Angielskie kluby wydały miliard funtów na transfery

Angielskie kluby wydały tego lata miliard funtów na nowych piłkarzy – to ponad 5 miliardów złotych. Rząd polski przeznaczy w przyszłym roku cztery razy mniej na podwyżki w sferze budżetowej.

Aktualizacja: 03.09.2016 22:28 Publikacja: 01.09.2016 15:57

Angielskie kluby wydały miliard funtów na transfery

Foto: PAP/EPA

Widmo angielskich pieniędzy krąży po Europie od dawna, ale jeszcze nigdy nie wzbudzało u konkurencji takiego strachu. U źródeł tej hossy są telewizje. Kwoty, jakie płacą za prawo do pokazywania ligi angielskiej, rosną w zastraszającym tempie. Pierwsza umowa, która została parafowana w 1992 roku, była warta 191 milionów funtów. Tyle zapłaciła stacja Sky wchodząca w skład medialnego imperium rodziny Murdochów za pięć lat wyłączności. Teraz za trzyletnie prawa Sky oraz BT (telewizyjna część British Telecom) zapłaciły ponad 5 miliardów – to wzrost o ponad 2500 procent.

W tym sezonie kluby na koniec sezonu dostaną wypłatę już na mocy nowej umowy. Do tego dochodzą prawa dla stacji zagranicznych, które Premier League sprzedała – również do 2019 roku – za łączną sumę 3,2 miliarda funtów. Mowa więc o ponad 8 miliardach, które sprawiają, że kluby pokroju Bayernu Monachium czy nawet Atletico Madryt (finalista ostatniej edycji Ligi Mistrzów) patrzą w przyszłość ze strachem.

Leicester City, sensacyjny mistrz Anglii, źle obliczył moment na historyczny triumf. Według poprzedniej umowy mistrzostwo warte było 93,2 miliona funtów. Według prognoz z tytułu nowego kontraktu tyle dostanie w tym roku spadkowicz z angielskiej ligi. Najbardziej medialna drużyna będzie mogła liczyć na zarobek rzędu nawet 145 milionów funtów – to prawie 170 milionów euro.

Postpiłkarz

Wysokość wypłaty inkasowanej na koniec sezonu zależy bowiem nie tylko od wyniku sportowego, ale także od liczby meczów, które zdecyduje się na żywo pokazać telewizja. W poprzednim sezonie Leicester, mimo mistrzostwa znalazło się więc dopiero na piątym miejscu, gdy przyszło do wypłaty nagród pieniężnych – tylko 15 spotkań drużyny Claudio Ranieriego było transmitowanych. Pierwszy w kolejce do kasy ustawił się wicemistrz Arsenal – 100,1 miliona funtów, którego 25 meczów pokazano na żywo w telewizji. Drugi był Manchester City (96,9), trzeci United (96,4), a czwarty Tottenham (95,2). Spadkowicze z Premier League – Norwich oraz Aston Villa – dostały odpowiednio po 67 i 66 milionów funtów. Częściej transmitowane były spotkania Newcastle, które pomimo spadku zainkasowało 72,8 mln.

Choć nowa umowa wchodzi w życie dopiero w przyszłym roku, angielskie kluby już dziś wydają obiecane im pieniądze. Z dziesięciu najdroższych transferów tego sezonu, tylko dwa nie są przeprowadzkami do Premier League. Do Chin – klubu Szanghaj SIPG – za 55,8 milionów euro przeprowadził się Brazylijczyk Hulk, co jest trzecim wynikiem tego lata. Do ekspansji Chińczyków kibice piłkarscy przyzwyczajają się już od jakiegoś czasu. W Państwie Środka postanowiono za gigantyczne pieniądze stworzyć ligę, która ma stać się konkurencyjna dla rozgrywek europejskich. Nazwy klubów dla nas wciąż egzotycznych w zestawieniach najdroższych transferów powoli przestają dziwić. Pytanie oczywiście jak długo taki stan potrwa.

Na drugim miejscu znalazł się zakup Gonzalo Higuaina przez Juventus. Za argentyńskiego napastnika Napoli dostało od swojego wielkiego rywala 90 milionów euro. I chociaż to wewnątrzwłoski transfer, z pewnością do niego by nie doszło, gdyby nie angielskie pieniądze.

Juventus miał bowiem poważne środki na inwestycję w króla strzelców poprzedniego sezonu Serie A, gdyż do Manchesteru United za 105 milionów euro – bijąc światowy rekord transferowy – sprzedany został Francuz Paul Pogba. Trudno powiedzieć, czy to będzie dobra inwestycja z czysto boiskowego punktu widzenia.

Pogba to środkowy pomocnik, z inklinacjami ofensywnymi, ale jednak nie jest gwarantem 20 goli w sezonie, a do tej pory to właśnie bramkostrzelni napastnicy zazwyczaj bili kolejne rekordy transferowe. Dość powiedzieć, że dwie poprzednie najwyższe transakcje to zakupy Realu Madryt – najpierw w 2009 Królewscy zapłacili 94 miliony za Cristiano Ronaldo, a cztery lata później 101 za Garetha Bale'a.

Ale przy każdym transferze pod uwagę brany jest też wiek piłkarza, jego narodowość, potencjalny kolejny transfer i oczywiście wartość marketingowa. I tu rynkowa wartość Pogby rośnie. Przez niektórych został już nazwany postpiłkarzem – inni mówią o nim jako o symbolu pokolenia ery mediów społecznościowych. Atletyczny, doskonale zbudowany wciąż zaledwie 23-letni Francuz z senegalskimi korzeniami jest dziś idolem nastolatków, a transfer do najbardziej medialnej ligi świata, rozgrywek, które budzą nieporównanie większe emocje niż lekko skostniała w ostatnich latach włoska Serie A, tę popularność jeszcze wzmocni.

Pogba to kolorowe fryzury z fantazyjnymi wzorkami, celebrowanie goli naśladujące taniec zwany dabem, zginanie ręki w łokciu i przykładanie tam nosa, co prawdopodobnie jest aluzją do zażywania kokainy, i odważne wypowiedzi w mediach – trochę w stylu Zlatana Ibrahimovicia. Pogba to też 2,5 miliona ludzi obserwujących go na Twitterze, i 8 milionów na Instagramie. Francuz to przede wszystkim inwestycja w najmłodszych fanów sportu, tych, którzy z czasem staną się lojalnymi klientami.

Większym ryzykiem wydaje się wyłożenie 90 milionów przez Juventus za 28-letniego Higuaina, który często zawodzi w najważniejszych momentach. W 2014 roku w finale mistrzostw świata przeciwko Niemcom przestrzelił w doskonałej sytuacji. Rok później niemal identyczną okazję zmarnował w finale Copa America przeciwko Chile. Za każdym razem Argentyna musiała zadowolić się srebrem.

Sprawiedliwy podział

Oczywiście można się zżymać, że żaden piłkarz nie jest wart ponad 100 milionów euro. Do 2009 roku i przeprowadzki Cristiano Ronaldo do Madrytu najdroższy był Francuz Zinedine Zidane, który w 2001 roku zamienił Turyn na stolicę Hiszpanii za 73 miliony euro. 15 lat temu futbol już od przynajmniej dekady był wielkim i dochodowym przemysłem, ale jeszcze nie biznesem takich rozmiarów jak dziś.

Biorąc pod uwagę inflację, która od 2001 roku wyniosła 29,28 procent – gdyby transfer Zidane'a dokonywał się w 2016 roku, Real musiałby zapłacić Juventusowi 94 miliony euro. Co więcej przychód klubu z Madrytu 15 lat temu wyniósł 138 milionów euro. Dla kontrastu i uświadomienia jak bardzo piłkarski biznes poszedł do przodu – w zeszłym roku Real chwalił się przychodem 577 milionów euro. Gdy więc Florentino Perez kupował Zidane'a przeznaczył na niego niemal 53 procent przychodów Realu. Manchester United w zeszłym roku zanotował przychód w wysokości 519 milionów euro – amerykańska rodzina Glazerów, która jest właścicielem Czerwonych Diabłów, na swojego nowego zawodnika przeznaczyła zaledwie 19 procent przychodów. To najlepiej pokazuje, w jak różnych czasach zawierane były te dwa historyczne transfery. Fakt, że United lekką ręką przeznacza ponad 100 milionów na piłkarza jest jednak przede wszystkim efektem wielkich pieniędzy ze sprzedaży praw telewizyjnych i marketingowych.

W Premier League – w przeciwieństwie do większości pozostałych lig europejskich – pieniądze są dzielone dość sprawiedliwie między 20 klubów. W bogaceniu się uczestniczą wszyscy, a nie tylko najlepsi i już najbogatsi. Nie ma jeszcze danych z wszystkich lig za poprzedni sezon, ale jako materiał do porównań można przyjąć zarobki hiszpańskich klubów w 2014 roku.

Real i Barcelona dostały po 140 milionów euro, co wówczas było sumą nieosiągalną nawet dla angielskich klubów – dopiero na mocy nowej umowy zarobią one więcej po tym sezonie. Trzecia w tamtym sezonie Valencia zarobiła już tylko 48 milionów euro, Atletico Madryt– 42, a Malaga ze środka tabeli – 25. Dla porównania w tym samym 2014 roku spadające z Premier League Cardiff City wzięło 74,5 miliona euro.

Trzecia liga też zarabia

W większości lig europejskich także podpisano nowe umowy telewizyjne, które wejdą niebawem w życie. W Hiszpanii przełamano w końcu duopol Barcelony i Realu i opracowano nowy system podziału – zdecydowanie bardziej sprawiedliwy. Oba mocarstwa tylko dlatego zgodziły się parafować nowy kontrakt, że w umowie znalazł się punkt, iż wszystkie kluby do 2022 roku będą dostawały przynajmniej tyle samo co w 2014. Dla Barcy i Realu oznacza to jeszcze przez sześć lat dochodów na poziomie 140 milionów. Właściciel Realu Florentino Perez zresztą bardzo źle przyjął nową umowę, która choć reklamowana jest jako bardziej sprawiedliwa, tak naprawdę zachowuje uprzywilejowaną pozycję dwójki gigantów. Real jako jedyny głosował przeciwko jej podpisaniu, a ostatnio zaskarżył kontrakt w sądzie cywilnym.

Ale nawet nowe kontrakty w Hiszpanii, Włoszech i w Niemczech nie zniwelują przepaści, jaka robi się między Premier League a resztą. Bundesliga do niedawna była najbardziej pokrzywdzona. Bayern Monachium w 2014 roku dostał 36,9 miliona euro – ponad dwa razy mniej niż wspomniany spadkowicz z Cardiff. Borussia Dortmund na mocy starego kontraktu zarobiła 35,5 miliona euro – czyli o ponad 100 milionów mniej niż Barcelona z Realem. Umowa w Niemczech wejdzie w życie od sezonu 2017/2018 i szacuje się, że czołowe kluby będą dostawać w końcu tyle, ile zarabiają najlepsi w innych krajach – między 100 a 120 milionów euro.

Problem w tym, że tyle w Anglii kasować będą średniacy i kluby z dołu tabeli. Tę rosnącą dysproporcję już zresztą widać. West Ham United mógł sobie w zeszłym sezonie pozwolić na zatrudnienie Dmitri Payeta – jednego z najlepszych zawodników Euro 2016. Na początku XXI wieku miejsce Payeta byłoby w jednym z czołowych klubów Europy, takim, który walczy w Lidze Mistrzów, bije się o krajowe tytuły. West Ham dzięki dziewięciu bramkom i 12 asystom francuskiego pomocnika zajął jednak dopiero siódme miejsce w tabeli Premier League. Miejsce warte 85,7 miliona funtów, czyli niemal 100 milionów euro. Dlatego też przed początkiem tego sezonu trener Slaven Bilić mógł pozwolić sobie na zapłacenie 24,1 miliona euro za napastnika Andrew Ayewa. Szóste w poprzednim sezonie Southampton bez zmrużenia oka wyłożyło na stół 15 milionów za 20-letniego bardzo utalentowanego Duńczyka z Bayernu – Pierre'a-Emile'a Hoejbjerga.

Ale West Ham i Southampton to jedni z wygranych poprzedniego sezonu, a Crystal Palace zajęło 15. miejsce w tabeli i ratowało się przed spadkiem. Aby historia się nie powtórzyła, klub z Londynu zapłacił ponad 31 milionów euro za napastnika Christiana Bentekego. Milion euro więcej kosztował Paris Saint-Germain Grzegorz Krychowiak, który tym samym ustanowił transferowy rekord Polski. Everton miał walczyć o puchary, tymczasem kończył poprzedni sezon w środku tabeli. Zatrudniono więc nowego trenera Ronalda Koemana, który za czterech nowych piłkarzy zapłacił w sumie 52,4 miliona euro (Yannick Bolasie kosztował 28,9 i przyszedł z Crystal Palace). Holenderski szkoleniowiec miał szeroki gest, ponieważ miał z czego wydawać – latem sprzedano do Manchesteru City Johna Stonesa za 55,6 miliona euro.

Dzisiaj kluby angielskie nie mają konkurencji, poza Barceloną i Realem, Juventusem oraz Bayernem, a także zasilanym katarskimi pieniędzmi PSG. Najdroższym letnim transferem w Bundeslidze, który nie był dziełem Bayernu, jest przyjście mistrza świata Andre Schuerrlego do Dortmundu za 30 milionów euro. Wicemistrz Niemiec, uczestnik Ligi Mistrzów, jedna z najbardziej ekscytujących ekip w Europie, zapłacił za utytułowanego zawodnika, tyle co Crystal Palace za Bentekego. Tego lata największym transferem we Francji, który nie został dokonany przez PSG, było kupno przez Monaco Kamila Glika. Stoper reprezentacji Polski kosztował 11 milionów euro.

Premier League dba także o spadkowiczów. Liga dokonuje na rzecz klubów, które opuściły eldorado, specjalnej wypłaty. Ma to głębszy sens, ponieważ koszty rywalizacji w drugiej lidze (Championship) też są wysokie, kontrakty z zawodnikami obowiązują, natomiast aż tak gigantycznych pieniędzy ze sprzedaży praw telewizyjnych nie ma. Premier League płaci spadkowiczom tzw. parachute payment (można to przetłumaczyć jako „spadochronowe") nawet przez trzy sezony – z każdym kolejnym suma się zmniejsza. Oczywiście jeśli w tym czasie klubowi uda się wrócić do najwyższej klasy rozgrywkowej, spadochron jest zwijany.

Aston Villa, która została relegowana pierwszy raz ,od kiedy w 1992 roku powstała Premier League, oraz Newcastle i Norwich dostaną więc dodatkowe 87 milionów funtów rozłożone na trzy malejące co roku raty. W pierwszym sezonie ma to być 40 milionów. Efekty widoczne są jak na dłoni. Spadkowicz z Birmingham sprowadził z Fulham 30-letniego Szkota Rossa McCormacka za 14,3 miliona euro. To mniej więcej suma zbliżona do tego, ile dostanie Legia od UEFA za tegoroczny awans do Ligi Mistrzów. A przecież od dwóch tygodni w Polsce wszyscy tylko wyliczają, co z takimi pieniędzmi będzie mógł zrobić mistrz Polski, jak gigantyczną przewagę nad resztą ligi zapewni klubowi z Warszawy taki zastrzyk finansowy. A pozyskanie McCormacka to niejedyny zakup Aston Villi – za 9,4 miliona euro do Birmingham przeprowadził się z West Bromwich Albion środkowy obrońca James Chester. Newcastle z kolei kupiło siedmiu zawodników za łączną sumę 51,5 miliona euro. Legia wydała na swoich nowych piłkarzy mniej niż dwa miliony euro.

Kluby z angielskiego drugiego poziomu już teraz zaczynają rosnąć w siłę. Sam fakt, że Championship jest bezpośrednim zapleczem najbogatszej ligi świata powoduje, że i do niej spływają coraz większe pieniądze. Angielska trzecia liga – czyli League One – także już zaczyna oferować sumy, o jakie chociażby w naszej ekstraklasie trudno. Transfery na poziomie 700–800 tysięcy euro zdarzają się tam od jakiegoś czasu co sezon.

Do tej pory Europa mogła się pocieszać, że chociaż pieniądze w Anglii były zdecydowanie największe – to przynajmniej pod względem sportowym reprezentanci Premier League mogli się uczyć od klubów z kontynentu. Zrozumieli to jednak chyba w końcu także miliarderzy kontrolujący angielskie zespoły. Wystarczy popatrzeć na nazwiska trenerów, którzy w tym sezonie trafili do Anglii. Pep Guardiola, Antonio Conte, do Manchesteru United przeszedł Jose Mourinho, a Juergen Klopp objął Liverpool jeszcze w poprzednim roku. Wyspiarze zrozumieli, że nie wystarczy wydać kilkadziesiąt milionów na piłkarzy, że ktoś musi ich jeszcze poprowadzić.

Strach przed Superligą

To właśnie angielskie pieniądze powodują, że pomysł stworzenia Superligi złożonej z najmocniejszych, najbogatszych i najbardziej popularnych europejskich klubów, zaczyna nabierać coraz bardziej realnych kształtów. Oczywiście Superligi z angielskimi klubami – skoro Chelsea, City czy Arsenal od tego sezonu będą mogły liczyć na przychody 120–140 milionów funtów, dlaczego nie miałaby zarobić jeszcze więcej w elitarnych rozgrywkach? Już w zeszłym roku przewodniczący Europejskiego Stowarzyszenia Klubów (ECA), a zarazem prezydent Bayernu Monachium, Karl Heinz Rummeningge wyraźnie dawał do zrozumienia, że to właśnie Superliga jest przyszłością europejskiej piłki.

Na razie przestraszyła się UEFA, która nie chce i nie może wypuścić z rąk Ligi Mistrzów. Gdyby najbogatsze kluby się zbuntowały i utworzyły własne rozgrywki, działacze UEFA mogliby pakować manatki. Na razie zwiększyli więc wyraźnie nagrody pieniężne w Lidze Mistrzów, a także sugerują, że od 2019 roku mogłyby się zmienić zasady kwalifikacji i federacje z najsilniejszych krajów miałyby na stałe cztery miejsca w fazie grupowej. Że skończyłyby się czasy, gdy do najbardziej elitarnych rozgrywek przedostają się kluby pokroju Legii. Na razie jednak największym gwarantem, że nie dojdzie do powstania tego sztucznego tworu jest... kontrakt telewizyjny w Anglii. Podpisany do 2019 roku i nikomu nie przyjdzie do głowy, by go zrywać.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„The Outrun”: Wiatr gwiżdże w butelce
Plus Minus
„Star Wars: The Deckbuilding Game – Clone Wars”: Rozbuduj talię Klonów
Plus Minus
„Polska na odwyku”: Winko i wóda
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Michał Gulczyński: Celebracja życia
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego