Jeśli włoski minister spraw zagranicznych Franco Frattini ma rację, to w ciągu najbliższych tygodni Europa zostanie zalana falą uchodźców z Afryki Północnej. Do południowych wybrzeży Italii dotrze od 200 do 300 tysięcy Arabów, zapewne z okazji skorzystają również czarni mieszkańcy krajów Afryki subsaharyjskiej, którzy tylko czekają na swoją szansę dotarcia do Europy. Jak straszą niektóre media, szykuje się exodus o „biblijnych" proporcjach, Afryka rozleje się na Europę, nie dość, że mamy kryzys finansowy, to jeszcze dojdzie nam humanitarny, bo przecież nikt dziś nie wie, co zrobić z taką ilością ludzi, których – powiedzmy sobie szczerze – nikt nie zaprasza.
Najprościej byłoby przetrzymać ich wszystkich w obozach na południowym wybrzeżu Morza Śródziemnego, a potem stopniowo odsyłać do krajów pochodzenia. Zapewne niektórym udałoby się przedrzeć przez ogrodzenie obozu i wylądować na jakiejś plantacji oliwek w Hiszpanii albo w gaju pomarańczowym we Włoszech, ale to byłaby cena, którą można zapłacić. W końcu Europa od lat prowadzi taką politykę i świat się nie walił. Jednak teraz chyba już się tak nie da. A zatem co robić? Prosta odpowiedź brzmi: nikt nie wie.
I pomyśleć, że jeszcze trzy miesiące temu wszystko było w najlepszym porządku: w Afryce Północnej rządzili przewidywalni i nieusuwalni – jak się wydawało – dyktatorzy. Francuscy i włoscy politycy jeździli za ich pieniądze na wakacje, Ben Ali, Mubarak i Kaddafi kasowali fundusze z Europy zwane pomocą rozwojową albo sąsiedzką i wszystko grało. Po jednej stronie Morza Śródziemnego mieliśmy autorytarne reżimy o różnym stopniu okrucieństwa wobec swoich obywateli, po drugiej rządy państw europejskich gotowe wydawać mnóstwo pieniędzy, byleby tylko arabscy i czarni uchodźcy pozostali na swoim miejscu, czyli w Afryce rządzonej przez sukinsynów. Naszych sukinsynów, ma się rozumieć.
Zamieszki w Tunezji nadszarpnęły ten porządek rzeczy, rewolucja w Egipcie go obaliła, ale największe znaczenie dla imigracji do Europy mają dramatyczne wydarzenia w Libii. To pułkownik Kaddafi był przecież głównym gwarantem nie tylko ropy, gazu i bezpieczeństwa europejskich inwestycji w Libii, to jego policja kontrolowała punkty przerzutu nielegalnych imigrantów z Afryki do Europy. Głównym udziałowcem i beneficjentem tej polityki były Włochy. Jej punktem kulminacyjnym było podpisanie w maju 2010 roku umowy z Kaddafim, w ramach której włoskie służby graniczne odsyłały schwytanych na morzu imigrantów do więzień w Libii, gdzie o dalszych ich losach miały decydować miejscowe władze. W Libii nie istnieje w ogóle pojęcie „azylant polityczny", więc łatwo się domyślić, co czekało niedoszłych imigrantów w libijskich kazamatach.
Unia Europejska, jak zwykle w takich wypadkach, wykazała daleko idącą szlachetność, ostro krytykując Berlusconiego za to, że deportuje ludzi, zanim wcześniej określi, czy przypadkiem nie są oni uciekinierami politycznymi. Oburzenie wyrażali posłowie Parlamentu Europejskiego, a nawet sama Komisja. Z tym że kilka miesięcy później liderzy państw europejskich na szczycie w Brukseli wezwali Komisję, by „zintensyfikowała dialog z Libią w sprawie opanowania nielegalnej imigracji". Zgodnie z zaleceniem w październiku Unia Europejska zawarła z Kaddafim własną umowę, w ramach której w zamian za 50 milionów dolarów rocznie z budżetu unijnego Libijczycy mieli za zadanie powstrzymać napływ Afrykanów do Europy. Wywiązali się z niego doskonale. Do czasu rewolucji problem praktycznie nie istniał.
Dziś komisarz europejski ds. rozszerzenia i polityki sąsiedztwa, Czech Stefan Fuele bije się w piersi i mówi, że Europa nie powinna wspierać dyktatur i lepiej bronić praw człowieka w Afryce Północnej, ale jeszcze kilka miesięcy temu wszyscy byli zadowoleni. Najbardziej Włosi. Powiązania historyczne i biznesowe Włoch i Libii sprawiają, że dla Rzymu upadek Kaddafiego jest poważną katastrofą polityczną. Włosi zaspokajają dzięki Libii jedną czwartą swoich potrzeb ropy naftowej i 10 proc. gazu. Włosi budują w Libii linie kolejowe i drogi, a państwo libijskie, czyli praktycznie Kaddafi, ma znaczne udziały we włoskim banku UniCredit, firmie tekstylnej Olcese, w Fiacie, a nawet w klubie piłkarskim Juventus (syn dyktatora al Saadi Kaddafi zasiadał w zarządzie Juventusu, a nawet grał w Perugii i Udine). W 2008 roku Silvio Berlusconi podpisał z Kaddafim umowę gwarantującą Libii wypłatę 5 mld dolarów w ciągu 20 lat w ramach spłaty krzywd popełnionych przez Włochów w okresie, gdy rządzili w Libii jako mocarstwo kolonialne.