Dar i dług

Po pięciu latach od śmierci papieża coraz bardziej stajemy się świadomi wyjątkowości doświadczenia, jakie pokoleniu Jana Pawła II zostało dane

Publikacja: 10.04.2010 03:00

Dar i dług

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Red

Kanonizacja Jana Pawła II jest coraz bliżej. Nawet jeżeli poprzedzi ją etap beatyfikacji, to ponieważ kult papieża Wojtyły ma charakter uniwersalny, niezwłocznie rozpocznie się druga faza wyniesienia Jana Pawła II na ołtarze. Co ten fakt oznacza dla Polaków? Co ten fakt oznacza dla pokolenia Jana Pawła II, o którego istnienie wciąż się sprzeczają socjologowie?

Myślę, że określenie to warto interpretować szeroko, obejmując nim tych, którzy swoją dojrzałą wiarę formowali pod wpływem świadectwa, nauczania Jana Pawła II i spotkania z nim. Mogą to więc być dzisiejsze 25-latki, które kończyły szkoły średnie w roku śmierci papieża, a w swojej pamięci przechowują wspomnienia z trzech jego ostatnich pielgrzymek do ojczyzny, a także ludzie dziś w wieku sędziwym, którym postać Jana Pawła II pomogła w odkryciu rzeczywistości wiary i Kościoła. Co jednak może jednoczyć to, tak szeroko rozumiane, pokolenie Jana Pawła II, co jest jego wspólnym mianownikiem?

[srodtytul]Pokolenie z radością w sercu[/srodtytul]

Sądzę, że wspólna im jest, a przynajmniej być powinna, świadomość daru i świadomość długu. Daru, bo bez wątpienia Polska wkroczyła w uprzywilejowany okres swej historii. A uprzywilejowanie to: wyzwolenie z komunizmu i włączenie się w proces integracji europejskiej, w ogromnym stopniu zawdzięczamy Janowi Pawłowi II. Jako ludzie wierzący otrzymaliśmy też od niego integralną propozycję chrześcijaństwa – otwartego i nowoczesnego, a zarazem ewangelicznie radykalnego i wiernego tradycji, które łączy działanie z kontemplacją. Otrzymaliśmy Kościół o odmienionym obliczu, bo jeszcze w latach 70. ubiegłego stulecia sporo było w nim lęków i podziałów, a statystyki wieściły szybkie jego kurczenie i utratę społecznego wpływu.

To doświadczenie swoistego obdarowania przez historię powinno rodzić – i jestem pewien, że w wielu z nas rodzi, choć często tak tego nie nazywamy – egzystencjalne poczucie długu, który zaciągnęliśmy, żyjąc w epoce Jana Pawła II, poczucie zobowiązania do wierności temu, czym żył i czego nauczał. I nie jest to jedynie imperatyw moralny, ale też wynik spojrzenia na naszą historię oczami wiary. Fakt, że Polakom urodzonym po II wojnie światowej okrutne, ekstremalne doświadczenia, typowe dla tylu wcześniejszych generacji, zostały oszczędzone, ma również swój wymiar teologiczny. Tak też swoją biografię interpretował Jan Paweł II. Choćby w „Darze i tajemnicy”, kiedy pisał o rozumieniu swojego kapłaństwa: „Mnie te najcięższe doświadczenia zostały przez Opatrzność oszczędzone, ale dlatego mam tym większe poczucie długu w stosunku do tylu znanych mi ludzi, a także jeszcze liczniejszych owych bezimiennych, bez różnicy narodowości i języka, którzy swoją ofiarą na wielkim ołtarzu dziejów przyczynili się w jakiś sposób do mojego powołania kapłańskiego”. Pan Historii przemawia poprzez wydarzenia. I, to też trzeba sobie powiedzieć, wyraziście przemówił do nas przez wydarzenie: Karola Wojtyły/Jana Pawła II.

Po upływie pięciu lat od śmierci papieża coraz bardziej stajemy się świadomi wyjątkowości doświadczenia, jakie pokoleniu Jana Pawła II zostało dane. Coraz bardziej jawnie okazuje się, że – nie zdając sobie ongiś z tego sprawy – zostaliśmy świadkami epoki Jana Pawła II. To do nas przyjeżdżał papież Polak, to my gromadziliśmy się na mszach, które odprawiał, to co najmniej setki tysięcy z nas przechowują jak relikwie fotografie, na których zostaliśmy uwiecznieni z uśmiechniętą, ubraną na biało postacią. To większość z nas nosi w sobie zapisaną głęboką radość z dnia wyboru Jana Pawła II na papieża i dręczący niepokój z popołudnia 13 maja 1981 r. To my w transmisjach z Denver i Paryża, Toronto i Rzymu oglądaliśmy rozradowanego papieża otoczonego milionami młodych ludzi z całego świata, to my widzieliśmy go pod Bramą Brandenburską i w Yad Vashem.

Rośnie już jednak generacja, a wkrótce wyrosną kolejne, które takich wspomnień nie będą miały. Doświadczenia, jakie stało się naszym udziałem, nikt nigdy już nie posiądzie.

Co więc znaczy odczytywany oczami wiary dar kanonizacji Jana Pawła II, a także owo poczucie długu u świadków jego pontyfikatu, którzy – na swoją miarę – w nim uczestniczyli?

[srodtytul]Kanonizacja – wymiar uniwersalny[/srodtytul]

Na początku zauważmy, że są kręgi w Kościele, które tej kanonizacji nie sprzyjają. Nie chodzi tu o poszukiwanie i piętnowanie ludzi inaczej myślących, lecz o refleksję istotną dla zrozumienia papieskiego dziedzictwa,

Po pierwsze, są to krytycy określający siebie jako liberalnych i otwartych. Dla nich, pomimo wielu zalet, Karol Wojtyła był papieżem zbyt konserwatywnym. Jest więc odpowiedzialny, przez bezkompromisowość w sprawie antykoncepcji, za epidemię AIDS w Afryce, był też anachroniczny w sprawach celibatu, kapłaństwa kobiet i eutanazji. W pewien sposób grupę tę wolno nam zignorować, bo ludzie ci „czuliby się usatysfakcjonowani dopiero wtedy – jak zauważył Leszek Kołakowski – gdyby Jan Paweł II oświadczył, że Boga nie ma, aborcja i małżeństwa homoseksualne winny być dozwolone, a Kościół zmierza do wyzwolenia w duchu lewicowych partii politycznych”.

Druga grupa to integryści. Ci, nie kwestionując wielu osiągnięć Jana Pawła II, mają mu za złe ryzykowne gesty ekumeniczne, wyznanie win Kościoła, obrazoburcze modlitwy o pokój przedstawicieli różnych religii w Asyżu czy akt idolatrii, za jaki uważają ucałowanie przez Jana Pawła II ofiarowanego mu Koranu. Z tych powodów – jak pisał w „Rzeczpospolitej” (18 marca 2010 r.) miarodajny dla owych kręgów ks. Karl Stehlin – „Ewentualna beatyfikacja Jana Pawła II będzie oznaczała wielkie osłabienie wiarygodności Kościoła, obiektywne zgorszenie dla wiernych oraz utwierdzenie niekatolików w ich błędach”.

Nawet ze skrótowego opisu obu tych skrajnych grup łatwo można zauważyć, że dialog między nimi jest niemożliwy. Choćby dlatego, że obie mają za sobą całkiem racjonalne argumenty. Pierwsza – przypadki nietolerancji, antyekumenizmu, a nawet antysemityzmu pośród integrystów, a także pielęgnowanie tradycji przy ignorowaniu Vaticanum II oraz tropiące wszędzie herezję modernizmu podejście do współczesności. Druga – nadużycia liturgiczne, posuwające się aż do profanacji, zeświecczenie duchowieństwa, osłabienie elementu nadprzyrodzonego w świadomości eklezjalnej i związane z tym socjologiczne pojmowanie Kościoła oraz powierzchowny, ocierający się o indeferentyzm, ekumenizm. I jedne, i drugie argumenty są częstokroć prawdziwe.

Niestety, obie te grupy są mocno przywiązane do swojej diagnozy kondycji Kościoła i rozumienia wiary katolickiej, a ich system opisu Kościoła i świata jest wewnętrznie spójny. Pociecha tkwi w tym, że konfrontacja progresistów z integrystami, która po Soborze Watykańskim II wręcz rozszarpywała jedność Kościoła, jest w czasach obecnych znacznie słabsza. Jest to jedno z wielkich osiągnięć papieża z Polski. „Pontyfikat Jana Pawła II w znacznej mierze przyczynił się do unieważnienia tradycyjnej opozycji progresizm – integryzm” – słusznie podkreśla życzliwy obserwator z zewnątrz Kościoła Leszek Kołakowski.

I podtrzymywanie stanu, w którym postawy skrajne nie dominują w dyskursie wewnątrz Kościoła, to jedno z wielkich zadań, które stają przed pokoleniem Jana Pawła II. A kluczem do jego osiągnięcia jest – zdaniem papieża – głęboka, twórcza recepcja nauczania Soboru Watykańskiego II. Karol Wojtyła bowiem myślał o tym soborze w kategoriach zaciągniętego przez siebie długu.

Jest to podstawowa perspektywa w jego „U podstaw odnowy. Studium o realizacji Vaticanum II”, które rozpoczął następującymi słowami: „Biskup, który uczestniczył w II Soborze Watykańskim, odczuwa potrzebę spłacenia długu. Sobór bowiem, oprócz innych znaczeń, jakie już mu przyznano i jakie jeszcze zostaną mu przyznane w przyszłości, posiada jedyne i niepowtarzalne znaczenie dla tych wszystkich, którzy go tworzyli”.

Ten soborowy dług „spłacał” biskup Wojtyła również później, już jako biskup Rzymu – od początku swojej posługi aż do jej końca. Mówił o tym do kardynałów w dzień po swoim wyborze: „Naszym niewątpliwym obowiązkiem jest staranne doprowadzenie soboru do skutku. Czyż bowiem ten powszechny sobór nie jest kamieniem milowym, wydarzeniem największej wagi w dziejach Kościoła, trwających już prawie dwa tysiąclecia, a więc i najważniejszym wydarzeniem w religijnych dziejach świata, i czyż nie dotyczy on całej dziedziny kultury ludzkiej?”.

Podobną myśl znajdziemy w testamencie papieża: „Stojąc na progu trzeciego tysiąclecia »in medio Ecclesiae«, pragnę raz jeszcze wyrazić wdzięczność Duchowi Świętemu za wielki dar Soboru Watykańskiego II, którego wraz z całym Kościołem – a w szczególności z całym episkopatem – czuję się dłużnikiem. Jestem przekonany, że długo jeszcze dane będzie nowym pokoleniom czerpać z tych bogactw, jakimi ten Sobór XX wieku nas obdarował”.

[srodtytul]Kanonizacja – wymiar polski[/srodtytul]

Nie ulega więc żadnej wątpliwości, iż – według papieża – podstawową, pierwszą formą spłacania długu przez pokolenie Jana Pawła II jest urzeczywistnianie nauczania Vaticanum II. Papież zresztą napisał o tym wprost w „Przekroczyć próg nadziei”: „Każdy, kto jest sługą Ewangelii, powinien dziękować Duchowi Świętemu za dar Soboru i powinien stale czuć się jego dłużnikiem. A dług ten pozostaje do spłacenia na przestrzeni jeszcze wielu lat i pokoleń”.

Często słyszę dziś głosy, by nie „polonizować” Jana Pawła II, gdyż kardynałowie wybrali go na papieża jako Karola Wojtyłę, a nie jako Polaka. Należy się z tym zgodzić, gdy tylko dostrzegamy jakieś przejawy narodowej megalomanii i „pospolitowania się” z papieżem Polakiem na zasadzie etnicznego pokrewieństwa.

Sprawa jednak jest bardziej skomplikowana. Polskie dziedzictwo, polska kultura, polskie doświadczenie Kościoła w wielkim stopniu ukształtowały przyszłego papieża. Sam podkreślał to w licznych tekstach adresowanych do całego Kościoła, a także w takich programowych wystąpieniach, jak przemówienia w UNESCO czy na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ.

Dlatego warto się zastanowić nad papieską interpretacją polskiej historii, nad tym, jakie wyniesione z naszej ziemi wartości uważał on za najistotniejsze. Syntezą wielu papieskich rozważań na te tematy jest opublikowana miesiąc przed jego śmiercią „Pamięć i tożsamość”. W książce tej, choć przede wszystkim ma ona wymiar uniwersalny, „wątek polski” jest silnie obecny. Papież wspomina w niej Polskę Piastów i Jagiellonów, czasy saskie i konsekwentne wybijanie się na niepodległość, mówi o polskiej nauce i kulturze oraz o polskich świętych.

Podkreślając fundamentalne znaczenie kultury, przywołuje przykład Polski wielokrotnie skazywanej na śmierć przez swoich sąsiadów, która ocaliła swą tożsamość i suwerenność dzięki kulturowej żywotności. Kultura „okazała się w tym przypadku potęgą większą od tamtych potęg” – konkluduje autor. A kwintesencją „ducha polskiego” jest dlań „polskość epoki jagiellońskiej”.

Bez wątpienia, jak zawsze, jest to interpretacja rodzimej historii. Epoka jagiellońska nie była przecież idyllą. Nie zmienia to jednak faktu – często przypominanego przez Jana Pawła II – że na tle narastających despotyzmów, na tle ogarniającej Europę nietolerancji, Rzeczpospolita Obojga Narodów wyróżniała się niezwykle korzystnie.

To w niej profesorowie Akademii Krakowskiej opracowywali teorię praw człowieka, to tu Żydzi nie tylko mogli czuć się bezpiecznie, ale i rozwijać swą kulturę, to tu ostatni z Jagiellonów mógł powiedzieć – w dobie wojen religijnych – do poddanych: „Nie jestem królem waszych sumień”.

„Polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie” – konkludował papież. Tym bardziej jednak gorzko brzmiało ostatnie zdanie: „Wydaje się jednak, że ten »jagielloński« wymiar polskości, o którym wspomniałem, przestał być, niestety, w naszych czasach czymś oczywistym”.

[srodtytul]Z powrotem do słowa "my"[/srodtytul]

Ten papieski wyrzut warto chyba odczytywać w optyce długu zaciągniętego przez „pokolenie Jana Pawła II”. Budowanie nowoczesnego patriotyzmu nawiązującego do tego, co w polskiej tradycji najlepsze, jest według Jana Pawła II podstawową społeczną wartością, głęboko zakorzenioną w chrześcijańskiej tradycji. Patriotyzm oznacza jednak poczucie wspólnoty – wspólne, dzielone wraz z innymi, „my” otwarte na horyzont wspólnego dobra.

To polskie „my” – jak dobrze wiemy – jest dziś nader głęboko zranione. Mniej, choć ma to swoje znaczenie, przez postmodernistyczne polinarracje, indywidualizm czy odrzucanie pojęcia obiektywnej prawdy. Znacznie bardziej konkretnie – przez społeczną nieufność zakorzenioną przez niepewność doby transformacji i wzmacnianą przez radykalną „polityzację” wszystkich wymiarów życia, w którym istnieją jedynie dwie kategorie ludzi: „swoi” oraz „obcy”.

Tak więc praca nad odbudowaniem głębokiego poziomu polskiego „my” to także ważna forma spłacania długu zaciągniętego przez pokolenie Jana Pawła II. A dla każdego, kto słuchał i czytał papieża, nie ulega wątpliwości, że owo wzmacnianie winno się dokonywać przez odbudowę „etosu solidarności”. Etosu obśmiewanego w początkach III Rzeczypospolitej jako dzieło „solidaruchów”, „etosiarzy” i „styropianowców”, a później zawłaszczanego i monopolizowanego przez partie i ruchy, które sprawiły, że słowo „solidarność” utraciło swoje uniwersalne i etyczne znaczenie, a stało się elementem doraźnej polityki i metodą odbierania „onym” moralnych racji.

Jakże to dalekie od pamiętnych słów z Zaspy w 1987 roku: „Solidarność – to znaczy: jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. A więc nigdy: jeden przeciw drugiemu. Jedni przeciw drugim. I nigdy »brzemię« dźwigane przez człowieka samotnie”. Jakże to odległe od papieskich słów wypowiedzianych 12 lat później, o „wielkiej idei »Solidarności«, która łączy, a nie dzieli”. A cóż powiedzieć o apelu Jana Pawła II z Sejmu: „Pamięć o moralnych przesłaniach »Solidarności«, a także o naszych jakże często tragicznych doświadczeniach historycznych, winna dziś oddziaływać w większym stopniu na jakość polskiego życia zbiorowego, na styl uprawianej polityki czy jakiejkolwiek działalności publicznej”?

Puściliśmy mimo uszu te papieskie słowa. A to zapewne one będą papierkiem lakmusowym dla przyszłych pokoleń. Trudno bowiem – patrząc na ten wymiar polskiej współczesności – uciec od konstatacji, że dług zaciągnięty wobec Jana Pawła II wciąż narasta. Czy pokolenie JPII zdoła rozpocząć proces jego spłacania? Jeśli nie, przyszłe generacje Polaków dostaną empiryczny dowód na to, że pokolenie Jana Pawła II było jedynie tworem publicystów.

[i]Maciej Zięba OP jest teologiem i filozofem, założycielem Instytutu Tertio Millennio w Krakowie, dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku. W latach 1998-2006 był prowincjałem polskiej prowincji dominikanów.[/i]

Kanonizacja Jana Pawła II jest coraz bliżej. Nawet jeżeli poprzedzi ją etap beatyfikacji, to ponieważ kult papieża Wojtyły ma charakter uniwersalny, niezwłocznie rozpocznie się druga faza wyniesienia Jana Pawła II na ołtarze. Co ten fakt oznacza dla Polaków? Co ten fakt oznacza dla pokolenia Jana Pawła II, o którego istnienie wciąż się sprzeczają socjologowie?

Myślę, że określenie to warto interpretować szeroko, obejmując nim tych, którzy swoją dojrzałą wiarę formowali pod wpływem świadectwa, nauczania Jana Pawła II i spotkania z nim. Mogą to więc być dzisiejsze 25-latki, które kończyły szkoły średnie w roku śmierci papieża, a w swojej pamięci przechowują wspomnienia z trzech jego ostatnich pielgrzymek do ojczyzny, a także ludzie dziś w wieku sędziwym, którym postać Jana Pawła II pomogła w odkryciu rzeczywistości wiary i Kościoła. Co jednak może jednoczyć to, tak szeroko rozumiane, pokolenie Jana Pawła II, co jest jego wspólnym mianownikiem?

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku