Setki podniszczonych budynków, rozsianych po całym mieście od masywu górskiego Witosza aż po rzekę Iskyr. Wystają z ziemi niczym kolce jeżozwierza. To pulsujące życiem pomniki komunizmu. I właściwie jedyne. Pruderyjnej Sofii daleko bowiem do architektonicznego rozpasania Bukaresztu, gdzie na każdym kroku przypomina się o szaleństwach ery Ceausescu. Nie ma tu też charakterystycznych symboli minionej epoki jak warszawski Pałac Kultury. Pozostają tylko bloki.
Albo ciężkie niebieskie ikarusy. Taksówkarz Trajczo, który wcześniej przez trzydzieści lat kierował autobusem, mówi mi, że właśnie na ulicach najlepiej widać wszystkie problemy Bułgarii. Wielkie hummery z przyciemnionymi szybami mieszają się z wysłużonymi zastawami i żółtymi taksówkami w nowojorskim stylu, a między nimi można dostrzec snującą się leniwie bryczkę. Trajczo pokazuje też 30-centymetrowe żelazne kołki, które poustawiano na drogach, aby zniechęcić samochody do przekraczania linii ciągłej. Takie ograniczenia działają deprymująco, bo kierowcy wyładowują frustrację, nadużywając klaksonu i energicznie gestykulując.
– Sofijskie ulice to dobra metafora naszej bułgarskiej transformacji – potwierdza Ewgenia Manołowa, tłumaczka i korespondentka Polskiej Agencji Prasowej. – Kiedy upadł komunizm, kierowcy zaczęli notorycznie lekceważyć czerwone światła. Myśleli, że na tym polega wolność.
Kilka kroków w tył
Ale przecież komunizm skończył się prawie 25 lat temu. Od tego czasu wszystko powinno się zmienić. Tymczasem nawet akcesja do Unii Europejskiej przyniosła ograniczone korzyści. Kiedy na początku 2007 r. Bułgaria razem z równie biedną Rumunią wchodziły do Unii, mówiono, że to głównie za sprawą Francji, która chciała mieć swoich sojuszników w Radzie UE. Nikt nie witał ich z otwartymi ramionami. Sami też nie zrobili wiele, aby przekonać do siebie członków starej Unii, i do dziś wloką się w ogonie większości unijnych statystyk. Pozostają de facto członkami drugiej kategorii, chociażby z tego powodu, że nie należą do strefy Schengen.
Rumunia, co pokazują statystyki gospodarcze i opublikowany w styczniu raport Komisji Europejskiej, poczyniła pewne postępy i w niektórych obszarach – jak choćby walki z wszechobecną korupcją – ostatnie lata potrafiła wykorzystać całkiem nieźle. Ale dla Bułgarii wnioski raportu są miażdżące. Kraj ma problemy z niezawisłością sędziów, wolnością mediów, korupcją i społecznym zaufaniem do klasy politycznej, które jest na poziomie błędu statystycznego. W ciągu siedmiu lat od wstąpienia do Unii Bułgaria – jak ujął to brytyjski dyplomata Jonathan Allen – „zrobiła kilka małych kroków w przód, kilka dużych w tył".
A co się udało? Na przykład przesunąć geopolitycznie kraj na Zachód. Obawy, że Sofia, która w latach komunizmu należała do najbliższych przyjaciół ZSRR, stanie się koniem trojańskim Rosji w Unii, nie sprawdziły się. Mimo wszystko Bułgaria próbuje szukać równowagi między Moskwą, od której surowców energetycznych jest uzależniona, a światem zachodnim.
Ostatni przykład – władze bułgarskie chciałyby, aby to amerykański Westinghouse wybudował nowy reaktor w elektrowni atomowej w Kozłoduju, a w sporze o South Stream wolały upoważnić Brukselę do rozmów z Rosją. To właśnie Bułgarzy należą do społeczeństw najbardziej entuzjastycznie nastawionych do Unii.