Reklama
Rozwiń

Kenyatta, syn Kenyatty

Nowy prezydent Kenii, syn „ojca niepodległości” tego kraju, wygrał wybory, mimo, że Międzynarodowy Trybunał Karny podejrzewa go o „wzniecanie, organizowanie i wspieranie finansowe masakr” – a właściwie właśnie dlatego. Kolejna społeczność poczuła się sprowokowana „dyktatem międzynarodowym”

Publikacja: 06.04.2013 01:01

Zamieszki w Nairobi po wyborach prezydenckich w 2007 roku. W tym roku udało się ich uniknąć

Zamieszki w Nairobi po wyborach prezydenckich w 2007 roku. W tym roku udało się ich uniknąć

Foto: AFP

Kenia zdała egzamin dojrzałości. Mimo wielu obaw na świecie wykazaliśmy się dojrzałością polityczną, której poziom przekroczył oczekiwania. Głosowaliśmy w pokoju, zachowaliśmy porządek i szacunek dla prawa, nie naruszając naszej tkanki społecznej" – tak podsumował wygrane przez siebie na początku marca wybory nowy prezydent Kenii Uhuru Kenyatta.

Kenyatta powiedział prawdę, pominął jednak istotną dla sprawy okoliczność: po tym gdy w ubiegłą sobotę Sąd Najwyższy potwierdził ważność wyborów, Kenia będzie drugim po Sudanie krajem rządzonym przez osobę ściganą przez Międzynarodowy Trybunał Karny za udział w zbrodniach przeciwko ludzkości. Uhuru Kenyatta wygrał wybory w swoim kraju jako osoba podejrzana o wzniecanie, organizowanie i wspieranie finansowe masakr, w wyniku których po poprzednich kenijskich wyborach w grudniu 2007 roku zginęło ponad tysiąc osób, a ponad 600 tysięcy musiało uciekać z domów.

Jakim cudem w demokratycznych i uczciwych wyborach Kenyatta, co do winy którego miliony Kenijczyków nie mają żadnych wątpliwości, mógł uzyskać ponad 6 milionów głosów, o ponad milion więcej niż najbliższy mu wynikiem rywal?

Odpowiedź jest równie prosta, co nieoczekiwana: pomogło mu oskarżenie MTK. Tak sądzi dziś większość komentatorów w Kenii i na świecie. Kenijskie wybory prezydenckie przekształciły się w referendum na temat roli międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości i, szerzej, wtrącania się Zachodu w życie Kenii. Kenijczycy nie znoszą łamania prawa i bezkarności swoich polityków, ale najwyraźniej Kenyatta przekonał ponad połowę z nich, że wybierając go na prezydenta, pokazują całemu światu, że stolicą Kenii jest Nairobi, a nie Haga, gdzie urzęduje Międzynarodowy Trybunał Karny.

Oskarżenie nie mogło trafić w bardziej emblematyczną postać. Uhuru Kenyatta to syn ojca narodu Jomo Kenyatty, który od niepodległości uzyskanej przez Kenię w 1963 roku przez następne 15 lat stał na czele państwa. Urodzony w 1961 roku Uhuru (co w języku suahili znaczy wolność) wyrastał w najpotężniejszej rodzinie w kraju, kończył najlepsze szkoły, a dwa lata po śmierci ojca wyjechał na studia do Amherst College w USA.

Klan Kikujów

Wiele – i słusznie – mówi się na temat roli związków plemiennych w Kenii. Popularne powiedzenie w tym kraju głosi, że Kenijczyk zagłosuje nawet na psa, byleby pochodził z tego samego plemienia co on. Rodzina Kenyatta to Kikuje, przedstawiciele najpotężniejszej grupy etnicznej w kraju. Jednak życie i kariera Uhuru Kenyatty wykracza znacznie poza schematy plemienne.

Najbogatszych ludzi w Kenii nie definiuje bowiem przede wszystkim pochodzenie etniczne, ale bogactwo i autorytet wynikający z nazwiska. Elita polityczna, biznesowa i społeczna to ci sami ludzie: chodzą do tych samych prywatnych szkół niedostępnych dla normalnych ludzi, spotykają się na tych samych przyjęciach, jeżdżą w te same miejsca na wakacje, pobierają się między sobą, a potem idą do biznesu albo polityki i rządzą – albo są w opozycji, albo kierują finansowanymi przez Zachód organizacjami pozarządowymi.

Działalność tych różnych instytucji – zarówno państwowych, jak i pozarządowych – jest w istocie częścią jednego systemu, w którym władza może okresowo trafiać do różnych ludzi (na zasadzie „It's our turn to eat", czyli kenijskiej wersji „Teraz k... my"), ale system jako taki – oparty na wszechobecnej korupcji, wykluczeniu biednych, manipulacji politycznej i przyzwoleniu na to wszystko tzw. międzynarodowej opinii publicznej – trwa bez zmian.

Uhuru Kenyatta jest dzieckiem, a za chwilę będzie głównym rozgrywającym tego systemu. Po ojcu odziedziczył największe w kraju imperium biznesowe złożone z setek tysięcy hektarów ziemi uprawnej i gruntów miejskich, linii lotniczych i pięciogwiazdkowych hoteli. Początkowo opierał się wejściu do polityki, ale sukcesor ojca Daniel arap Moi namaścił go na swojego następcę. Na początek Kenyatta stanął na czele Kenijskiej Rady ds. Turystyki, w 2001 r. trafił do parlamentu, rok później przegrał – wbrew oczekiwaniom prezydenta – wybory, ale przez kolejne pięć lat okrzepł w kenijskiej polityce, zdobył popularność luźnym sposobem bycia, umiejętnie zdobywał poparcie nawet wśród innych grup etnicznych.

Dokonywał czasem zaskakujących wyborów politycznych. Np. w poprzednich wyborach, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że nie zdoła pokonać prezydenta Mwai Kibakiego – poparł go. W rządzie Kibakiego pełnił funkcję ministra finansów i zdobył uznanie za wspieranie innowacyjności i przedsiębiorczości: stał się promotorem nowych mediów społecznościowych. Na całym świecie pisano o bulwersującym dla ministrów pomyśle Kenyatty, by przesiedli się z mercedesów do volkswagenów passatów (posłowie w Kenii zarabiają miesięcznie 11 tys. dolarów, średnia krajowa wynosi 140 dolarów). Jednak ani realne sukcesy polityczne, ani populistyczne zagrywki pod wyborców nie uchroniły go przed oskarżeniem o zbyt bliskie kontakty z organizacją o nazwie Mungiki.

Mungiki to połączenie sekty religijnej i organizacji terrorystycznej, coś w rodzaju kenijskiej mafii. Nawiązując do tradycji religijnej Kikujów, członkowie Mungiki zdecydowanie sprzeciwiają się obecności białych w Kenii i chcą być traktowani jako obrońcy rodzimej tradycji. W rzeczywistości są bandycką organizacją, czerpiącą zyski zarówno z działalności legalnej (za zgodą rządu opanowali np. biznes autobusowy w Nairobi i budownictwo), jak i nielegalnej (wymuszenia haraczy, zbieranie podatków od mieszkańców slumsów, morderstwa na tle etnicznym).

Nie wiadomo, ilu ludzi należy do Mungiki, bo struktura organizacji jest tajna i mimo że policja traktuje podejrzanych o członkostwo w tej mafii w niezwykle brutalny sposób (w ciągu pięciu lat po delegalizacji sekty w 2002 roku policja zabiła 8 tysięcy ludzi podejrzanych o przynależność do niej), to wpływy Mungiki są ciągle w Kenii obecne.

To właśnie Mungiki mordowali, gwałcili i palili domy Kenijczyków z plemienia luo, którzy w wyborach w 2007 roku wspierali rywala Kibakiego Railę Odingę.

Dla Kenijczyków nie było żadną tajemnicą, że bezpośrednich sprawców morderstw finansowo i organizacyjnie wspierali politycy. W grudniu 2010 roku były już prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego Luis Moreno Ocampo wpisał Uhuru Kenyattę na listę podejrzanych o wywoływanie waśni etnicznych, podżeganie do mordów i gwałtów, co stanowi zarzut o zbrodnie przeciwko ludzkości.

Dostęp na ROK tylko za 79zł z Płatnościami powtarzalnymi BLIK

Jak zmienia się Polska, Europa i Świat? Wydarzenia, społeczeństwo, ekonomia i historia w jednym miejscu i na wyciągnięcie ręki.
Subskrybuj i bądź na bieżąco!
Plus Minus
Chaos we Francji rozleje się na Europę
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Przereklamowany internet
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Joanna Opiat-Bojarska: Od razu wiedziałam, kto jest zabójcą
Plus Minus
„28 lat później”: Memento mori nakręcone telefonem
Plus Minus
„Sama w Tokio”: Znaleźć samą siebie