Zginęła dokładnie 25 lat temu, rankiem 31 października 1984 r. Teraz znów spogląda na Indie z okładek gazet, jest bohaterką peanów, krytycznych analiz i historycznych badań. W przeciwieństwie do Nehru i Gandhiego, którzy dawno zostali przez Hindusów zahibernowani jako ikony walki niepodległościowej, Indira wciąż jest niezabliźnioną raną, zawiedzioną miłością, a także enigmą. Mimo wysiłku biografów pozostała nieprzenikniona.
Moja hinduska znajoma – wykształcona na indyjskich, europejskich i amerykańskich uczelniach – powiedziała mi kiedyś: „Mimo wszystko uważam, że była najlepszym premierem, jakiego mieliśmy”. Mówiła to z bólem, jakby uznanie dla Indiry nierozerwalnie łączyło się z rozczarowaniem. Podobną mieszankę sentymentu i goryczy nosi w sobie wielu Hindusów. Na pewno wiadomo tylko, że była najbardziej kochanym i najbardziej wpływowym politykiem. O całą resztę wciąż toczą się spory.
[srodtytul]Tragiczna decyzja[/srodtytul]
Jedną z najczęściej dyskutowanych kwestii jest bezpośrednia przyczyna jej śmierci. Choć zabójstwo było zaskakująco brutalne (w jej ciele znaleziono 30 kul), zamachu się spodziewano. Wielu komentatorów, także jej przychylnych, uważa, że sama sprowadziła na siebie tragedię.
Indirę zastrzelili dwaj osobiści ochroniarze – Sikhowie. Zamach był zemstą za przeprowadzoną kilka miesięcy wcześniej operację „Błękitna gwiazda”. Indira nakazała wojsku stłamszenie sikhijskich separatystów, którzy ukryli się w świątyni w Amritsarze. Poza bojownikami zginęło wielu cywilów, którzy przybyli na obchody religijnego święta.