Niewątpliwą zasługą komunistów w czasach PRL było stworzenie w Polsce wielkoprzemysłowej klasy robotniczej. Obserwowałem to na własne oczy w Nowej Hucie lat 70. (coś mnie ostatnio zbyt często bierze na wspominki, czyżby starość?). Oto przodująca klasa systemu powstawała we wzorcowym marksistowskim otoczeniu, wspierana troskliwą opieką aktywu partyjnego, ubogacana na co dzień infrastrukturą socjalistycznych szkół, kin i teatrów.
Tyle że lud pracujący był wciąż ciemny, katolicki, przywiązany do zabobonu, wręcz domagający się budowy kościołów w sercu socjalistycznego miasta. Władze poszły w końcu na kompromis, kościoły (a właściwie kościół) zaczęto budować i dopiero z dzisiejszej perspektywy widać, że był to ich (komunistów) fundamentalny błąd, bo świątynie, zamiast rozładować wewnątrzklasowe napięcie, stały się punktami oporu i ostatecznie pogrzebały nadzieję, że właściwa świadomość klasowa kiedykolwiek w Nowej Hucie się narodzi. Zostawmy jednak Hutę w spokoju, bo głównym tematem tego tekstu jest przypomnienie innego eksperymentu klasowego, którego podjął się w latach 80. niesłusznie dziś nieco zapomniany Mirosław Dzielski z grupą przyjaciół skupionych wokół Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego. Oto zorientowany liberalnie filozof i publicysta zadał sobie fundamentalne pytanie: jak tworzyć w Polsce kapitalizm (co mu się wydawało niezbędne z perspektywy wyciągania Polski z nędzy i zacofania) bez kapitału i kapitalistów?