„Pasterzy jest coraz mniej. Reportaż z Krety”: Chcesz być mężczyzną? Gdzie twoja broń?

Ile jest broni na Krecie? Nikt tego nie wie. Nawet lokalsi nie mają pojęcia, ile sztuk jest w wioskach. Mogę wiedzieć, że mój kolega trzyma kałasznikowa w domu. Ale czy to jedyny karabin?

Publikacja: 11.07.2025 15:00

Nielegalne posiadanie broni to tradycja rozpowszechniona wśród mieszkańców kreteńskich wiosek. Na zd

Nielegalne posiadanie broni to tradycja rozpowszechniona wśród mieszkańców kreteńskich wiosek. Na zdjęciu znak drogowy zamieniony w tarczę strzelniczą w regionie Sfakia

Foto: Nikolas Kokovlis / NurPhoto via AFP

Fragment książki Thomasa Orchowskiego „Pasterzy jest coraz mniej. Reportaż z Krety”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne, Wołowiec 2025

Sytuacja w Zonianie zmieniła się po 2007 roku, gdy lokalna mafia zabiła policjanta – twierdzi prawnik Konstandinos Marangudakis. – Kiedyś rzeczywiście funkcjonariusze nie mogli się tam zapuszczać. Ale zaraz po tamtym zabójstwie zrobiono wielki nalot. Wszystkich sprawdzili. To było trudne, bo lokalni politycy roztaczali nad mafiozami parasol ochronny. Lepiej nie będę podawał nazwisk…

– Ale one są powszechnie znane, tak? – upewniam się.

– Tak. Wszyscy wiedzieli, kto chroni mafiozów z Zoniany. Ten człowiek już nie żyje.

– To powiedz chociaż, z której był partii – proszę.

Reklama
Reklama

– Rządzącej, prawicowej Nowej Demokracji – mówi Konstandinos, z którym szybko znajduję wspólny język, ale i zauważam, że na temat osób publicznych nie uda mi się wyciągnąć z niego więcej. – Ten gość nie był jedynym politykiem, który brał łapówki i chronił takich ludzi. W Chanii był jeszcze inny. Tu znowu nie będę mówił, o kogo chodzi. Gdybym powiedział, miałbym problemy. – Gorzko się uśmiecha. – Ale po 2007 roku naprawdę wiele się zmieniło – powtarza. – Kiedyś szmuglowano ludzi, na przykład kobiety ze wschodu. – Milknie.

Spotykamy się w modnym barze w Chanii. Obok siedzą dwie dziewczyny w kusych sukienkach, nieco dalej umięśnieni faceci w czarnych koszulach i mokasynach. Konstandinos ma na sobie czarny trencz i kompulsywnie przerzuca w dłoniach komboloi. Wygląda na starszego niż swoje trzydzieści dwa lata. Siwizna już zdążyła przyprószyć jego włosy i zarost. Jak każdy prawnik, jest strasznie zabiegany. Mówi szybko, telefon wciąż dzwoni. To klienci, którzy próbują się dobić do swojego pełnomocnika.

– W mojej wiosce funkcjonariusze znaleźli tysiąc konopi indyjskich – rzuca z uśmiechem, gdy opowiadam mu, że rozmawiałem o narkotykach z szefem herakliońskiej policji. – W lecie sprawdzają helikopterem każdy zakątek Krety. Mój ojciec, który był policjantem przez trzydzieści lat, opowiadał, że znajdowali w przeszłości tysiące drzewek. Ścinali je i palili. – Konstandinosowi oczywiście nie chodzi o to, że palili je sami, tylko że po prostu utylizowali narkotyki w specjalnych miejscach. – Nie, nie było ich przy tym, więc nie byli na haju. – Śmieje się. – Ale pamiętam, że jak byłem młodszy, to ojca nie było całymi dniami. Szukał drzewek. Dzisiaj dzięki tym wszystkim nowinkom technologicznym, jak drony, plantacji jest mniej – powtarza słowa Nikolaosa.

