Szpieg z ludzką twarzą

Kilkanaście dni temu ostatnia londyńska płatna popołudniówka, nosząca jeszcze pozory niezależności, została sprzedana za funta Aleksandrowi Lebiediewowi, rosyjskiemu miliarderowi z KGB-owską kartą w życiorysie

Publikacja: 31.01.2009 01:01

Aleksander Lebiediew

Aleksander Lebiediew

Foto: Reuters

Mówi się o nim, że jest rosyjskim odpowiednikiem Donalda Trumpa. A każdą biznesową partię rozgrywa jak mistrz szachowy – bo ma przygotowanych pięć kolejnych ruchów.

Transakcja przejęcia przez Rosjanina „Evening Standard” musi zostać zatwierdzona przez ministra handlu, ale z tym nie powinno być problemów. Peter Mandelson, były unijny komisarz ds. handlu, jest przyjacielem Lebiediewa. Tak samo jak lady Margaret Thatcher i Elton John. A jego doradca Jonathan Ruthefurd powiedział, że wykupienie przez Lebiediewa którejś z brytyjskich gazet było kwestią czasu. „On jest zakochany w brytyjskiej prasie, ale najbardziej właśnie w „Evening Standard” – przekonywał.

[srodtytul]Wstrząs dla Brytyjczyków[/srodtytul]

Lebiediew podchodził do kupna „Evening Standard” kilkakrotnie. Jesienią jego zakusy zostały poskromione przez wicehrabiego Rothemere posiadającego pakiet kontrolny w holdingu DMGT, do którego należała gazeta. Kiedy jednak się okazało, że straty za rok 2008 wyniosą 10 mln funtów, a redukcja zatrudnienia o 400 osób nie pozwoliła wyjść na prostą i o innego inwestora trudno, Rothemere się poddał.

Rosjanin oprócz zapłacenia symbolicznego funta zobowiązał się również do spłacenia zadłużenia oraz potężnych inwestycji. Tak zakończyła się brytyjska własność liczącej 181 lat lubianej popołudniówki. Jeszcze kilka lat temu w stolicy Wielkiej Brytanii wychodziło 14 gazet popołudniowych. 13 z nich zbankrutowało z powodu konkurencji prasy bezpłatnej.

Sprzedaż „Evening Standard” był szokiem dla zespołu redakcyjnego. „To bardzo smutny dzień dla brytyjskiej prasy, dla rodziny Rothemerów. Wszyscy staraliśmy się pracować jak najlepiej, żeby do takiej sytuacji nie musiało dojść” – powiedział na spotkaniu z zespołem Paul Dacre, redaktor naczelny gazety. Nie zamierza jednak składać rezygnacji. Sam Lebiediew zapewnia, że nie chce kogokolwiek zwolnić z pracy. A dla zagwarantowania niezależności części redakcyjnej ma zostać powołany komitet. Lebiediewowi marzy się taki skład: Michaił Gorbaczow, Tony Blair, Bill Clinton, Nelson Mandela i Bono. Liebiediew będzie prezesem „Evening Standard”, a jego 28-letni syn obejmie funkcję wiceprezesa. Miliarder nie ukrywa, że „Evening Standard” nie jest jego ostatnią transakcją na zachodnim rynku wydawniczym, bo zamierza przejmować media w Wielkiej Brytanii, ale planuje też wejście na rynek amerykański.

Początkowo informacja o wykupieniu „Evening Standard” przez rosyjskiego oligarchę wywołała prawdziwą panikę. Mówiono nawet o końcu niezależnej prasy na rynku brytyjskim. Sir Peregrine Worsthorne, były naczelny „Sunday Telegraph”, powiedział wręcz: „To jeszcze jeden dowód, że przestaliśmy być poważnym narodem, kiedy pozwalamy, aby poważna stołeczna gazeta została przejęta przez rosyjskiego oligarchę. Czy można sobie wyobrazić, aby we Francji rosyjski multimilioner kupił „Le Monde” albo „Le Figaro”?”. Kilka dni później pisano już, że jest to „oligarcha, którego można pokochać”. W Anglii trwa dyskusja nad przyszłością brytyjskiej prasy w sytuacji, kiedy rynek ogłoszeniowy dramatycznie się skurczył, a inne źródła finansowania (zwłaszcza prywatne dotacje) wyraźnie wysychają.

[srodtytul]Nietypowy oligarcha[/srodtytul]

Lebiediew zaliczany jest do rosyjskich oligarchów, ale sporo go od nich różni. Jego rosyjska rezydencja jest tam, gdzie trzeba – w podmoskiewskiej Rublowce, gdzie mieszka również Władimir Putin. Ale kiedy swoją limuzyną jedzie do centrum Moskwy w godzinach szczytu, każe kierowcy stać cierpliwie w korku (czasami nawet dwie godziny), nie śmiga specjalnym pasem przeznaczonym dla VIP-ów. Znany jest ze swojej działalności charytatywnej, chętnie buduje w Rosji szpitale. Zaproszenie na jego londyńskie bale uznawane jest za wyróżnienie nawet w snobistycznych brytyjskich kręgach. Ma swoje apartamenty w malutkich hotelach, które kupił w Europie. Nurkuje na Seszelach albo na Mauritiusie i Malediwach (tam też ma swój hotel). Na miejsce wakacji we Włoszech, tak jak większość medialnych bonzów, upatrzył sobie Umbrię. „Pod Perugią kupiłem właśnie Palazzo Terranova – zwierzał się jednemu z brytyjskich dziennikarzy. – Naturalnie to były ruiny, bo na Zachodzie mało kto dba o zabytki, więc muszę wszystko odbudować. Ale zawsze o tym marzyłem”. Jego kolejne hobby to wędkowanie nad Wołgą. „Bardzo jeszcze lubię pojechać sobie do Afryki, żeby popatrzeć na zwierzęta. Albo przejechać się do kraju, który ma bogatą historię” – mówi Lebiediew.

Nie ukrywa, że drażni go poza rosyjskich nowobogackich. Na jego urodzinach szampan nie leje się strumieniami. Podczas ostatniej imprezy w Moskwie każdemu delikatnie powiedziano, że przyniesienie własnej butelki byłoby miło widziane. Sam siebie określa jako kapitalistycznego idealistę.

Ci, co go znają, mówią, że jest typowym „zwierzęciem politycznym”. Jako deputowany do Dumy pozwala sobie nawet na krytykę Kremla, promuje swobodę wypowiadania się oraz otwarcie wypowiada walkę korupcji.

Zrobił sobie wroga z mafii, kiedy domagał się ograniczenia działalności firm zajmujących się grami hazardowymi. Oligarchowie nie mogą my wybaczyć, że śmiał zasugerować podwyższenie podatków dla miliarderów, którzy są właścicielami wielkich firm wydobywczych. On sam, jako akcjonariusz Gazpromu, także zapłaciłby więcej. Rosyjskie władze czasami są zniecierpliwione jego ciągłymi oskarżeniami o korupcję.

[srodtytul]Ostrożny krytyk[/srodtytul]

Zawsze jednak będzie kojarzony z rosyjskimi elitami władzy. Bardzo ostrożnie łączy politykę z biznesem, badając pilnie, czy nie przekroczył przypadkiem delikatnej granicy, która mogłaby spowodować, że wpadnie w niełaskę Kremla. Mimo to za pośrednictwem swoich gazet pozwolił sobie nawet na krytykę układu Putin – Miedwiediew. Jest deputowanym do Dumy, a jesienią ubiegłego roku założył razem z Michaiłem Gorbaczowem nową liberalną partię polityczną, kiedy były prezydent postanowił wrócić do polityki. Nie było to jednak udane posunięcie i partia praktycznie nie działa.

Pozwala sobie także na krytykę rosyjskiej polityki w Gruzji, ale nie z powodów politycznych, tylko wyniszczającego wpływu, jaki miała na rosyjską gospodarkę. Zimnowojenną politykę Kremla określa publicznie jako „głupią” i „niedojrzałą”. A administracji Putina powiedział otwarcie, że powinna jak najszybciej pozbyć się swoich imperialnych kompleksów i przestać rościć sobie prawa do ukraińskiego Krymu.

– Nie wiem, czy wejście Lebiediewa na brytyjski rynek prasy będzie korzystne dla „Evening Standard”. Ale mogę powiedzieć jedno, że od dwóch lat, kiedy zacząłem z nim współpracować, nigdy nie złamał obietnicy niemieszania się w to, co publikujemy – powiedział „Rz” Dimitrij Muratow, naczelny „Nowoj Gaziety”. Dotrzymał słowa nawet wtedy, gdy startował do Dumy w 2007 roku, a jego własna gazeta ostro go krytykowała, że współpracuje z marionetkową opozycją stworzoną na pokaz przez Kreml. „Nowaja Gazieta” również jako jedyna w Rosji ostro krytykowała Kreml za gwałcenie praw człowieka w Czeczenii, Inguszetii i Dagestanie. To tutaj pracowała zastrzelona w 2006 roku Anna Politkowska walcząca o ujawnienie prawdy o czeczeńskiej wojnie. Zabójców nie znaleziono, mimo że Lebiediew wyznaczył milion dolarów nagrody za wykrycie sprawców. Lebiediew miał jeszcze jedną gazetę, „Moskowskij Koriespondent”, ale kiedy ujawniła romans Putina z mistrzynią gimnastyki, z dnia na dzień została zamknięta.

Dziennikarze zachodni akredytowani w Moskwie wprost go uwielbiają. Oddzwania i zawsze jest gotów do skomentowania bieżących wydarzeń. Był też pierwszym rosyjskim oligarchą, który otwarcie przyznał, że jego fortuna ucierpiała z powodu kryzysu finansowego. Reszta rosyjskich krezusów do dziś nie może mu tego wybaczyć. „Straciłem co najmniej dwie trzecie z tego, co posiadałem” – powiedział brytyjskiemu „Daily Telegraph”. Mimo to jego majątek jest nadal oceniany na 3 mld dol., co daje mu 39. miejsce na liście najbogatszych Rosjan przygotowanej przez „Forbesa”. Na liście globalnej w 2008 roku zajmował 194. pozycję. Sam Lebiediew kwestionuje wyliczenia amerykańskiego dwutygodnika. „Oni nawet nie chcieli ode mnie żadnej informacji. To dlatego mój majątek według ich wyliczeń jest o pół miliarda dolarów mniejszy niż w rzeczywistości” – zżyma się.

[srodtytul]Szpieg zostaje szpiegiem[/srodtytul]

Lebiediew ma swój drugi dom w Londynie. Jego zamiłowanie do Wielkiej Brytanii zaczęło się w latach 80., kiedy pracował w Londynie na stanowisku trzeciego, a potem drugiego sekretarza ds. ekonomicznych w rosyjskiej ambasadzie. „To wtedy właśnie tak polubiłem „Evening Standard”. Ta gazeta była dla mnie bogatym źródłem informacji” – wspomina Lebiediew. To wtedy także interesował się handlem długami na światowych rynkach. Ale przede wszystkim grał w tenisa w elitarnych londyńskich klubach. „W KGB mówiono nam, że gra w tenisa jest łatwą metodą integracji z otoczeniem” – nie ukrywa dzisiaj Lebiediew. Jego przyjaciele zapewniają, że podczas pobytu w Londynie znacznie bardziej interesował się finansami i życiem towarzyskim niż szpiegowaniem.

„Szpieg? Jaki ze mnie był szpieg?” – denerwuje się pytany o swoją KGB-owską przeszłość, a zwłaszcza o to, co szpiegował w Wielkiej Brytanii. „Nie interesowały mnie żadne militaria. Wszyscy mylą wywiad zagraniczny z pracą KGB, która była organizacją przestępczą tak samo sprzeczną z prawem jak istnienie gułagów” – tłumaczy.

