Nie inaczej jest z naszym polskim katolicyzmem. Wbrew często powracającym opiniom on także rozrzuca promienie swojego światła po całym świecie. I nie chodzi tylko o wielkie dzieło św. Jana Pawła II (choć wystarczy pojechać na grób papieża do bazyliki św. Piotra, by dostrzec, że jego dzieło i osoba są popularne nie tylko wśród Polaków) czy „Dzienniczek" św. Faustyny (najczęściej tłumaczone na języki obce dzieło religijne), ale także o mniej spektakularne wydarzenia.
Ja sam ostatnio w takim uczestniczyłem. W Gragnano, światowej stolicy makaronu, grupa 200 pielgrzymów z Polski pod przewodem kapłana ze Słowacji (pochodzącego z Polski, ale pracującego we Włoszech) ks. Jarosława Cieleckiego zorganizowała gigantyczną procesję (w bardzo włoskim stylu) z figurą św. Charbela. Miasto stanęło. Dzieciaki (włoskie) sypały kwiatami z okien, samochody trąbiły, a Polacy (wraz z tysiącami Włochów) szli i śpiewali „Barkę", „Czarną Madonnę" (nie wiedziałem, ale funkcjonuje także we włoskim tłumaczeniu), pieśni ku czci św. Charbela (tu dochodzi wątek libański). Radość, zabawa, ale i głęboka modlitwa.
Wszystkiemu patronował arcybiskup diecezji Sorrento Francesco Alfano, który podziękował Polakom za modlitwę i zabawę. A mieszkańcy Gragnano, z typową dla okolic Neapolu szczerością, zapewniali, że jeszcze nie zdarzyło im się uczestniczyć w takiej modlitwie. – Polacy umieją się modlić – zapewniała przez telefon jakaś pani swoją rozmówczynię. Wszystkiemu towarzyszyły wielkie biało-czerwone flagi, ikony św. Charbela i oczywiście modlitwa na różańcu. Figura libańskiego świętego na razie pozostanie w Gragnano, ale wcześniej czy później ruszy w podróż po Włoszech, Polsce, a później Europie i świecie, omadlana przez członków Domów Modlitwy św. Charbela, które założone przez Polaka we Włoszech, funkcjonują już w kilku krajach Europy i wiele wskazuje na to, że inicjatywa będzie się tylko rozkręcać.
Po co o tym napisałem? Dlaczego to ważne? Nie, nie chodzi o to, że sam tam byłem i neapolitańskie wino (po następującej po procesji fieście) piłem, a makaron jadłem. Powód jest inny i o wiele poważniejszy. Otóż tak się składa, że cała ta procesja jest przykładem, jak płodna jest polska religijność i jak pięknie łączy ona to co tradycyjne z charyzmatycznymi elementami. Dni Charbela we Włoszech, a także wspomniana procesja doskonale wpisują się w zjawisko charyzmatycznego odrodzenia katolicyzmu w Polsce. Ma ono swoją ciemną stronę w postaci nierozsądnej pentekostalizacji (uzielonoświątkowienia), ale w istocie jest próbą łączenia tradycyjnej maryjności (dawno nie odmówiłem tylu różańców jednego dnia), kultu świętych, adoracji Najświętszego Sakramentu z charyzmatycznymi namaszczeniami, modlitwą wstawienniczą, a także formą postrzegania Boga jako bardzo bliskiego, wchodzącego w nasze życie z cudami, radykalnymi nawróceniami, znakami. Ten typ pobożności wielu irytuje, teologów razi uproszczeniami, a biskupów zmusza do wydawania prostujących pewne elementy doktryny oświadczeń, ale... nie ma też wątpliwości, że jest to zjawisko, które przemienia polski Kościół.
Codziennie w jakiejś świątyni w Polsce odprawiana jest msza z modlitwą o uzdrowienie, codziennie jakiś charyzmatyczny kaznodzieja (niekiedy świecki, choć częściej ksiądz) opowiada, jakie cuda uczynił Bóg w jego życiu, ale też w życiu innych. I to przynosi efekty w postaci wielu nawróceń, rozgrzań wiary, powrotów do Kościoła. Jest przy tym oczywiście rolą biskupów czuwanie, by owa fala miała ściśle katolicki charakter, ale samego zjawiska nie da się już zatrzymać. A Kościół w Polsce nie tylko się zmienia, ale też promieniuje owymi zmianami poza granice Polski. Tak jak chciał tego św. Jan Paweł II, który namawiał, byśmy ewangelizowali Europę. Kilka dni temu w Gragnano widziałem jeden z elementów takiej ewangelizacji. Niewielki, ale ważny.