Plus Minus: Co takiego stało się na serialowym rynku, że przeżywamy dzisiaj zalew coraz bardziej wyrafinowanych produkcji?
Agnieszka Kruk: Gdy zaczęłam pisać seriale w 2002 r., były one postrzegane przez środowisko artystyczne jako coś gorszego od filmów fabularnych. Kilka lat później pojawił się jednak „Lost" – pierwszy serial, którego pilotowy odcinek kosztował kilkanaście milionów dolarów. Budziło to zdumienie, bo wtedy duże budżety wydawało się na fabuły z dobrymi aktorami, kręcone w dużych studiach. „Lost" jednak chwycił, wszyscy chcieli go oglądać. Kolejnym przełomowym momentem był „House of Cards" Netflixa, w którego jeden sezon zainwestowano 100 mln dol. i udostępniono w internecie wszystkie jego odcinki od razu. Wtedy po raz pierwszy zaczęto mówić, że nadciąga koniec ery dyrektorów programowych wielkich telewizji, którzy decydują, co i kiedy widz ma oglądać.