Nie wszyscy jednak wierzą, że jest on anglofilem i niezależnym demokratą. Olga Krysztankowskaja, która środowisko rosyjskich oligarchów zna jak mało kto, uważa, że Lebiediew pozostał agentem, tyle że teraz nie udaje rosyjskiego dyplomaty, ale wrażliwego na problemy społeczne człowieka. Jest doskonale ustosunkowany. „To prawdziwy mistrz prowadzenia zakulisowych intryg” – uważa Krysztankowskaja. „Na to, jak się zachowuje, musi mieć zgodę Kremla, bo nadal do niego należy” – dodaje.

Rzeczywiście jemu jednemu uchodzi na sucho krytyka władz. Kiedy to samo zrobił Bieriezowski, musiał emigrować. Właściciel Jukosu Michaił Chodorkowski za ambicje zbudowania legalnej opozycji zapłacił nie tylko utratą majątku, ale i zesłaniem do obozu karnego na Syberię. Zdaniem Krysztankowskiej pomysł założenia wspólnie z Gorbaczowem partii socjaldemokratycznej także pochodził z góry. A chodziło o to, by choć trochę uciszyć krytykę Zachodu po aferze z Jukosem, która utrudniła Rosjanom zagraniczną ekspansję gospodarczą.

„Do Lebiediewa, tak samo jak do Putina, pasuje rosyjskie powiedzenie „czekista zostaje na zawsze czekistą”. W przypadku Lebiediewa można powiedzieć, że „szpieg pozostaje szpiegiem” – uważa Olga Krysztankowskaja.

Lebiediew do dzisiaj spotyka się w London Pub z rosyjską elitą nazywaną londyńskimi szpiegami. Ubrani są jak angielscy dżentelmeni i naturalnie piją kilkunastoletnią whisky. Jeden z członków klubu Lebiediewa Michaił Bogdanow szczyci się tym, że pali fajkę, która kiedyś należała do rosyjskiego superszpiega Kima Philby’ego. Nie ukrywa, że właśnie od niego uczył się sztuki szpiegowskiej. „Te zajęcia miały ogromny ładunek informacji” – chwali wykładowcę Bogdanow.

[srodtytul]Z KGB do biznesu Urodził się w grudniu [/srodtytul]

1959 roku. Jego ojciec należał do grupy akceptowanej przez Kreml inteligencji, był wykładowcą na Politechnice Moskiewskiej. Matka uczyła angielskiego. Młody Lebiediew skończył szkołę dyplomacji MGIMO, zrobił tam doktorat z ekonomii, a do KGB został zwerbowany w latach 80. i doszedł do stopnia pułkownika. Tego nie mógł darować mu jego dziadek, dyrektor fabryki, który w czasach czystek stalinowskich był prześladowany i ukrywał się przez dwa lata.

Matka starała się go przekonać, by odrzucił ofertę pracy w rosyjskim wywiadzie. „I tak się domyślą, jakie masz poglądy, i dopiero będziesz miał kłopoty” – argumentowała. Do pracy w KGB miał przekonać go ojciec. „ Tylko od wewnątrz będziesz miał wpływ na to, co się w kraju dzieje” – miał powiedzieć synowi.

W roku 1988 już jako szkolony szpieg został wysłany do Londynu. Jego zadaniem było obserwowanie reakcji Zachodu na wydarzenia zachodzące w Rosji. Tam złamał zasady tajnych służb i zdecydował się na wysłanie syna Andrieja, dzisiaj partnera w biznesie, do elitarnej szkoły w Kensington.

W londyńskich czasach głównie zajął się studiowaniem zasad funkcjonowania kapitalizmu. Tuż przed rozpadem Związku Radzieckiego wrócił do Moskwy i bardzo zbliżył się do ugrupowania Borysa Jelcyna. Nie wrócił już do dyplomacji, w 1992 roku rozstał się oficjalnie z KGB i zarabiał doskonale jako konsultant firm zagranicznych w Rosji. A poza tym handlował. Jak wspomina, jego mała firma inwestycyjno-finansowa kupowała i sprzedawała wszystko, „od komputerów po drut kolczasty”. Znajomość wtórnego rynku długu zagranicznego doprowadziła Lebiediewa do bliskich kontaktów z rosyjskim światem finansów. A jawne wsparcie dla Jelcyna i Gorbaczowa otwierało wówczas wszystkie drzwi.

W 1995 roku został prezesem Banku Rezerw Narodowych. Oprócz Alfa Banku BRN jest jedynym, który przetrwał kryzys w roku 1998 i zapewne przetrwa obecny. W skład jego aktywów wchodzi 30-procentowy pakiet akcji Aerofłotu, 44 proc. Iliuszyn Finance, który ma potężne udziały w rosyjskim przemyśle lotniczym, Sbierbanku i Gazpromie oraz gigancie energetycznym RAO JES.

Swój bank chciał także ozdobić, jak żaden inny. Kiedy rozwalano pomnik Feliksa Dzierżyńskiego na moskiewskiej Łubiance, zrobił wszystko, aby go kupić. „Postawienie pomnika w przestronnym holu natychmiast przywróciłoby porządek” – tłumaczył Lebiediew dziennikarzowi „Los Angeles Times”. Do Lebiediewa należą również firmy przetwórstwa mięsa, fabryki tekstyliów i firmy telekomunikacyjne, linie tramwajowe i autobusowe oraz zakłady chemii ciężkiej. Zapewnia, że to on zablokował transakcję kupna włoskiego bankruta Alitalii przez Aerofłot. „To byłoby samobójstwo finansowe” – uważa.

Jest w permanentnym konflikcie z burmistrzem Moskwy Jurijem Łużkowem, z którym konkurował o to stanowisko w wyborach w 2003 roku, ale otrzymał wówczas tylko 13 proc. głosów. Dzisiaj oskarża Łużkowa, że zaprzepaścił kulturowe bogactwo stolicy Rosji. W tym sporze Kreml stoi po stronie Lebiediewa. On sam był również inicjatorem założenia Narodowej Rady Inwestycyjnej, której zadaniem jest poprawienie wizerunku Rosji za granicą. Na ten cel wyłożył dwa lata temu 25 mln dolarów. Instytut zaczął działać, ale wkrótce potem zaczęła się ekspansja Gazpromu i konflikty energetycznego konglomeratu z zagranicznymi udziałowcami, przerwy w dostawach paliwa do Europy. Doszła jeszcze ciągnąca się latami sprawa Chodorkowskiego.

Dzisiaj wysiłki Lebiediewa, a także jego pieniądze to o wiele za mało, by wizerunek Rosji choć trochę można było ocieplić. Jeden szpieg z ludzką twarzą, mimo że w tym, co robi, często jest skuteczny, to o wiele za mało, by zmienić postrzeganie polityki rosyjskiego imperium.

Mówi się o nim, że jest rosyjskim odpowiednikiem Donalda Trumpa. A każdą biznesową partię rozgrywa jak mistrz szachowy – bo ma przygotowanych pięć kolejnych ruchów.

Transakcja przejęcia przez Rosjanina „Evening Standard” musi zostać zatwierdzona przez ministra handlu, ale z tym nie powinno być problemów. Peter Mandelson, były unijny komisarz ds. handlu, jest przyjacielem Lebiediewa. Tak samo jak lady Margaret Thatcher i Elton John. A jego doradca Jonathan Ruthefurd powiedział, że wykupienie przez Lebiediewa którejś z brytyjskich gazet było kwestią czasu. „On jest zakochany w brytyjskiej prasie, ale najbardziej właśnie w „Evening Standard” – przekonywał.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał