Bogini matka zdradziła Indie

Minęło ćwierć wieku od zamachu na Indirę Gandhi, a Hindusi wciąż ją czczą, kochają i nienawidzą jej, jakby żyła

Publikacja: 31.10.2009 14:00

Indira Gandhi

Indira Gandhi

Foto: Wikipedia

Zginęła dokładnie 25 lat temu, rankiem 31 października 1984 r. Teraz znów spogląda na Indie z okładek gazet, jest bohaterką peanów, krytycznych analiz i historycznych badań. W przeciwieństwie do Nehru i Gandhiego, którzy dawno zostali przez Hindusów zahibernowani jako ikony walki niepodległościowej, Indira wciąż jest niezabliźnioną raną, zawiedzioną miłością, a także enigmą. Mimo wysiłku biografów pozostała nieprzenikniona.

Moja hinduska znajoma – wykształcona na indyjskich, europejskich i amerykańskich uczelniach – powiedziała mi kiedyś: „Mimo wszystko uważam, że była najlepszym premierem, jakiego mieliśmy”. Mówiła to z bólem, jakby uznanie dla Indiry nierozerwalnie łączyło się z rozczarowaniem. Podobną mieszankę sentymentu i goryczy nosi w sobie wielu Hindusów. Na pewno wiadomo tylko, że była najbardziej kochanym i najbardziej wpływowym politykiem. O całą resztę wciąż toczą się spory.

[srodtytul]Tragiczna decyzja[/srodtytul]

Jedną z najczęściej dyskutowanych kwestii jest bezpośrednia przyczyna jej śmierci. Choć zabójstwo było zaskakująco brutalne (w jej ciele znaleziono 30 kul), zamachu się spodziewano. Wielu komentatorów, także jej przychylnych, uważa, że sama sprowadziła na siebie tragedię.

Indirę zastrzelili dwaj osobiści ochroniarze – Sikhowie. Zamach był zemstą za przeprowadzoną kilka miesięcy wcześniej operację „Błękitna gwiazda”. Indira nakazała wojsku stłamszenie sikhijskich separatystów, którzy ukryli się w świątyni w Amritsarze. Poza bojownikami zginęło wielu cywilów, którzy przybyli na obchody religijnego święta.

W 1980 r. integralność Indii była zagrożona, poza Sikhami wolności chcieli także Kaszmirczycy i rebelianci z północno-wschodniej prowincji Assam. Od 1947 r. i krwawych hindusko-pakistańskich rzezi nierozerwalność granic kraju stanowiła priorytet kolejnych rządów. Gandhi obawiała się, że usamodzielnienie jednego ze stanów może wywołać efekt domina i rozsadzić kulturowo-religijną mozaikę, jaką są Indie. Pokonanie sikhijskich rebeliantów było konieczne, ale czas i strategię operacji dobrano źle. Jednak nie zawiodła jej polityczna intuicja – tuż po masakrze w świątyni, świadoma, że uruchomiła spiralę nienawiści, powiedziała: „Udało nam się urazić wszystkich”.

[srodtytul]Twarda laleczka[/srodtytul]

Badaczom i biografom nie udało się ustalić, czy Indira była samodzielnym, kompetentnym politykiem czy pozostała „głupią laleczką” i „ładną buzią” – jak mówiono o niej, gdy w 1966 r. po raz pierwszy zasiadła w fotelu premiera. Przez całe życie towarzyszyła ojcu w jego politycznej działalności, jako sekretarka i asystentka znała kulisy jego decyzji, ruchów kadrowych, zmieniający się układ sił w Indyjskim Kongresie Narodowym. Widziała, jak się robi politykę, ale czy ją rozumiała?

Do śmierci ojca pozostawała w cieniu, nie działała niezależnie. Była nieśmiała, skryta i posłuszna, a jej pierwsze wystąpienia publiczne okazały się katastrofą – miała słaby głos, denerwowała się, brakowało jej charyzmy. Sam Nehru korzystał z jej pomocy, ale nie prosił o radę. Był niezadowolony, gdy w 1960 r. – poproszona przez liderów Indyjskiego Kongresu Narodowego – zgodziła się zostać przewodniczącą partii. Uważał, że córce brakuje inteligencji i politycznej wyobraźni.

Jej kompetencje poddawano w wątpliwość także po jego śmierci, gdy rządzący Kongresem tzw. syndykat podzielił się na dwie frakcje. Jedna popierała kandydaturę Indiry na premiera, druga uważała ją za marionetkę, kobietę pozbawioną predyspozycji przywódczych. Słabą, podatną na wpływy.

Jednak Indira szybko stworzyła własną polityczną bazę, doprowadziła do rozłamu w partii i zmarginalizowała przeciwników. Gdy znalazła się u władzy, rozkwitła, nabierała mocy, jakby odkryła tłamszone przez lata aspiracje i zdolności. Miała 50 lat, a wyglądała i czuła się lepiej niż w młodości, gdy była chorowita i słaba.

Nie wiadomo jednak, w jak wielkim stopniu opierała się na poradach najbliższych współpracowników. Miała tzw. gabinet kuchenny – zaufanych ludzi, z którymi konsultowała decyzje. Ale nie pisała pamiętników i nikomu się nie zwierzała, jej przemyślenia, wątpliwości i uczucia pozostają tajemnicą. A wspomnienia bliskich jej polityków są sprzeczne – można w nich znaleźć dowody niesamodzielności, ale i przykłady potwierdzające opinię, że „była jedynym mężczyzną w swym rządzie”.

Katastrofalne w skutkach decyzje podjęła pod wpływem młodszego syna – Sanjaya. Żywiła do niego mieszankę miłości, uległości i strachu, do dziś Hindusi mawiają, że to on doprowadził ją do politycznej klęski. Utopił miliardy rupii w prototypie samochodu, który nigdy nie wyjechał na indyjskie ulice; jego pomysłem były kontrowersyjne akcje usuwania slamsów oraz przymusowej sterylizacji, które zniszczyły wizerunek Indiry jako Matki Indii, troszczącej się o najuboższych. Indie głodowały, a Sanjay nakręcał wielkie korupcyjne koło w partii. Był jej najbardziej zaufanym i najgorszym doradcą.

[srodtytul]Złamane serce[/srodtytul]

Gdy Indira w 1975 r. wprowadziła stan wyjątkowy i „zawiesiła” demokrację, o którą walczyli Nehru i Mahatma Gandhi, upadł mit troskliwej bogini i przywódczyni narodu. Do dziś Hindusi dzielą się na tych, którzy twierdzą, że pani premier kochała Indie, oraz tych, których zdaniem kochała władzę. Zdobyła miłość mas, obiecując, że usunie biedę, nakarmi miliony, które nazywała swoją rodziną. Prosiła o pożyczki w Banku Światowym i o pomoc Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ale nie potrafiła zamortyzować skutków gospodarki planowej prowadzonej przez Nehru. Na przełomie lat 60. i 70. w wyniku złych decyzji politycznych i uciążliwych susz Indie głodowały. Zaczęły się strajki i zamieszki, a Indira martwiła się, jak zachować władzę. Instalowała marionetkowe władze w kolejnych stanach, wszystkie decyzje miały zapadać w jej gabinecie. Im mniej panowała nad sytuacją, tym większym stawała się tyranem. Stan wyjątkowy był ratunkiem przed nieuchronną klęską wyborczą, a decyzja Indiry o aresztowaniu wielu opozycjonistów uderzała w fundament niepodległych Indii – ideę wolności. To wtedy na ekrany wszedł jeden z najsłynniejszych do dziś filmowych przebojów – „Sholay”, opowieść o młodym gniewnym, który – zwiedziony – bierze los we własne ręce. Tak się czuli i do dziś się czują Hindusi, którzy poparli Indirę.

Wprowadzenie stanu wyjątkowego było, jak ustaliła później specjalna komisja, złamaniem konstytucji, a we wspomnieniu ludzi zapisało się jak miłosny zawód. Obok mordów towarzyszących podziałowi na Indie i Pakistan to najczarniejszy epizod w dziejach niepodległych Indii. Boleśniejszy o tyle, że niezadany przez brytyjskich najeźdźców.

[srodtytul]Miłość i władza[/srodtytul]

Jej poświęcenie dla Indii, oddanie krajowi i szczerość intencji budzą wątpliwości także dlatego, że nie wiadomo, czy Indira została politykiem z wyboru czy z konieczności. Zamiast mieszkać z mężem i wychowywać 11 dzieci, o których marzyła, trwała u boku ojca – w gabinecie albo w podróży. Jej prywatność właściwie nie istniała, uderzającym dowodem są skąpe świadectwa: listy wymieniane z ojcem, szczególnie przed 1947 rokiem, gdy często byli rozdzieleni (ona studiowała i leczyła gruźlicę w Europie, on siedział w więzieniu) oraz korespondencja z jedyną przyjaciółką, jaką miała – Amerykanką Dorothy Norman. Tej ostatniej pisała o osobistym nieszczęściu, uczuciowym niespełnieniu, osamotnieniu i pragnieniu ucieczki. Ale w rzeczywistości nigdy tej ucieczki nie spróbowała. Gdy dzień po śmierci ojca zaproponowano jej fotel premiera, odmówiła, ponieważ była w głębokiej depresji. Dwa lata później sama zgłosiła swą kandydaturę. Jej najbardziej wnikliwa biografka Katherine Frank uważa, że Indira nie potrafiła żyć bez władzy, bo od urodzenia znajdowała się w centrum decyzji.

I tak rodzi się fundamentalna wątpliwość, która teraz zajmuje Hindusów. Na ile wielka kariera Indiry była zasługą jej samej, a na ile stanowiła przejaw fenomenu dynastycznej polityki w Indiach. Wielu badaczy uważa, że kobieta nie zostałaby premierem, gdyby nie była córką Jawaharlala Nehru. I że uwielbienie, jakim Indira się cieszy do dziś, jest silnie związane z przekonaniem, że polityczni liderzy są wcieleniem religijnych bóstw, dziedziczą niejako królewską władzę. Argumentu dostarcza kariera innej kobiety – Sonii Gandhi, która obecnie przewodniczy Indyjskiemu Kongresowi Narodowemu i faktycznie sprawuje władzę, choć tekę premiera powierzyła Manmohanowi Singhowi. Sonia Gandhi, synowa Indiry i wdowa po jej synu Rajivie, jest Włoszką, katoliczką i do śmierci męża stroniła od polityki. Uległa namowom liderów partyjnych i przyjęła funkcję przewodniczącej, a ponieważ jest spadkobierczynią politycznej spuścizny rodu Nehru-Gandhi, cieszy się ogromnym poparciem. Dzięki jej popularności w maju po raz drugi doprowadziła Kongres do zwycięstwa w wyborach. Jeszcze niedawno Sonię nazywano włoską gosposią. Dziś uchodzi za reinkarnację Indiry.

[i]Korzystałam m.in. z książek: „Indira. The Life of Indira Nehru Gandhi” Katherine Frank i „Indira Gandhi – A Biography” Pupul Jayakar[/i]

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą