Mam wśród znajomych młode małżeństwo. Oboje są doktorami prężnie rozwijającymi swoje naukowe kariery, a zatem ich aktywność przez lata koncentrowała się głównie wokół pisania kolejnych artykułów, wyjazdów na konferencje, przesiadywania w bibliotekach. Aż w pewnym momencie zdecydowali się na dziecko. Problemy zbliżały się do nich wielkimi krokami, chociaż oni sami zdawali się tego nie zauważać, może w myśl polskiej zasady „jakoś to będzie”. Rzeczywistość jednak bardzo szybko zweryfikowała tę niefrasobliwość. Co ciekawe, najboleśniej uderzyła w pana małżonka. Zdawało się, że jest to człowiek światowy i dobrze poinformowany, a jednak sądził, że po narodzinach potomka jego połowicy coś automatycznie i błyskawicznie przestawi się w mózgu (może przez kobiecą empatię, estrogen czy cokolwiek innego, w miarę naukowego, co ma tłumaczyć „naturalny” podział między płciami) i ona już nie będzie chciała jeździć na te wszystkie konferencje, czytać tych książek i dzięki temu z pełnym zaangażowaniem skupi się na dziecku. Taki miał model rodziny: mężczyzna + żona i dzieci, gdzie on jest skoncentrowany na pracy, rozwija swoje pasje, a ona każdorazowo prosi o wychodne, gdy ma ochotę wyjść gdzieś bez dzieci. A jednak jego żona wcale nie miała na to ochoty i nie miała zamiaru rezygnować z kariery. Obecnie dzieckiem zajmują się przede wszystkim babcie.