Czytaj więcej

Grecja prosi pasażerów statków wycieczkowych do kasy. Ile zapłacą za wyjście na ląd?

Z konopi na kokainę

Konstandinos zgadza się też z tezą, że sytuacja na wyspie się polepsza. Wspomina, jak w dzieciństwie widział faceta, który z auta sprzedawał w wiosce amunicję. Trochę jak w latach dziewięćdziesiątych w Warszawie, gdy na Stadionie Dziesięciolecia można było kupić kałasznikowy.

– Ojciec mi opowiadał, że jak przyjechał na Kretę z Aten, gdzie uczył się w szkole policyjnej, to tylko w Chanii było pięciu zbiegów. Nie mogli ich znaleźć, bo poukrywali się w górach. Teraz czegoś takiego już nie ma. Jeśli ktoś dopuści się przestępstwa, znacznie łatwiej jest go złapać.

Reklama
Reklama

Skuteczność policji może i się zwiększyła, ale to nie oznacza, że udało się wyeliminować wszystkie problemy. Na dodatek w międzyczasie pojawiły się nowe. W ostatnich latach niektórzy handlarze, widząc, że coraz łatwiej o wpadkę przy hodowaniu konopi, przerzucili się na sprzedaż kokainy. Biały proszek, który zaczął docierać na wyspę, niepokoi Konstandinosa bardziej niż szefa herakliońskiej policji. Według prawnika to problem, którego nie można lekceważyć. Większość towaru ma przenikać przez południowe wybrzeże. W Sfakii i południowej części Retimno podobno są miejsca, gdzie w nocy wciąż dopływają łodzie, na których pokładzie jest kokaina.

Na Krecie nie ma mafii spoza wyspy. Gdyby chcieli tu rozwinąć działalność Albańczycy, lokalni gangsterzy od razu by ich przegnali. Miejscowi nie oddaliby terenu. W drugą stronę ma być inaczej. Słyszałem, że poza wyspą działa wielu kreteńskich mafiozów. Trzęsą na przykład ateńskim półświatkiem. Kokainę dystrybuują w całej Grecji. Marihuana dociera jeszcze dalej.

– W Amsterdamie widziałem towar z dopiskiem, że pochodzi z Krety – mówi Konstandinos. – To była jedna z najdroższych odmian o bardzo wysokiej jakości. Jeśli chodzi o broń, która dociera na Kretę tym samym szlakiem, to większość zostaje na wyspie.

– Dlaczego? – pytam naiwnie.

– Bo tu wszyscy muszą mieć broń! – Konstandinos się śmieje. – Używa się jej na chrzcinach czy weselach. – Prawnik ma na myśli zwyczaj strzelania na wiwat, który na Krecie nazywa się balotia. – Strzelasz w powietrze z pistoletów i karabinów. Miałem takie stare wideo ze Sfakii, gdzie wszyscy strzelali w czasie święta. Czekaj, pokażę ci. – Wyszukuje i odpala na telefonie nagranie, na którym Kreteńczycy walą w niebo z kałachów jak talibowie po odzyskaniu Kabulu.

AK-47 to na Krecie broń powszechna.

Reklama
Reklama

– Posiada ją większość rodzin mieszkających w górach – twierdzi Konstandinos. – Tak jest też w wiosce, w której ja się wychowałem. Ludzie trzymają te wersje, z których mogą strzelać seriami. Mają nawet trójnogi do podpierania karabinków! Wielu miastowych też ma broń, ale nie jest to tak powszechne jak na prowincji – zauważa prawnik.

Kałach ma kosztować ze cztery tysiące euro. Dobry pistolet – połowę tej kwoty. Przy zakupie nielegalnej broni trzeba jednak uważać. Nikt nie chce kupić giwery, której użyto wcześniej do popełnienia przestępstwa. A nie daj Boże kogoś nią zabito! Dlatego ważne jest zaufanie do pośrednika. Legalna ścieżka do posiadania broni wcale nie należy do najłatwiejszych. Greckie prawo jest w tej materii dosyć restrykcyjne. Żeby dostać zezwolenie, wnioskodawca musi udowodnić, że znajduje się w niebezpieczeństwie. Konstandinos mógłby się ubiegać o licencję, gdyby dostawał groźby.

– Ty masz broń? – pytam.

– Ja? – odpowiada zdziwiony. – Nie. – Kręci głową. – Ojciec ma pozwolenie. Chociaż w rodzinie jest też nielegalna broń – przyznaje.

– Robisz coś z tym?

Reklama
Reklama

– Nie, tylko mówię, żeby uważali, by ktoś ich nie złapał. – Śmieje się. – Nawet jakbym im coś powiedział, to i tak by to nic nie dało. – Poważnieje.

Konstandinos pracuje jako prawnik od siedmiu lat. Nie jest karnistą, specjalizuje się w prawie cywilnym. Mimo to brał sprawy związane z nielegalnym posiadaniem broni. Chodziło o jego znajomych i krewnych. Nie mógł im odmówić.

– Od dziadka często słyszałem uwagi w rodzaju: „Chcesz być mężczyzną? Gdzie twoja broń?” – opowiada. – A jak się z kimś nie zgadzał, to rzucał: „Co on mówi!? Zabijemy go. Gdzie jest broń?”. Niby to żarty, dziadek nigdy nic nie zrobił, ale nawet takie dowcipy o czymś świadczą.

Broń jest przedłużeniem męskości. Traktuje o niej wiele mandinad, utworów poetyckich śpiewanych przy akompaniamencie muzyki. To zazwyczaj kuplety: dwuwiersze z parzystymi rymami. Wzięły się z „Erotokritosa”, romansu autorstwa potomka weneckiej rodziny szlacheckiej. Kornaros napisał go na początku XVII wieku. Dzieło, stworzone w kreteńskim dialekcie, składa się z ponad dziesięciu tysięcy piętnastozgłoskowych wersów, którymi do dzisiaj wzruszają się rzesze wyspiarzy.

– Znam jedną mandinadę o tym, że „policjant zabrał moją broń, więc załatwiłem sobie nową z Ameryki”. – Konstandinos się uśmiecha. – W wioskach położonych w górach faceci normalnie opowiadają o tym, że byli w więzieniu. Jakby to było nic nadzwyczajnego, jak gdyby część życia należało zarezerwować na pobyt za kratami… Dla nich to niemal jak obowiązkowa służba wojskowa!

Reklama
Reklama

Rozmowę znowu przerywa nam dzwonek telefonu.

– I tak cały czas – narzeka Konstandinos i oczywiście odbiera. Takie życie prawnika.

Czytaj więcej

Nielegalne hotele na Santorynie. „Ziemia się zatrzęsie i zsuną się prosto do morza”

Będzie dużo strzelania

Gdy skończy pogawędkę o wersji formularza do złożenia, zaczynamy rozmawiać o wszystkim. O tym, że dobrze byłoby rzucić papierosy, choć on akurat z sziszy nigdy nie zrezygnuje, bo za bardzo ją lubi. Wtedy ja opowiem mu o tym, że fajkę wodną paliłem ostatnio w Charkowie, tuż przed rosyjską inwazją na Ukrainę. Potem przejdziemy do tematu ślubów, okaże się bowiem, że bierzemy je tego samego miesiąca. Konstandinos z narzeczoną zorganizowali ceremonię w kościele obok grobu Wenizelosa w Chanii. Ja wesele zaplanowałem względnie niedaleko pomnika Piłsudskiego w Warszawie.

– Będzie dużo strzelania. – Puszczam oko, gdy rozmawiamy o jego imprezie.

Reklama
Reklama

– Mój ojciec im nie pozwoli! – zarzeka się Konstandinos. – Wesele będzie w miejscu należącym do krewnych. Gdyby ktoś użył broni, mieliby problem, bo to zaraz obok głównej drogi do Retimno. Policji łatwo byłoby namierzyć taki incydent. Kiedy dwa lata temu, jeszcze przed pandemią, odbyły się tam chrzciny, podczas których cały czas strzelano, następnego dnia funkcjonariusze zadzwonili do mojego wuja. – Konstandinos potwierdza to, co mówił Nikolaos o wizytach policjantów. – Zapytali go, co wyczyniał przez całą noc, i podkreślili, że go dobrze słyszeli. Część ludzi, nawet Kreteńczyków, boi się wystrzałów. Na niektórych imprezach doszło do tragedii. Gdy wszyscy strzelają w powietrze, kula może przecież wrócić i kogoś trafić. Były już takie przypadki – przyznaje prawnik.

– To ile jest broni na Krecie?

– Nikt tego nie wie. – Uśmiecha się. – Nawet lokalsi nie mają pojęcia, ile sztuk jest w wioskach. Mogę wiedzieć, że mój kolega trzyma kałasznikowa w domu. Ale czy to jedyny karabin? Wielu facetów sądzi, że skoro noszą się jak mafiozi, to są prawdziwymi Kreteńczykami. To nieprawda. Dawniej mężczyźni mieli broń, bo na wyspie byli Turcy. Teraz nie ma podobnego zagrożenia. Jesteśmy wolni, jesteśmy Grecją. Moglibyśmy być bardziej pokojowo nastawieni – twierdzi.

– To problem maczyzmu? – pytam.

– Tak. – Konstandinos kiwa głową. – Mówiłem ci już: „Jesteś Kreteńczykiem, musisz mieć broń”. Na wokandzie w sądzie prawie codziennie widzę sprawy związane z używaniem albo nielegalnym posiadaniem broni. Na Krecie to nic wyjątkowego, ludzie nie traktują tego poważnie. Podobne sprawy są zdekryminalizowane w umysłach – dodaje Konstandinos.

Większość sędziów na Krecie nie pochodzi z wyspy. Tutejsze sądy mają być jednak znacznie bardziej liberalne, gdy przychodzi im rozstrzygać w sprawie nielegalnego posiadania broni. Twierdzą, że to zwyczaj.

– Opowiadałem innym prawnikom w Atenach, że miałem klienta, u którego znaleziono pistolet i dwieście sztuk amunicji. – Konstandinos opisuje mi jedną ze spraw. – Sąd skazał go na siedem miesięcy w zawieszeniu. Moi rozmówcy byli zszokowani. Mówili: „Tylko tyle? U nas daliby ponad półtora roku”. Nie wiem, dlaczego sędziowie są tacy liberalni, przecież nie są stąd.

Za nielegalne posiadanie pistoletu rzadko trafia się za kraty. Najczęściej dostaje się karę poniżej roku w zawieszeniu. Kałasznikow to już większy kaliber, za który idzie się do więzienia.

– Nawet na Krecie – podkreśla Konstandinos.

– Może ci przyjezdni sędziowie są bardziej liberalni ze strachu? – pytam.

– Może…

– Dlaczego w ogóle ci sędziowie nie są z wyspy? – dociekam.

– To wynika z greckich regulacji. Sędziowie nie mogą orzekać w miejscu, z którego pochodzą. Dzięki temu mają być niezależni.

– A ty jak prowadzisz sprawy związane z nielegalnym posiadaniem broni?

– Tutaj wiele osób, u których policja znajdzie broń, mówi, że to broń rodzinna, że jest w rodzinie od dawna – odpowiada Konstandinos. – Na przykład poniemiecka. Sędziowie się złoszczą na takie tłumaczenia, bo ile mogą tego słuchać. Dlatego już nie używamy takiej argumentacji. Jeśli klient jest z wioski w górach, zazwyczaj skupia się na tym, że to odizolowane miejsce, do którego policja nie dociera. Twierdzi, że musi mieć broń, żeby się bronić w razie napaści.

Czytaj więcej

Grecka turystyka stoi przed ważną decyzją – jak działać, żeby utrzymać sukces?

Zasada „wet za wet”

Konstandinos pomstuje, że takie podejście do świata to wynik braku edukacji. Narzeka, że młodzi w górskich wioskach, mimo łatwiejszego dostępu do wiedzy, wcale nie chcą się uczyć. Podobnie powie mi jedna rozżalona nauczycielka, która wyjechała z miasta na wieś i długo pracowała w prowincjonalnej szkole. Przerażały ją brak zaangażowania i powszechna agresja.

– Młodzi ze wsi nie chcą podróżować, wolą siedzieć ze swoimi owcami. – Konstandinos kręci głową z dezaprobatą. – Niektórzy nie byli nawet w Atenach! – prycha. – Tak, wszyscy jesteśmy z Krety, jesteśmy z tego dumni, ale musimy też przecież poznawać inne rzeczy. Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku!

Ale nie wobec wszystkich jest tak stanowczy.

– Mam takiego znajomego – opowiada. – Dobry facet, ma dwoje dzieci, jestem ojcem chrzestnym jego córki. Ma żonę, która też jest prawniczką.

Ów znajomy Konstandinosa wylądował w pierdlu. Za kratami spędził pół dekady. Wmieszał się w handel narkotykami. Dobrze się orientował w całym półświatku. Wiedział, kto się czym zajmuje, jakie kontakty wiążą Heraklion i Ateny. Nie miał łatwego życia. Ponad dziesięć lat temu zaginęła jego siostra. Była w związku z nauczycielem. Zrozpaczony brat porwał tego nauczyciela, w przekonaniu, że może być on zamieszany w zniknięcie kobiety. Zamknął go w jakimś domu na odludziu i przez kilka dni groził, że go zabije. Nauczyciel chyba nie miał jednak z całą sprawą nic wspólnego, a przynajmniej nie dał po sobie znać, że wie cokolwiek o losie żony.

– Do dzisiaj nie wiadomo, co się z nią stało. Nie zawsze jest jednak tak, że jak wpadłeś w świat przestępczy, to od razu zostajesz złym człowiekiem – tłumaczy znajomego Konstandinos. – Czasem życie naprawdę potrafi zaskoczyć. – Wymachuje komboloi po raz ostatni w czasie naszego spotkania.

Konstandinos pochodzi z Apokoronos, regionu leżącego między Retimno a Chanią. W przeszłości było tam wiele wendet. W okolicy, gdzie się wychował, wymarły przez nie prawie dwie wioski. Bo nie jest prawdą, jak informuje na przykład „Encyklopedia PWN”, że krwawe zemsty do XX wieku przetrwały tylko w Albanii, na Korsyce, Sardynii i Sycylii. Zasadę „wet za wet” nadal stosuje się również na Krecie. W Grecji do wendet dochodziło też na Mani, środkowym półwyspie Peloponezu, ale napływ ludzi z zewnątrz spowodował, że krwawa „tradycja” wygasła. Tymczasem górskie wioski Krety pozostały względnie zamkniętymi społecznościami.

Tytuł i śródtytuły od redakcji

Fragment książki Thomasa Orchowskiego „Pasterzy jest coraz mniej. Reportaż z Krety”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne, Wołowiec 2025

Sytuacja w Zonianie zmieniła się po 2007 roku, gdy lokalna mafia zabiła policjanta – twierdzi prawnik Konstandinos Marangudakis. – Kiedyś rzeczywiście funkcjonariusze nie mogli się tam zapuszczać. Ale zaraz po tamtym zabójstwie zrobiono wielki nalot. Wszystkich sprawdzili. To było trudne, bo lokalni politycy roztaczali nad mafiozami parasol ochronny. Lepiej nie będę podawał nazwisk…

Pozostało jeszcze 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
„Kształt rzeczy przyszłych”: Następne 150 lat
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Plus Minus
„RoadCraft”: Spełnić dziecięce marzenia o koparce
Plus Minus
„Jurassic World: Odrodzenie”: Siódma wersja dinozaurów
Plus Minus
„Elio”: Samotność wśród gwiazd
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Rafał Lisowski: Dla oddechu czytam komiksy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama