na świecie było wówczas w stanie konstruować i produkować dwusilnikowe bombowce), górowały nad równoległym uzbrojeniem innych sił lotniczych i podobnie byłoby z prototypami, które nie zdążyły się znaleźć w produkcji. Nie zdążyły, wskutek politycznych błędów władzy, dosłownie o włos.

Mało kto zdaje sobie sprawę ? dlatego szczególną wartością pracy Pawłowskiego jest stałe porównanie, co się w analogicznym czasie działo na świecie ? że w rok 1939 Anglia weszła jeszcze z myśliwcami dwupłatowymi (Sowieci zresztą latali na takich i w 1941 r.), a sławne spitfire'y i hurricany zdążyła wprowadzić do linii dosłownie w ostatniej chwili, między innymi dzięki naiwnemu poświęceniu Polaków, którzy wzięli całą wojnę na siebie.

Problem w tym, że stereotyp polskiej armii jako krańcowo zacofanej i niedozbrojonej dla wszystkich był wygodny. Dla sanacji ? bo pozwalał usprawiedliwiać wszystko brakiem pieniędzy. Dla jej emigracyjnych wrogów ? bo pozwalał zwalić winę na tych, którzy wojska nie dozbroili. Dla historiografii komunistycznej ? bo pasował do mitu o zacofaniu Polski kapitalistycznej i „domku z kart". Kiedy jakiś stereotyp jest dla tylu różnych opcji wygodny, to mądry człowiek od razu powinien nabrać podejrzliwości.

I faktycznie, jeśli porównać konkretne dane, to polska armia z września okazuje się pod wieloma względami nawet bardziej nowoczesna od innych. Wiele pisze o tym zwłaszcza Pawłowski, opisując jej system organizacyjny, podobny do obowiązującego dziś w NATO, mobilność pododdziałów, nasycenie ich środkami przeciwlotniczymi etc.

Miała oczywiście słabości i prawdziwą piętę achillesową w postaci niewydolnego systemu łączności. Ale była to pierwsza armia świata, która wprowadziła do służby całkowicie metalowy samolot myśliwski czy spawany, a nie nitowany, czołg. Armia niemiecka miażdżąco górowała nad naszą liczebnie (zwłaszcza że polski rząd nie ogłosił w porę mobilizacji), ale przepaści technologicznej nie było.

Pisze za to Pawłowski, nie ograniczając się do lotnictwa, że była to armia stworzona do wojny z bolszewicką Rosją. I tu trzeba dostrzec latami pomijaną, a dość przecież oczywistą przyczynę katastrofy. Całe polskie wojsko pomyślane i przygotowane było do wojny na wschodzie.

I to, co w starciu z Niemcami stanowiło słabości, w walce z Sowietami byłoby atutami. Aż się prosi wreszcie o historyka, który by to potrafił opisać tak, jak Suworow umiał wyjaśnić, dlaczego przygotowana do zupełnie innej wojny armia sowiecka w nieprzewidzianych warunkach dosłownie się rozsypała; tyle że ona w przeciwieństwie do naszej miała się dokąd cofać i gdzie odtwarzać.

Piszę to, „bom smutny i sam pełen winy". Łatwo było przez dziesięciolecia wytykać przedwojennemu wojsku nieprzygotowanie, a trudniej udowodnić, jak to robi Pawłowski, że byliśmy przygotowani wcale dobrze. Tylko nie do tej wojny.

Obowiązkowo kupić trzeba „Ostatnią walkę" ? napisane w oryginale po niemiecku (!) wspomnienia Jana Zumbacha, pilota myśliwskiego, dowódcy sławnego dywizjonu 303, przemytnika, najemnika i w ogóle niespokojnego ducha, przy którym sienkiewiczowski Kmicic wydaje się statecznym domatorem.

Takoż dwa solidne, rzetelne tomy „Polskiego lotnictwa wojskowego" Huberta Mordawskiego. A ze szczególną uwagą radzę przeczytać, bez zniechęcania się przyciężkimi tytułami, dwie książki bardziej skupione na szczegółach: „Prototypy samolotów bojowych i zakłady lotnicze. Polska 1930 – 1939" Edwarda Malaka oraz „Lotnictwo lat 30. XX wieku w Polsce i na świecie" Tymoteusza Pawłowskiego.

Wyróżniam te dwie pozycje, bo w pył rozbijają stereotyp technologicznego zacofania przedwojennej Polski. Nasze samoloty bojowe, owoc całkowicie oryginalnej myśli technicznej i ogromnego wysiłku gospodarczego, już w połowie lat 30. osiągnęły najwyższy poziom światowy; myśliwce P-7 i P-11, a później bombowiec Łoś (tylko sześć krajów na świecie było wówczas w stanie konstruować i produkować dwusilnikowe bombowce), górowały nad równoległym uzbrojeniem innych sił lotniczych i podobnie byłoby z prototypami, które nie zdążyły się znaleźć w produkcji. Nie zdążyły, wskutek politycznych błędów władzy, dosłownie o włos.

Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne