Błogosławieństwo roku 2004

Dawny układ geopolityczny nie tylko osłabł, jak w roku 1918, ale przestał istnieć z chwilą, gdy Polska wstąpiła do Unii. To jedyna dziś realna droga tworzenia naszej mocy w Europie

Publikacja: 31.01.2009 00:56

Błogosławieństwo roku 2004

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Red

Dariusz Gawin w artykule „Przekleństwo 1709 roku” napisał, że Polska jako jedyny kraj w Europie, który na prawie półtora wieku zniknął z politycznej mapy, ma wciąż powody, by się bać o polityczne istnienie. Nadal bowiem – jak pisze – tkwimy „w przestrzeni między Rosją a Niemcami”, a to znaczy „między byciem i niebyciem”. Oba te kraje nie przestały być dla nas zagrożeniem i przed nimi powinniśmy się zabezpieczyć, tworząc silne państwo. Ono, wedle Gawina, nie ma się opierać na przemocy, dlatego zamiast o sile mówi raczej o mocy państwa.

Ale za wzór jej tworzenia daje marszałka Piłsudskiego, który zbuntował się przeciwko „skandalowi, jakim była polska słabość”. Ocena tego buntu musi obejmować i intencje, które zawsze są dobre, i ich skutki. Dlatego dziękuję za Marszałka jako wzorzec. Nie tyle nawet, że sprawdzian tej mocy, jakim był rok 1939, wypadł tragicznie, ale ze względu na sposób, w jaki owa moc objawiała się obywatelom od roku 1926. Jednak przeciwko silnemu, demokratycznemu państwu nie mam nic, choć nie zgadzam się ze sposobem, w jaki zdaniem Gawina powinniśmy je tworzyć, i o tym będzie dalej mowa.

[srodtytul]Przekleństwo roku 1709 znikło[/srodtytul]

Zgadzam się z nim, że Polska straciła niepodległość na początku XVIII wieku, i dobrym symbolicznym wydarzeniem może być wygrana przez Rosję bitwa pod Połtawą, czyli rok 1709. Od tamtego czasu na prawie trzy wieki przestało istnieć w Europie miejsce dla niepodległego państwa polskiego. Stało się tak dlatego, że na wschód i zachód od niego wyrosły potęgi zainteresowane, by mieć drugą szarą strefę w postaci państwa wasalnego albo jego części. Trzeci gracz nie był im potrzebny. Europa zaś bez niepodległej Polski dobrze się miewała. Niepodległość odzyskaliśmy w roku 1918, gdy osłabły Niemcy i Rosja, i straciliśmy ją, kiedy wróciły do sił. Choćby marszałek Piłsudski nie wiem jaką moc wyczarował, to skończyłoby się podobnie, bo układ decydował, że nie było miejsca dla naszej niepodległości, a nie słabość państwa.

Nie było jej nadal po II wojnie światowej, gdy ZSRR, zniszczywszy z pomocą zachodnich aliantów hitlerowskie Niemcy, objął panowanie nad Europą aż po Łabę. Wtedy z woli Józefa Stalina odzyskaliśmy państwo o ustroju paskudnym, a kształcie terytorialnym niezłym, które on określił. Niepodległości nie odzyskaliśmy. Trwało przekleństwo roku 1709, ale – i tego nie należy przeoczyć – już tylko od strony wschodniej. Na zachodzie zanikało, nie dlatego nawet, że Niemcy były pobite i odradzały się w demokratycznym kształcie. Dlatego, że rodziła się późniejsza Unia Europejska, coraz liczniejsza, silniej złączona, wplatająca demokratyczne Niemcy w rodzinę narodów żyjących we wspólnie tworzonej wolności. W pewnym sensie nasz zachodni sąsiad znikał za Wspólnotą Europejską w miarę jej integracji. Tkwiliśmy wtedy wewnątrz sowieckiej domeny, w RWPG i Układzie Warszawskim, mając na zachodzie raczej EWG i NATO niż Niemcy.

I ta zmiana dała o sobie znać, gdy w roku 1989 odzyskaliśmy niepodległość. Stało się to wskutek kryzysu i rozpadu ZSRR, a więc od wschodniej strony, identycznie – co do istoty – jak w roku 1918. Ale szerzej patrząc, to się nie odbyło już wedle przeklętego dla nas od trzech stuleci schematu: Rosja i Niemcy silne – Polski nie ma lub jest satelicka; Rosja i Niemcy słabe

– Polska niepodległa. Gdyby ta klątwa nadal w pełni istniała, osłabiona tylko kryzysem ZSRR, to mielibyśmy duże problemy z utrzymaniem zachodniej części Polski, bo słabość jednego wroga wykorzystałby drugi.

Tego właśnie: niemieckiej reakcji na osłabienie Sowietów i kryzysu w bloku, bał się całe życie Władysław Gomułka. Dlatego naciskał Breżniewa, by zdławić praską wiosnę, i chyba dlatego kazał w grudniu 1970 strzelać do robotników na Wybrzeżu. Nie miał racji, bo nie dostrzegał tego, czego w swoich rozważaniach nie dostrzega i Gawin. Niemcy są dziś w Unii Europejskiej i dopóki ona będzie istniała, a one w niej będą, dopóty nie będzie możliwa od tej strony polityka, która by zagrażała naszej całości i suwerenności w takim stopniu, jak to było dawniej. Dzięki Unii Europejskiej chmura roku 1709 znad Polski zaczęła odpływać. Dawny układ geopolityczny nie tylko osłabł, jak w roku 1918, ale przestał istnieć z chwilą, gdy Polska do Unii wstąpiła. Geograficznie jesteśmy mniej więcej tam, gdzie byliśmy, ale politycznie jesteśmy w Unii, a nie między Rosją a Niemcami. Stary schemat organizujący nasze myślenie o Polsce w Europie upadł. Stało się coś równie zasadniczego jak wydarzenie roku 1709, lecz ze znakiem przeciwnym – zamiast przekleństwa, błogosławieństwo roku 2004. Gorzej by było, gdyby wygrali przeciwnicy akcesji, bo wtedy nadal bylibyśmy w zasięgu jednego skrzydła dawnej geopolityki, a mianowicie naprzeciw Rosji niepogodzonej z utratą środkowej Europy. Pisze Gawin, że „w roku 1989 uzyskaliśmy szansę na ostateczne zamknięcie epoki, która zaczęła się w roku 1709”. Gotów jestem zgodzić się z tym, że trwa nadal zamykanie epoki i że powinniśmy jak najskuteczniej się do tego przykładać i przyczyniać. Nie zgadzam się natomiast na schemat myślowy, który powinien nami kierować w tych zabiegach.

[srodtytul]Zjawa 1709 roku wciąż straszy[/srodtytul]

Wedle Gawina bowiem nic się nie zmieniło. Trwa nadal ów fatalny dla nas układ geopolityczny, owo wciśnięcie między wrogie moce. Póki co nie wyciągają ku nam pazurów, ale prędzej czy później na pewno to zrobią – jedna czy druga albo obie naraz, i dlatego, jak pisze, „po 1989 roku Polaków podświadomie ciągle nurtuje pytanie: »ile mamy jeszcze czasu?«”. I ten nie wiadomo jak długi, ale kurczący się, czas trzeba wykorzystać, by nadać państwu moc przeciwstawienia się zagrożeniu.

Gdyby Gawin miał rację, a Rosja i Niemcy pragnęły znów zdominować Polskę lub podzielić się nią, to bylibyśmy przegrani, bo jak nie było w wieku XVIII, XIX i XX możliwości przeciwstawienia się obu państwom, tak nie ma ich i dziś. Można ćwiczyć bicepsy, ale mając wagę lekką, nie ma się szansy w ciężkiej. Więc trwanie dawnego geopolitycznego układu oznaczałoby dla nas prędzej czy później groźbę ponownej podległości.

Diagnoza Gawina odtwarza myślenie typowe dla tej części prawicy, która patrzy na Unię okiem podejrzliwym i złym, nie mogąc się uwolnić od dawnych ujęć. Jest to diagnoza błędna i źle służąca temu, o co nam wszystkim – z prawicy i lewicy – chodzi: o bezpieczeństwo Polski i najlepsze warunki życia dla Polaków. Z przekonania, że nadal trwa stary geopolityczny układ, wynikają dwa spojrzenia na Unię, oba podpowiadające politykę sprzeczną z interesem kraju.

Pierwsze widzi w niej twór bez przyszłości, z którym nie ma co wiązać losów Polski na dłużej, bo zapewne nie przetrwa i staniemy oko w oko z dawnymi wrogami. Drugie dostrzega w Unii narzędzie niemieckiej hegemonii, budowanej nie siłą oręża, lecz potęgą gospodarki, ale równie groźną dla naszej niepodległości. Dariusz Gawin już widzi siedzącego na szczycie w Brukseli Fryderyka Wielkiego. Oba robią z nas Polską Zosię-Samosię i prowadzą donikąd. To widać i w tekście autora.

[srodtytul]Mocy, gdzie jesteś?[/srodtytul]

Nawołuje on do wzmacniania państwa polskiego przez uzupełnianie niepodległości o podmiotowość. Ale co konkretnie ją tworzy, nie mówi. Jako przykład niepodległości bez podmiotowości podaje 100 procent zależność Słowacji i kilku innych państw od rosyjskiego gazu. Nie lekceważę tego, ale tu akurat jesteśmy bardziej podmiotowi niż Niemcy, bo mniej zależni od gazu rosyjskiego i w ogóle należymy do najbardziej zdywersyfikowanych energetycznie w Europie. Co jeszcze? Nie wiadomo, bo wywody Gawina o nadawaniu mocy kończą się pustką. Z gazu i gazoportu mocy się wiele nie wyciśnie. Zamordyzmu jako przejawu krzepy państwa, a więc także tresowania społeczeństwa o wrogach i obronie przed nimi, ma dzięki Bogu nie być, zresztą co to za moc. Przydałaby się, podpowiadam Gawinowi, pewno armia, choćby jak izraelska (nie mam nic przeciwko temu), tylko – za co ją stworzyć, a i ona nie starczyłaby do uchronienia mocy w pojedynkę.

Zostają nawoływania – trzeba zrobić wszystko, by moc była z nami. Ale nie zrobi się wiele, gdy myśląc o polskiej mocy, traktuje się Unię jako przeszkodę, pisząc, że „podmiotowość można zachować, nawet będąc członkiem Unii Europejskiej” (podkreślenie W.K.). Unia dla Gawina to właściwie zło; „zdepersonalizowana struktura Zachodu, zimna i egoistyczna”, która właśnie sprzedaje Rosji Ukrainę i jej wolność, tak jak kiedyś sprzedała Polskę, a w domyśle, jak w razie czego zrobi to znowu. Na razie jednak zimna i egoistyczna Unia daje nam kupę pieniędzy i potężny impuls cywilizacyjny, czyli zwiększający moc.

[srodtytul]Nie lękajmy się![/srodtytul]

Z tak umeblowaną głową, a to nie tylko głowa autora, z którym tu polemizuję, ale także dużej części polskiej prawicy, można, mówiąc wiele o większej mocy państwa, przyczynić się do ożywiania straszydeł dawnych wieków, a może i niektórych realiów owego przekleństwa. Im silniej bowiem swoim zachowaniem będziemy dawać do zrozumienia, że forsa z Unii to tak, ale od naszego podwórka wara, a wspólne nam wisi, tym lepsi będziemy w izolowaniu samych siebie i w niszczeniu, a nie w budowaniu tego największego dzieła Europejczyków, odkąd zyskali świadomość, że nimi są. I, kto wie, może pewnego dnia przez nasz egoizm, nie zimny, lecz ślepy, dopomożemy powrotowi do życia nieszczęść rodem z 1709 roku. Karty w historii czasem też lubią się ponownie otwierać.

