Cokolwiek by wam mówiono, cokolwiek wieszczono, wybory, którymi dziś żyje Ameryka i reszta naszej niemałej planety, nie rozstrzygną o przyszłości świata. Nie rozsadzi Stanów Zjednoczonych Donald Trump ani nie przerobi na jakąś nową wersję Związku Radzieckiego Kamala Harris. Można by tu dodać jeszcze zgrabne, publicystyczne „wbrew pozorom”, bo obelgi padają z obu stron; Trump nazywa Kamalę komunistką, a ta odpłaca mu pięknym za nadobne, mówiąc o nim „faszysta”. Nie, ani Kamala nie jest komunistką, ani Trump faszystą. Wszystko to wyborcza retoryka, w której dawno już przekroczono granice przyzwoitości. Inwektywy zajęły miejsce rzeczowych argumentów, nie inaczej niż nad Wisłą. Irytuje to, rzecz jasna, ludzi światlejszych, ale gawiedź się cieszy i emocjonuje coraz brutalniejszym językiem.