Widz sam musi wydać wyrok. Clint Eastwood zmusza do wysiłku

„Przysięgły nr 2” to 40. film w reżyserskiej karierze Clinta Eastwooda. Przez dekady, konsekwentnie unikając wyraźnych podziałów na czarne i białe, analizował to, co usytuowane w szarych strefach. Robi to także teraz w bardzo dobrym obrazie, którego bohaterowi daleko do jednowymiarowości.

Publikacja: 27.12.2024 12:30

Wizje potencjalnej kary nie chcą opuścić Justina (Nicholas Hoult), co Eastwood uwypukla, sięgając po

Wizje potencjalnej kary nie chcą opuścić Justina (Nicholas Hoult), co Eastwood uwypukla, sięgając po klasyczny zabieg wizualny – wszechobecne kraty, cienie i pasy. Sprawdza się to w „Przysięgłym nr 2” znakomicie. Film dostępny w serwisach VOD

Foto: materiały prasowe

Obowiązek zasiadania w ławie przysięgłych jest zapisany w Konstytucji USA. Zadaniem tej instytucji jest reprezentowanie społeczeństwa w postępowaniach karnych lub cywilnych oraz ocena faktów wyłożonych przez dwie strony sporu. To jeden z fundamentów amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości lub – mówiąc wprost – utrapienie i skaranie boskie. Gdy zatem w drodze losowania wezwanie do stawiennictwa w procesie otrzymuje Justin Kemp (kapitalny Nicholas Hoult), dziennikarz z Savannah w Georgii, nie kryje niezadowolenia. Chcąc wymigać się od przykrej służby, składa wniosek o odroczenie uczestnictwa, informując sędzię (Amy Aquino), że jego żona Allison (Zoey Deutch) jest w zaawansowanej ciąży wysokiego ryzyka – raz już poroniła – w związku z czym dobrze by było, gdyby był przy niej. Nic z tego. Nie dość, że postulat upada, to jeszcze Justin zostaje członkiem 12-osobowego zespołu, który ma orzec o winie nieznajomego.

Czytaj więcej

„Niedopasowanie”: Ósmy krąg dojrzewania

Bohater „Przysięgłego nr 2” potrącił jelenia? A może kobietę?

Pozwanym jest James Sythe (Gabriel Basso), któremu zarzuca się zamordowanie swojej dziewczyny Kendall Carter (Francesca Eastwood, 31-letnia córka reżysera). Wszystko wskazuje na to, że po kłótni w przydrożnym barze, którą widziało kilkanaście osób, mężczyzna wsiadł do samochodu i ruszył za partnerką. Jej ciało, zmasakrowane i leżące w lokalnym potoku, znaleziono następnego dnia. Jak przekonuje oskarżycielka Faith Killebrew (Toni Collette), która dąży skądinąd do objęcia stanowiska prokuratorki okręgowej, Jamesowi grozi dożywocie bez możliwości ubiegania się o przedterminowe zwolnienie. Z kolei Eric Resnick (Chris Messina), obrońca Sythe’a z urzędu, twierdzi oczywiście, że jego klient nikomu życia nie odebrał.

Do przysłuchującego się zeznaniom Justina zaczyna natomiast docierać, że on również był tej nocy w rzeczonej knajpie. Gdy wracał do domu, lało jak z cebra. Co, jeśli to, co wówczas potrącił, wcale nie było jeleniem, jak dotąd przypuszczał, tylko kobietą? Czy to on jest odpowiedzialny za śmierć Kendall? Kiedy ławnicy udają się na narady, tylko Justin ma wątpliwości co do dalszych losów Jamesa. Wnet wtóruje mu Harold Chicowski (J.K. Simmons), były detektyw z wydziału zabójstw, który – wbrew zasadom – podejmuje śledztwo na własną rękę.

„Przysięgły nr 2” to 40. (!) film w reżyserskiej karierze Clinta Eastwooda, który po raz pierwszy stanął za kamerą w 1971 r., realizując „Zagraj dla mnie Misty”. Już wtedy, w swym najwcześniejszym obrazie – thrillerze opowiadającym o radiowcu prześladowanym przez obsesyjną fankę – mający dziś 94 lata autor przyglądał się osaczonemu człowiekowi, zdezorientowanemu i podszytemu strachem, na poziomie obrazu portretowanemu w uwierających zbliżeniach. Przez dekady Eastwood, konsekwentnie unikając wyraźnych podziałów na czarne i białe, analizował to, co usytuowane w szarych strefach. Obserwował Amerykę i jej sumienie, skupiając się na złożonej moralności kreślonych przez siebie postaci. Robił to choćby w takich utworach, jak „Wyjęty spod prawa Josey Wales” (1976), „Wzgórze Rozdartych Serc” (1986) czy wreszcie „Bez przebaczenia” (1992), nagrodzonym czterema Oscarami rewizjonistycznym westernie, wchodzącym w dyskusję z mającym mityczny wręcz status gatunkiem. Robi to także teraz w „Przysięgłym nr 2”, którego bohaterowi – protagoniście czy może raczej antagoniście? – daleko do jednowymiarowości. Widz sam musi wydać wyrok.

Clint Eastwood mnoży pytania, nakręca suspens. Hołd dla „Dwunastu gniewnych ludzi”

Eastwood, fachu uczący się zarówno na planie serialu „Rawhide” (1959–1966), w którym występował przez osiem sezonów, jak i od swych dwóch wielkich mistrzów, czyli Sergia Leone i Dona Siegela, a więc na podstawie narracyjnej i wizualnej prostoty, tworzy kino zwięzłe, intrygujące, o wymowie wymykającej się oczywistym nomen omen sądom. Czerpiąc z klarownie skonstruowanego scenariusza debiutującego na tym polu Jonathana Abramsa i oddając hołd „Dwunastu gniewnym ludziom” (1957) Sidneya Lumeta, reżyser buduje dzieło klaustrofobiczne, trzymające w napięciu i prowadzące dialog z tematami, których szukać można na przykład w prozie Fiodora Dostojewskiego. Obrady mające być wyłącznie formalnością przekształcają się w burzliwą rozprawę, w trakcie której na wierzch wypływają uprzedzenia oraz poglądy poszczególnych jurorów.

Jednakże nie to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami sali posiedzeń, przykuwa tu największą uwagę (zwłaszcza że ławnicy rozpisani są schematycznie), a dramat, który rozgrywa się na wyrażającej więcej niż tysiąc słów twarzy tytułowego przysięgłego z numerem drugim (kadrowanej z bardzo bliska). Wystarczyłoby, żeby Justin przyznał się do zbrodni, a byłoby po sprawie. Sęk w tym, że Kemp, od czterech lat żyjący w trzeźwości mąż i przyszły ojciec, nie ma stuprocentowej pewności, co wydarzyło się felernego wieczoru. Czyżby wypił alkohol, łamiąc tym samym obietnicę daną i sobie, i swojej żonie, a jadąc pod jego wpływem, spowodował wypadek, a następnie uciekł z miejsca przestępstwa? Eastwood, wykorzystując szereg retrospekcji, często wykluczających się nawzajem, nie odpowiada bezpośrednio na to pytanie, zmuszając odbiorcę do wysiłku i wzmacniając suspens.

Justina oblewają zimne poty. Sprzeciwia się skazaniu Jamesa, lecz zarazem nie chce wziąć na siebie winy. Rozumie konsekwencje, stąd też jego dylemat. Wszystko, co z trudem udało mu się zbudować, może lec w gruzach (nie bez powodu w scenie otwierającej film mężczyzna prezentuje Allison pokój dziecięcy, własnoręcznie urządzony). Jednocześnie dostrzega w oskarżonym samego siebie, a mianowicie osobę, która popełniła w przeszłości liczne błędy. Czy należy ją zatem skreślić i odrzeć z przyszłości? Główny bohater, empatyzując, rozgląda się za rozwiązaniem, które zadowoliłoby i jego, i niczego nieświadomego Sythe’a, pogrążając się przy tym w coraz większym szaleństwie. Wizje potencjalnej kary nie chcą go opuścić, co Eastwood uwypukla, sięgając po zabieg znany co najmniej od czasów popularności kina spod znaku noir. Otóż ilekroć żona Justina gasi światło, cienie, które kładą się wtedy na sylwetce bohatera, przypominają więzienne kraty. Środek, wydawać by się mogło, dość banalny i oczywisty, ale w tym przypadku użyty bezbłędnie.

Czytaj więcej

„Lisa Frankenstein”: Miłość zza grobu

Temida jest ślepa, a tytułowy przysięgły nr 2?

Nie ma drugiego aktu w amerykańskim życiu” – takim mottem, zaczerpniętym z Francisa Scotta Fitzgeralda, Eastwood opatrzył „Birda” (1988), biografię saksofonisty Charliego Parkera. Temida jest ślepa. Justin – nie. Wprawdzie jego oczy zachodzą łzami, ale nie są przysłonięte opaską.

Jaki los czeka oskarżonego Jamesa? Czy dane mu będzie wystąpić w drugim akcie? Co z Kempem? Reżyser mnoży niewiadome, doskonale prowadząc intrygę i komplikując ją poprzez postać prokuratorki, która w wygranym procesie upatruje szansy na awans (polityka wkrada się do anegdoty niejako mimochodem). „Prawo jest szalone” – przekonywał grany przez Eastwooda inspektor Callahan z sensacyjnego kryminału „Brudny Harry” (1971). Czy dzisiaj, ponad pół wieku później, w „Przysięgłym nr 2” autor podziela tę opinię?

Obowiązek zasiadania w ławie przysięgłych jest zapisany w Konstytucji USA. Zadaniem tej instytucji jest reprezentowanie społeczeństwa w postępowaniach karnych lub cywilnych oraz ocena faktów wyłożonych przez dwie strony sporu. To jeden z fundamentów amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości lub – mówiąc wprost – utrapienie i skaranie boskie. Gdy zatem w drodze losowania wezwanie do stawiennictwa w procesie otrzymuje Justin Kemp (kapitalny Nicholas Hoult), dziennikarz z Savannah w Georgii, nie kryje niezadowolenia. Chcąc wymigać się od przykrej służby, składa wniosek o odroczenie uczestnictwa, informując sędzię (Amy Aquino), że jego żona Allison (Zoey Deutch) jest w zaawansowanej ciąży wysokiego ryzyka – raz już poroniła – w związku z czym dobrze by było, gdyby był przy niej. Nic z tego. Nie dość, że postulat upada, to jeszcze Justin zostaje członkiem 12-osobowego zespołu, który ma orzec o winie nieznajomego.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Plus Minus
Co można wyczytać z priorytetów prezydencji przygotowanych przez polski rząd? Niewiele
Plus Minus
Po co organizowane są plebiscyty na słowo roku? I jakie słowa wygrywały w innych krajach
Plus Minus
Gianfranco Rosi. Artysta, który wciąż ma nadzieję
Plus Minus
„Rozmowy o ludziach i pisaniu”. Dojmujące milczenie telefonu w domu
Plus Minus
„Trojka” Izabeli Morskiej. Tożsamość i groza w cieniu Rosji