Strach o istnienie Polski oczywiście tkwi w nas ciągle, dziwne by było, gdyby 20 lat wystarczyło na kurację z trzech wieków. Ale nie powinien nas oślepiać, uniemożliwiając widzenie tego, co nastało. Trzymając się schematów, które straciły aktualność, możemy w najlepszych intencjach podcinać gałąź, na której siedzimy dziś tak bezpiecznie jak nigdy od trzech stuleci. Skoro dzięki Unii nie dało znać o sobie w roku 1989 przekleństwo dawnej geopolityki, to właśnie my, jedyni wymazani z mapy politycznej przez sąsiadów, powinniśmy być bardziej niż ktokolwiek zainteresowani tym, by Unia trwała niezagrożona i była coraz skuteczniejsza na zewnątrz i wewnątrz dla wspólnego dobra jej członków.

Europa bez Unii nie zagraża niepodległości Anglii, Francji, Niemiec, Włoch czy Hiszpanii. Polsce, Czechom, Słowacji, Węgrom, Rumunii, Bułgarii, krajom bałtyckim może zagrozić, bo zagrażała. Przekleństwo roku 1709 było pochodną całkowitej dominacji państw narodowych i braku niemal instytucji ogólnoeuropejskich, czyli dominacją tego, co dzieli i przeciwstawia, nad tym, co łączy. To dlatego każde prawie pokolenie młodzieży europejskiej stawało naprzeciw siebie z bronią w ręku, by się zabijać i podbijać.

Unia Europejska, będąc czymś o wiele większym i trwalszym niż dawne sojusze, wytwarza równowagę między europejskimi państwowościami a europejskością. W naszym interesie jest, by ta równowaga jeszcze bardziej się umacniała w tym, co nas w Europie łączy, w europejskości, żeby Unia jako całość miała coraz więcej do powiedzenia i byśmy my byli jak najmocniej z nią powiązani.

Unia to najlepsze, z możliwych dziś do wyobrażenia, środowisko naszego niepodległego życia. Im głębiej w Unii, tym bezpieczniej, tym dalej od straszydeł XVIII wieku. Wnikanie w Unię powiązaniami, produktami, wynalazkami, kulturą, karierami, małżeństwami to niczym niezastępowalna dla nas droga do życia w wolności i bezpieczeństwie. To także jedyna dziś realna droga tworzenia naszej mocy w Europie. Im bardziej Unia zintegrowana, tym mniejsze pole dla dominacji i samowoli najsilniejszych i tym większa szansa dla reszty, szczególnie dla tak dużego kraju w tej reszcie jak Polska. Wszystko, co to hamuje, na przykład odwlekanie wejścia do eurolandu czy ostatecznego dołączenia do sygnatariuszy traktatu lizbońskiego, jest działaniem na naszą szkodę.

W rozważaniach o silniejszej Polsce powołuje się Dariusz Gawin na marszałka Piłsudskiego. To wybitna postać ojczystej historii, ale uważajmy, byśmy zapatrzeni w wielkich zmarłych przeszłości, w ludzi ich czasu, nie przegapiali tego, co mamy pod nosem – naszego czasu.

Dariusz Gawin w artykule „Przekleństwo 1709 roku” napisał, że Polska jako jedyny kraj w Europie, który na prawie półtora wieku zniknął z politycznej mapy, ma wciąż powody, by się bać o polityczne istnienie. Nadal bowiem – jak pisze – tkwimy „w przestrzeni między Rosją a Niemcami”, a to znaczy „między byciem i niebyciem”. Oba te kraje nie przestały być dla nas zagrożeniem i przed nimi powinniśmy się zabezpieczyć, tworząc silne państwo. Ono, wedle Gawina, nie ma się opierać na przemocy, dlatego zamiast o sile mówi raczej o mocy państwa.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji