Dawać i przyjmować dary

Całe święta i koniec roku minęły mi nad książką Nicka Masona „Inside Out: A personal history of Pink Floyd".

Publikacja: 11.01.2014 08:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Tom Tomasz Jodłowski

Nieźle napisana, momentami wręcz porywająca, tym się różni od większości artystycznych biografii gwiazd rocka, że autor nie podejmuje próby opisu ani tym bardziej usprawiedliwiania obyczajowości lat sześćdziesiątych, którą, słusznie bądź nie, uznaje się za źródło niebywałej erupcji muzycznych talentów. Nie ma więc w niej wiele o alkoholu, narkotykach, generowanych chemicznie wędrówkach wyobraźni, które rzekomo prowadziły na szczyt kariery, a potem szybko (w najlepszym wypadku) do klinik uzależnień.

Mason koncentruje się na zespole, jego losach, kolejnych płytach, trasach koncertowych. Oferuje niebywale precyzyjną, inżynierską wręcz wiedzę o technicznych aspektach widowisk Pink Floyd, scenografii i technice oświetleniowej, ale to, co przyciąga najbardziej, to ledwie dotknięty (czekamy na następne książki!) temat konfliktu osobowościowego w zespole, który procentował tyloma twórczymi obliczami supergrupy.

Początek więc pod wodzą efemerycznego geniusza Syda Barreta; jego anarchiczna nuta, która zdominowała pierwsze lata Pink Floyd, i szybka niemoc twórcza mogąca zepchnąć zespół ze sceny. Po jego odejściu kolejna odsłona muzyczna grupy z udziałem Gilmoura, Watersa, Wrighta i Masona  pracujących jako kolektyw przy najważniejszych projektach, z „Dark Side of the Moon" na czele.

Chwilę później dominacja twórcza Watersa idącego samotnie przeciw wszystkim. W oczach Masona to tyran, który redukuje przestrzeń artystyczną pozostałym muzykom do mikrowymiarów. A potem, w połowie lat 80., mając poczucie, że Pink Floyd to tylko on, podejmuje arbitralną decyzję o rozwiązaniu zespołu. Efekt? Bunt pozostałych członków grupy, którzy biorą na siebie odpowiedzialność i pod wodzą Davida Gilmoura wracają do dawnej chemii i brzmień, pracując nad kolejnymi płytami. Kolorowy walec Pink Floyd toczący się pod różnym przywództwem, ale z równym artystycznym efektem przez kolejne dekady rock'n'rolla.

Ktoś spyta: czyż to nie typowe? Za zbiorowymi sukcesami zawsze stał konflikt twórczy liderów. Czyż nie tak było z Lennonem, McCartneyem  i Harrisonem w The Beatles? Page'em i Plantem w Led Zeppelin? Jaggerem, Richardsem i Jonesem w Rolling Stones? Lordem i Blackmoore'em w Deep Purple? Morrisonem i Manzarkiem w The Doors? Mnożyć można w nieskończoność, posiłkując się również polskim rynkiem muzycznym. Zawsze czołowa para twórców; elektryczne spięcie osobowości. I efekt. Różny. Genialny albo... żaden.

I najważniejsze pytanie: czy wybitny efekt twórczy jest aby na pewno funkcją konfliktu? A może to szkodliwy stereotyp, a prawda jest gdzie indziej; liczy się synergia, współtworzenie, a konflikt na dłuższą metę prowadzi na manowce? W książce Masona słowo „konflikt" pojawia się wyłącznie w negatywnym kontekście.

Wielkie rzeczy powstają niemal wyłącznie wtedy, kiedy muzycy dzielą się radością tworzenia, wymieniają wartościami; w ich przypadku proces twórczy polega właśnie na tym. Gdy w owej wymianie zaczyna dominować egotyzm Watersa, zespół zaczyna dryfować w kierunku nieuchronnej porażki. Roger kwestionuje, a nawet odrzuca wkład pozostałych muzyków. Odpycha ich. Nie chce korzystać z daru ich talentów. Synergia kończy się na dobre. Zostaje tylko konflikt. To początek końca legendy.

Co było zaczynem konfliktu? Czy tylko różnice artystycznych wizji i kwestia kasy? Pieniądze owszem; zawsze lub niemal zawsze (Peter Green odszedł z Fleetwood Mac u szczytu sławy, brzydząc się pieniędzmi!) były w show-biznesie motorem napędowym. Ale to zwykle efekt sukcesu, a nie przyczyna. Wiele znakomitych zespołów nie dożyło ani sukcesu, ani pieniędzy, a zdążyło pogrążyć się w konflikcie. A zatem nie każdy konflikt jest sporem o podział zysków.

Artystyczne wizje? Historia większości wielkich grup dowodzi, że na dłuższą metę liczy się ich suma, a nie indywidualne projekcje. Trudno mieć wątpliwości, że istotą wspólnego wysiłku twórczego jest umiejętność indywidualnego dawania i grupowego przyjmowania daru; w tym przypadku mniej lub bardziej wybitnych osobistych umiejętności artysty.

Kiedy spotyka się grupa ludzi, którzy są otwarci na tego typu wymianę i potrafią ją docenić, zaczyna się kreacja czegoś więcej niż suma indywidualnych talentów. Zaczyna się sukces. A kończy, gdy owa sztuka współdziałania umiera; gdy uczestnicy tej gry przestają ją szanować. Stawiają się powyżej pozostałych. W relacje wkrada się egoizm, brak chęci dawania i brania na równych zasadach.

Ktoś się uśmiechnie, że do tak banalnej prawdy dochodzę dopiero po lekturze książki Masona o Pink Floyd. Przecież mechanizmy pracy zespołowej zostały dawno temu opisane w szczegółach przez klasyków psychologii behawioralnej, nie wspominając już o greckiej mitologii.

Żadne to odkrycie, że dobry zespół jest w stanie uzyskać lepsze wyniki niż najgenialniejsze nawet jednostki czy amorficzna masa. Tak jest na wojnie, w sporcie, polityce, każdym obszarze twórczym, gdzie liczy się współpraca. Każdy z nas ma na to setki dowodów. A jednak... A jednak Waters zostawił Pink Floyd. Lennon rozstał się z McCartneyem. Rozsypały się wybitne piłkarskie jedenastki i deblowe dwójki. Zerwali z sobą bracia Dassler, a nawet dwaj cukiernicy produkujący batoniki Twix.

Najprostsza z prawd okazuje się zbyt ciężka właśnie dla najlepszych. Jedni na tym wygrywali, drudzy przegrywali. Nieważne, jedno jest pewne. Magia, siła zespołu stawała się historią. Może warto o tym pomyśleć, zanim to się wydarzy? Panie premierze Donaldzie Tusku.

Nieźle napisana, momentami wręcz porywająca, tym się różni od większości artystycznych biografii gwiazd rocka, że autor nie podejmuje próby opisu ani tym bardziej usprawiedliwiania obyczajowości lat sześćdziesiątych, którą, słusznie bądź nie, uznaje się za źródło niebywałej erupcji muzycznych talentów. Nie ma więc w niej wiele o alkoholu, narkotykach, generowanych chemicznie wędrówkach wyobraźni, które rzekomo prowadziły na szczyt kariery, a potem szybko (w najlepszym wypadku) do klinik uzależnień.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił