Najznakomitszy polski tenor Piotr Beczała zaśpiewał w ostatnią Wielką Sobotę dla całego świata. Była to transmisja HD z Metropolitan Opera, gdzie wystąpił u boku rosyjskiej diwy Anny Netrebko w „Manon Lescaut" Masseneta. Przekaz z Nowego Jorku trafił do 50 krajów, a w Polsce do kin w Warszawie, Rzeszowie, Krakowie, Katowicach, Gliwicach, Elblągu i Filharmonii Łódzkiej.
Jego kreację kawalera de Grieux zakochanego w Manon chwalili krytycy: „żarliwy, męski głos brzmiał cudownie" („New York Times"), a „serdeczny, czysty i namiętny" uczynił kawalera de Grieux prawdziwą ofiarą ladacznej Manon („Wall Street Journal").
Są momenty! Zawiedziony miłością de Grieux ma składać śluby kapłańskie, kiedy Netrebko gwałci ze smakiem naszego kleryka, podkasując na łóżku spódnicę, obnażywszy uda jak ruska bladź.
To widać tylko w kinie
Piotr Beczała jest gwiazdorem Metropolitan, podobnie jak baryton Mariusz Kwiecień bez zahamowań wychwalany tu nie tylko za śpiew, ale także za sceniczną charyzmę. Ich aktorski pojedynek można obejrzeć w duecie z „Łucji z Lammermooru" na YouTubie, dzięki zapisowi transmisji HD sprzed trzech lat.
W burzliwą noc piorunują się śpiewem, ale pewne subtelności ról widać tylko w formacie telewizyjnym. Zbyt teatralny grymas pogardy w ustach Kwiecień równoważy filmowym gestem, zaciskając prawą dłoń w tłumionej agresji.
Tego nie widać w teatrze z dalszych rzędów, ale w kinie owszem, na zbliżeniu, kiedy umawia się z Beczałą na pojedynek. Prywatnie lubią się, ich rozmowy przy stole skrzą żartami. Jeżeli rywalizują, to o skalę uwielbienia przez publiczność i krytykę, ale nie o role; mając różne głosy, śpiewają inne partie.
Przychodząc do Metropolitan na spektakl, trzeba uważać na wózki inwalidzkie i staruszków człapiących o dwóch laskach po czerwonym chodniku. Publiczność wygląda, jakby miała za chwilę wydać ostatnie tchnienie w antrakcie razem z tą szlachetną sztuką.
Opera musi szukać więc nowych widzów i mediów: telewizyjne transmisje do mieszkań, potem DVD. Najnowszy format HD na wielkich ekranach kin stanowi zaś kompromis między operą oglądaną w domu w kapciach a operą w kinie podziwianą w trampkach.
Właśnie w trampkach obejrzałem onegdaj „Zmierzch bogów" Wagnera. Nie wiem jednak, czy ta nowa, wspaniała produkcja Metropolitan spodobałaby się Wagnerowi w formacie HD.
To zaprzeczenie jego koncepcji teatru muzycznego. Nieprzewidzianą w widowisku rolę gra tu orkiestra, którą przecież Wagner ukrył przed widownią w swoim teatrze w Bayreuth. Dźwięk miał się wydobywać „znikąd", z metafizycznej przestrzeni, jakby z duszy, żeby obezwładnić publiczność w zbiorowym przeżyciu. Tutaj widać na zbliżeniach, że w trąby dmą kolorowi muzycy.