Cień pałacu

Czy istnieją granice traktowania siebie jako przedmiotu manipulacji i czy warto zabiegać, by istniały

Publikacja: 03.11.2007 00:47

Red

Na najnowszą książkę Piotra Wojciechowskiego „Café Navarra” złożyły się eseje o rozpadzie wrażliwości człowieka Zachodu. Pokazują, co dzieje się, i co stać się może, z ludzkością, która swój własny gatunek poddaje eksperymentowi: ideologicznemu, genetycznemu, psychologicznemu. Co może stać się z człowiekiem, gdy jego psychika ulegnie reklamowej inżynierii.

Miejsce kultury jest, jak pisze autor, „po stronie człowieka”, a człowiek potrzebuje jej wsparcia. Potrzebuje jej zwłaszcza w tych obszarach, w których w jego doświadczeniu wypełnia się proroctwo Nietzschego: „Bóg umarł”. Tam, gdzie kultura i sztuka wycofują się z więzi z Bogiem, człowiek przestaje być dobrem chronionym. W nauce potrzeba poznania wyradza się w zachłanną ciekawość, a sztuka staje się eksperymentem transgresji, przekraczania kolejnych tabu, niszczenia znaków religijnych, estetycznych i obyczajowych, którymi człowiek naszej cywilizacji zaznaczał – jeszcze do niedawna skutecznie - własną nietykalność.

W skali masowej proces ten obserwujemy w zakresie sztuki audiowizualnej, a jego opis na przykładzie gatunku zwanego reality show („Przebrani we własne skóry”) należy do najświetniejszych fragmentów książki.

Zgromadzeni we wspólnym pomieszczeniu wynajęci ludzie mają rzekomo jedno zadanie: pozostawać sobą, zachowywać się naturalnie. Dzięki temu widzowie mają być dopuszczeni do uczestnictwa w życiu tamtych – mają zatem dostąpić czegoś, czego sztuka nie daje: kontaktu z żywą rzeczywistością.

W istocie jednak i jedni, i drudzy kłamią. Kłamią „aktorzy”, że nie grają – wiedzą przecież, że są podglądani, oceniani, i że będą tym bardziej atrakcyjni, im bardziej pomysłowo i w wyzywający sposób będą się zachowywać. Widzowie samych siebie oszukują, że mają udział w prawdziwym życiu innych ludzi: oni przecież tylko podglądają zachowania owych „aktorów” i pobudzają ich do zachowań jeszcze bardziej ekstrawaganckich. W rzeczy samej, wystawieni na pokaz mają tylko jedno zadanie: osiągnąć – kosztem odsunięcia granic wstydu – możliwie największą rynkową atrakcyjność widowiska. Udział w nim degraduje jednak wszystkich uczestników.

Cóż nam pozostaje? Czy możemy ekspansji tych praktyk, a w istocie ekspansji całej mentalności, powiedzieć: dalej nie!, skoro ani nauka, ani sztuka nie uznają granic, a pozostała kultura ich nie gwarantuje? Pisarz odpowiada uczciwie i trzeźwo: „Nie miejmy zbyt wielu złudzeń”. Ale dodaje: „Nie jesteśmy jednak bezsilni, nawet gdy autorytety mówią: to trudno, lud się cieszy. (...) Gdy obawiamy się, że wpływy widowisk typu reality show osłabiają tkankę społeczną (...), możemy wspierać wysiłki na rzecz budowania takich wspólnot, jak organizacje pozarządowe, ruchy rodzinne”.

Autor „Café Navarra” jest pisarzem polskim. Nie tylko myśli o polskiej historii, ale także czerpie z niej naukę. „(...) w myśleniu o tym, co dzieje się z kulturą, co stało się po przełomie 4 czerwca 1989 roku, wyraz „naród” narzucił mi się w całej swojej romantycznej potędze”. To istotna i nieczęsta intuicja: przełomu 1989 roku nie można oddać trafnie bez odwołania się do kategorii narodu z jej romantycznym dziedzictwem, a więc z jej historycznie i kulturowo określoną treścią.

Pisarza poruszają zwłaszcza dzieje najnowsze, czas III Rzeczypospolitej. Czas jej początku, który – jak czytamy – „nie został narodowi opowiedziany” przez twórców kultury. I czas jej trwania, w którym „ten naród został opuszczony przez filozofów”.

Dla samego pisarza może najtrudniejszym momentem tych polskich rozważań jest sprawa lustracji. Tu, jego myśl – wszędzie w książce żywa – wydaje się pospieszna, gorączkowa i w jakiś sposób ambiwalentna. Słowo ledwo sobie z nią radzi: „(...) cała krzywda lustracji, cała jej brzydota moralna, wszelkie jej błędy to najbardziej obrzydliwa część „dziedzictwa zamętu”. Lustracji nie da się poprawić, nawrócić ani zawrócić, ucywilizować, bo „od złego jest” (...). Teraz można ją tylko wycierpieć, przemodlić”.

Lustracja jest więc szpetna, niemoralna i zła, ale też szpetne i złe jest to, co ona odsłania – cóż miałoby z tego wynikać?

Piotr Wojciechowski uważa, jeśli dobrze jego stanowisko rozumiem, że zarówno postulat lustracji, jak i spór o nią, są anachronizmem, należą do „epoki zamętu” jako jej dziedzictwo.

Właściwym początkiem nowej państwowości byłoby ujawnienie całej sieci agenturalnych zależności, wraz z jej centralą w Moskwie. Ujawnienie instytucji, a nie jej poślednich, personalnych ogniw – i to poczynając od międzywojnia i KPP. Lustracja w obecnym kształcie zasłania, wedle Wojciechowskiego, istotę rzeczy, zatrzymując uwagę publiczności przy sprawach incydentalnych.

Autorowi można, po pierwsze, odpowiedzieć: warto czynić jedno, drugiego nie zaniedbując. Warto zatem podejmować badania w tym najbardziej rozległym planie, jaki Piotr Wojciechowski słusznie postuluje, a jednocześnie zdobywać wiedzę historyczną o bliskim czasie i przestrzeniach środowiskowych.

Sprawa druga: opisując lustrację przez wyrażenia o mocnej negatywnej barwie, autor ulega pewnemu obiegowemu, a dyskryminującemu obyczajowi. O użytkowniku dowolnego księgozbioru lub dowolnych zasobów archiwalnych mówi się słusznie, że bada źródła, robi kwerendę. Mówi się tak nawet wtedy, gdy, odsuwając na bok wymogi dyskrecji, dąży do uzyskania możliwie najpełniejszego obrazu określonej osoby lub środowiska.

Wystarczy jednak, że te same czynności badacz podejmie w archiwach IPN, i natychmiast zaczyna „grzebać”, a informacje, które zdobywa, z wiedzy o faktach przeistaczają się w „bryzgi błota”. Ta krzywdząca maniera z góry dyskwalifikuje dorobek rzetelnych badaczy i publicystów.

Kwestia trzecia: postulat lustracji nie jest anachronizmem, nie sądzę też, by należał do „dziedzictwa zamętu”. Walka o ustawę lustracyjną pozwoliła wyraźniej niż dotychczas uchwycić określoną rzeczywistość psychospołeczną, widoczną w podobnych kontekstach od 17 lat. Rzeczywistość tę tworzą i ujawniają ci, którzy w różnoraki sposób ustawę zbojkotowali i do bojkotu dawali zachętę.

To raczej oni właśnie i ich środowiska mają w zasobach „dziedzictwa zamętu” poczesne miejsce: ileż razy w ostatnich latach zaskakiwała nas ideowa solidarność postaci niegdyś cenionych z umysłowością komunizmu i jej pokłosiem.

Warto zatrzymać się przy okładce tomu „Café Navarra”. Zdjęcie przedstawia monumentalną budowlę, wrośniętą w nasz pejzaż od półwiecza. Na okładce fotografia jest przekręcona – czytelnik widzi Pałac Kultury zwrócony iglicą w dół.

Budowla – swoisty pomnik komunizmu – przez dziesięciolecia układała naszą przestrzeń, określała też sposób jej zagospodarowania. Odnosiliśmy się do niej, tak jak odnosiliśmy się do tego, co ona symbolizuje. Nasze hierarchie w pewien sposób dziedziczyły jej strukturę. Gdy odszedł komunizm, ona sama – w jej znaczeniu społecznym i umysłowym – nie rozpadła się, nie znikła. Trwa jako własna, choć doskonale wierna, karykatura. I nadal narzuca nam własne stopniowanie przestrzeni – przestrzeni wyborów, ocen i wartości. Teraz jednak cała jej kompozycja sprzeciwia się naturalnemu widzeniu rzeczy. Kto stąpa po ziemi i patrzy w niebo, powinien trzymać się od niej z daleka.

(Piotr Wojciechowski „Café Navarra”, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2007, s. 155)

Autor pracuje w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Należy do rady redakcyjnej miesięcznika „Więź”

Na najnowszą książkę Piotra Wojciechowskiego „Café Navarra” złożyły się eseje o rozpadzie wrażliwości człowieka Zachodu. Pokazują, co dzieje się, i co stać się może, z ludzkością, która swój własny gatunek poddaje eksperymentowi: ideologicznemu, genetycznemu, psychologicznemu. Co może stać się z człowiekiem, gdy jego psychika ulegnie reklamowej inżynierii.

Miejsce kultury jest, jak pisze autor, „po stronie człowieka”, a człowiek potrzebuje jej wsparcia. Potrzebuje jej zwłaszcza w tych obszarach, w których w jego doświadczeniu wypełnia się proroctwo Nietzschego: „Bóg umarł”. Tam, gdzie kultura i sztuka wycofują się z więzi z Bogiem, człowiek przestaje być dobrem chronionym. W nauce potrzeba poznania wyradza się w zachłanną ciekawość, a sztuka staje się eksperymentem transgresji, przekraczania kolejnych tabu, niszczenia znaków religijnych, estetycznych i obyczajowych, którymi człowiek naszej cywilizacji zaznaczał – jeszcze do niedawna skutecznie - własną nietykalność.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy