– Mój ojciec im nie pozwoli! – zarzeka się Konstandinos. – Wesele będzie w miejscu należącym do krewnych. Gdyby ktoś użył broni, mieliby problem, bo to zaraz obok głównej drogi do Retimno. Policji łatwo byłoby namierzyć taki incydent. Kiedy dwa lata temu, jeszcze przed pandemią, odbyły się tam chrzciny, podczas których cały czas strzelano, następnego dnia funkcjonariusze zadzwonili do mojego wuja. – Konstandinos potwierdza to, co mówił Nikolaos o wizytach policjantów. – Zapytali go, co wyczyniał przez całą noc, i podkreślili, że go dobrze słyszeli. Część ludzi, nawet Kreteńczyków, boi się wystrzałów. Na niektórych imprezach doszło do tragedii. Gdy wszyscy strzelają w powietrze, kula może przecież wrócić i kogoś trafić. Były już takie przypadki – przyznaje prawnik.
– To ile jest broni na Krecie?
– Nikt tego nie wie. – Uśmiecha się. – Nawet lokalsi nie mają pojęcia, ile sztuk jest w wioskach. Mogę wiedzieć, że mój kolega trzyma kałasznikowa w domu. Ale czy to jedyny karabin? Wielu facetów sądzi, że skoro noszą się jak mafiozi, to są prawdziwymi Kreteńczykami. To nieprawda. Dawniej mężczyźni mieli broń, bo na wyspie byli Turcy. Teraz nie ma podobnego zagrożenia. Jesteśmy wolni, jesteśmy Grecją. Moglibyśmy być bardziej pokojowo nastawieni – twierdzi.
– To problem maczyzmu? – pytam.
– Tak. – Konstandinos kiwa głową. – Mówiłem ci już: „Jesteś Kreteńczykiem, musisz mieć broń”. Na wokandzie w sądzie prawie codziennie widzę sprawy związane z używaniem albo nielegalnym posiadaniem broni. Na Krecie to nic wyjątkowego, ludzie nie traktują tego poważnie. Podobne sprawy są zdekryminalizowane w umysłach – dodaje Konstandinos.
Większość sędziów na Krecie nie pochodzi z wyspy. Tutejsze sądy mają być jednak znacznie bardziej liberalne, gdy przychodzi im rozstrzygać w sprawie nielegalnego posiadania broni. Twierdzą, że to zwyczaj.
– Opowiadałem innym prawnikom w Atenach, że miałem klienta, u którego znaleziono pistolet i dwieście sztuk amunicji. – Konstandinos opisuje mi jedną ze spraw. – Sąd skazał go na siedem miesięcy w zawieszeniu. Moi rozmówcy byli zszokowani. Mówili: „Tylko tyle? U nas daliby ponad półtora roku”. Nie wiem, dlaczego sędziowie są tacy liberalni, przecież nie są stąd.
Za nielegalne posiadanie pistoletu rzadko trafia się za kraty. Najczęściej dostaje się karę poniżej roku w zawieszeniu. Kałasznikow to już większy kaliber, za który idzie się do więzienia.
– Nawet na Krecie – podkreśla Konstandinos.
– Może ci przyjezdni sędziowie są bardziej liberalni ze strachu? – pytam.
– Może…
– Dlaczego w ogóle ci sędziowie nie są z wyspy? – dociekam.
– To wynika z greckich regulacji. Sędziowie nie mogą orzekać w miejscu, z którego pochodzą. Dzięki temu mają być niezależni.
– A ty jak prowadzisz sprawy związane z nielegalnym posiadaniem broni?
– Tutaj wiele osób, u których policja znajdzie broń, mówi, że to broń rodzinna, że jest w rodzinie od dawna – odpowiada Konstandinos. – Na przykład poniemiecka. Sędziowie się złoszczą na takie tłumaczenia, bo ile mogą tego słuchać. Dlatego już nie używamy takiej argumentacji. Jeśli klient jest z wioski w górach, zazwyczaj skupia się na tym, że to odizolowane miejsce, do którego policja nie dociera. Twierdzi, że musi mieć broń, żeby się bronić w razie napaści.
Zasada „wet za wet”
Konstandinos pomstuje, że takie podejście do świata to wynik braku edukacji. Narzeka, że młodzi w górskich wioskach, mimo łatwiejszego dostępu do wiedzy, wcale nie chcą się uczyć. Podobnie powie mi jedna rozżalona nauczycielka, która wyjechała z miasta na wieś i długo pracowała w prowincjonalnej szkole. Przerażały ją brak zaangażowania i powszechna agresja.
– Młodzi ze wsi nie chcą podróżować, wolą siedzieć ze swoimi owcami. – Konstandinos kręci głową z dezaprobatą. – Niektórzy nie byli nawet w Atenach! – prycha. – Tak, wszyscy jesteśmy z Krety, jesteśmy z tego dumni, ale musimy też przecież poznawać inne rzeczy. Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku!
Ale nie wobec wszystkich jest tak stanowczy.
– Mam takiego znajomego – opowiada. – Dobry facet, ma dwoje dzieci, jestem ojcem chrzestnym jego córki. Ma żonę, która też jest prawniczką.
Ów znajomy Konstandinosa wylądował w pierdlu. Za kratami spędził pół dekady. Wmieszał się w handel narkotykami. Dobrze się orientował w całym półświatku. Wiedział, kto się czym zajmuje, jakie kontakty wiążą Heraklion i Ateny. Nie miał łatwego życia. Ponad dziesięć lat temu zaginęła jego siostra. Była w związku z nauczycielem. Zrozpaczony brat porwał tego nauczyciela, w przekonaniu, że może być on zamieszany w zniknięcie kobiety. Zamknął go w jakimś domu na odludziu i przez kilka dni groził, że go zabije. Nauczyciel chyba nie miał jednak z całą sprawą nic wspólnego, a przynajmniej nie dał po sobie znać, że wie cokolwiek o losie żony.
– Do dzisiaj nie wiadomo, co się z nią stało. Nie zawsze jest jednak tak, że jak wpadłeś w świat przestępczy, to od razu zostajesz złym człowiekiem – tłumaczy znajomego Konstandinos. – Czasem życie naprawdę potrafi zaskoczyć. – Wymachuje komboloi po raz ostatni w czasie naszego spotkania.
Konstandinos pochodzi z Apokoronos, regionu leżącego między Retimno a Chanią. W przeszłości było tam wiele wendet. W okolicy, gdzie się wychował, wymarły przez nie prawie dwie wioski. Bo nie jest prawdą, jak informuje na przykład „Encyklopedia PWN”, że krwawe zemsty do XX wieku przetrwały tylko w Albanii, na Korsyce, Sardynii i Sycylii. Zasadę „wet za wet” nadal stosuje się również na Krecie. W Grecji do wendet dochodziło też na Mani, środkowym półwyspie Peloponezu, ale napływ ludzi z zewnątrz spowodował, że krwawa „tradycja” wygasła. Tymczasem górskie wioski Krety pozostały względnie zamkniętymi społecznościami.
Tytuł i śródtytuły od redakcji