Zadbanie o godność uchodźców z Libii jest w interesie Europy

Kryzys, jaki może wywołać fala imigrantów z północnej Afryki, pomoże również i nam spojrzeć prawdzie w oczy i zastanowić się, czym ma być Europa i kto ma ją zaludniać

Publikacja: 05.03.2011 00:01

FOT. ROBERTO SALOMONE

FOT. ROBERTO SALOMONE

Foto: AFP

Jeśli włoski minister spraw zagranicznych Franco Frattini ma rację, to w ciągu najbliższych tygodni Europa zostanie zalana falą uchodźców z Afryki Północnej. Do południowych wybrzeży Italii dotrze od 200 do 300 tysięcy Arabów, zapewne z okazji skorzystają również czarni mieszkańcy krajów Afryki subsaharyjskiej, którzy tylko czekają na swoją szansę dotarcia do Europy. Jak straszą niektóre media, szykuje się exodus o „biblijnych" proporcjach, Afryka rozleje się na Europę, nie dość, że mamy kryzys finansowy, to jeszcze dojdzie nam humanitarny, bo przecież nikt dziś nie wie, co zrobić z taką ilością ludzi, których – powiedzmy sobie szczerze – nikt nie zaprasza.

Najprościej byłoby przetrzymać ich wszystkich w obozach na południowym wybrzeżu Morza Śródziemnego, a potem stopniowo odsyłać do krajów pochodzenia. Zapewne niektórym udałoby się przedrzeć przez ogrodzenie obozu i wylądować na jakiejś plantacji oliwek w Hiszpanii albo w gaju pomarańczowym we Włoszech, ale to byłaby cena, którą można zapłacić. W końcu Europa od lat prowadzi taką politykę i świat się nie walił. Jednak teraz chyba już się tak nie da. A zatem co robić? Prosta odpowiedź brzmi: nikt nie wie.

I pomyśleć, że jeszcze trzy miesiące temu wszystko było w najlepszym porządku: w Afryce Północnej rządzili przewidywalni i nieusuwalni – jak się wydawało – dyktatorzy. Francuscy i włoscy politycy jeździli za ich pieniądze na wakacje, Ben Ali, Mubarak i Kaddafi kasowali fundusze z Europy zwane pomocą rozwojową albo sąsiedzką  i wszystko grało. Po jednej stronie Morza Śródziemnego mieliśmy autorytarne reżimy o różnym stopniu okrucieństwa wobec swoich obywateli, po drugiej rządy państw europejskich gotowe wydawać mnóstwo pieniędzy, byleby tylko arabscy i czarni uchodźcy pozostali na swoim miejscu, czyli w Afryce rządzonej przez sukinsynów. Naszych sukinsynów, ma się rozumieć.

Zamieszki w Tunezji nadszarpnęły ten porządek rzeczy, rewolucja w Egipcie go obaliła, ale największe znaczenie dla imigracji do Europy mają dramatyczne wydarzenia w Libii. To pułkownik Kaddafi był przecież głównym gwarantem nie tylko ropy, gazu i bezpieczeństwa europejskich inwestycji w Libii, to jego policja kontrolowała punkty przerzutu nielegalnych imigrantów z Afryki do Europy. Głównym udziałowcem i beneficjentem tej polityki były Włochy. Jej punktem kulminacyjnym było podpisanie w maju 2010 roku umowy z Kaddafim, w ramach której włoskie służby graniczne odsyłały schwytanych na morzu imigrantów do więzień w Libii, gdzie o dalszych ich losach miały decydować miejscowe władze. W Libii nie istnieje w ogóle pojęcie „azylant polityczny", więc łatwo się domyślić, co czekało niedoszłych imigrantów w libijskich kazamatach.

Unia Europejska, jak zwykle w takich wypadkach, wykazała daleko idącą szlachetność, ostro krytykując Berlusconiego za to, że deportuje ludzi, zanim wcześniej określi, czy przypadkiem nie są oni uciekinierami politycznymi. Oburzenie wyrażali posłowie Parlamentu Europejskiego, a nawet sama Komisja. Z tym że kilka miesięcy później liderzy państw europejskich na szczycie w Brukseli wezwali Komisję, by „zintensyfikowała dialog z Libią w sprawie opanowania nielegalnej imigracji". Zgodnie z zaleceniem w październiku Unia Europejska zawarła z Kaddafim własną umowę, w ramach której w zamian za 50 milionów dolarów rocznie z budżetu unijnego Libijczycy mieli za zadanie powstrzymać napływ Afrykanów do Europy. Wywiązali się z niego doskonale. Do czasu rewolucji problem praktycznie nie istniał.

Dziś komisarz europejski ds. rozszerzenia i polityki sąsiedztwa, Czech Stefan Fuele bije się w piersi i mówi, że Europa nie powinna wspierać dyktatur i lepiej bronić praw człowieka w Afryce Północnej, ale jeszcze kilka miesięcy temu wszyscy byli zadowoleni. Najbardziej Włosi. Powiązania historyczne i biznesowe Włoch i Libii sprawiają, że dla Rzymu upadek Kaddafiego jest poważną katastrofą polityczną. Włosi zaspokajają dzięki Libii jedną czwartą swoich potrzeb ropy naftowej i 10 proc. gazu. Włosi budują w Libii linie kolejowe i drogi, a państwo libijskie, czyli praktycznie Kaddafi, ma znaczne udziały we włoskim banku UniCredit, firmie tekstylnej Olcese, w Fiacie, a nawet w klubie piłkarskim Juventus (syn dyktatora al Saadi Kaddafi zasiadał w zarządzie Juventusu, a nawet grał w Perugii i Udine). W 2008 roku Silvio Berlusconi podpisał z Kaddafim umowę gwarantującą Libii wypłatę 5 mld dolarów w ciągu 20 lat w ramach spłaty krzywd popełnionych przez Włochów w okresie, gdy rządzili w Libii jako mocarstwo kolonialne.

W tym uścisku z Kaddafim Włosi nie są oczywiście sami. W 2009 roku Brytyjczycy wypuścili z więzienia jednego z libijskich zamachowców odsiadujących wyrok za zamach na samolot Pan Am nad szkockim miastem Lockerbie. Zamach, do którego Kaddafi nigdy się nie przyznał, był główną przeszkodą w normalizacji stosunków brytyjsko-libijskich. Żaden z polityków w Londynie nie chciał wytłumaczyć, dlaczego podjęto taką decyzję, odpowiedzialność zrzucając na szkocki sąd, który nominalnie miał prawo zwolnić Libijczyka. Przez lata Brytyjczycy próbowali również za wszelką cenę skłonić libijskiego dyktatora, by wycofał się z produkcji broni masowego rażenia (z sukcesem – w 2003 roku Kaddafi zgodził się na dopuszczenie międzynarodowych inspekcji na swoim terenie). To wszystkie ustępstwa i podchody polityczne po to, by móc spokojnie kupować libijską ropę i robić inne interesy z politykiem, którego reżim wydawał się stałym elementem porządku i stabilności w Afryce.

Zresztą Kaddafi doskonale potrafił wykorzystać umizgi Zachodu. Gdy minister Frattini mówi o zalewie Europy Afrykanami, powtarza w istocie słowa Libijczyka, który od miesięcy straszy Europę podobnymi wizjami. Tylko jego osoba miałaby gwarantować kontrolę południowych granic Unii. A gwarancje takie są możliwe jedynie wtedy, gdy Europa wypełni swoją część zobowiązań, tzn. będzie utrzymywać reżim i zapewni mu przeżycie. Początek krwawych wydarzeń w Libii wskazywał, że zwłaszcza Włosi będą bronić swojego partnera według wymyślonego przez niego scenariusza. Premier Berlusconi w ogóle nie miał ochoty skłaniać Kaddafiego do ustępstw wobec buntowników, jego ministrowie sugerowali, że kryzys libijski ma przede wszystkim wymiar humanitarny, a nie wojskowy. W tej chwili, gdy wiadomo, że Kaddafi dokonuje zbrodni na własnym narodzie, Włosi wydają się pogodzeni z utratą byłego przyjaciela, ale z pewnością nie pogodzą się z tym, że to oni będą mieli ponosić główne konsekwencje libijskiej rewolucji. Co nas prowadzi ponownie do widma afrykańskich uchodźców zalewających Europę.

Od początku zamieszek w Tunezji na włoskiej wyspie Lampedusa wylądowało ponad 5 tysięcy uchodźców. Około 140 tysięcy migrantów tłoczy się na wschodniej i zachodniej granicy Libii, chcąc wydostać się z kraju. Wziąwszy pod uwagę, że sytuacja w Libii daleka jest od ustabilizowania nawet w kategoriach czysto militarnych – Kaddafi będzie się bronił do końca, wcale nie jest powiedziane, że nie odzyska inicjatywy – Libii grozi poważny kryzys humanitarny.  Europa musi wziąć odpowiedzialność za tych ludzi. Po pierwsze dlatego, że wspierając i finansując latami okrutne dyktatury, pośrednio przyczyniała się do ich niedoli. Europejscy liderzy, którzy dziś  leją krokodyle łzy nad losem Libijczyków ostrzeliwanych z helikopterów przez ludzi Kaddafiego, latami płacili mu miliony dolarów, by trzymał tych samych ludzi pod butem i poza zasięgiem Europy.

Oprócz imperatywu o charakterze moralnym jest także powód natury czysto pragmatycznej. Wydarzenia ostatnich tygodni pokazują, że ludzi, którzy poznali smak wolności, nie da się powstrzymać. Ani Europa, ani Stany Zjednoczone nie kontrolują rewolucji arabskich. Nie będą też w stanie uniknąć stawienia czoła zwiększonej imigracji z Afryki. Jeśli nie chcemy zamykać tych ludzi w obozach i odsyłać ich siłą do domów, to musimy wypracować system gwarantujący poszanowanie ich godności, a równocześnie zabezpieczający nasze podstawowe interesy gospodarcze i zapewniający bezpieczeństwo narodom europejskim.

Włosi mają rację, kiedy mówią, że koszty takiej polityki nie mogą być spychane wyłącznie na nich. Z faktu, że większość nielegalnych imigrantów z Afryki ląduje na włoskich wyspach, nie może wynikać, że osiedlą się oni potem wyłącznie we Włoszech. Potrzebne są mechanizmy kontroli imigracji na cały obszar Europy. Takich mechanizmów nie ma i nie wydaje się, by w szybkim trybie kraje Unii były w stanie je uzgodnić. Można raczej oczekiwać, że podobnie jak przy innych kryzysach,  zamiast się konsolidować, będą realizowały własne interesy.

Już dziś południe Unii próbuje skierować znacznie więcej środków unijnych z budżetu europejskiej polityki sąsiedztwa na opanowanie sytuacji po rewolucjach w Afryce. 16 lutego ministrowie spraw zagranicznych Francji, Hiszpanii, Włoch, Cypru, Grecji, Malty i Słowenii zaapelowali do pani Ashton, by zrewidowała fundusze przeznaczane na kraje ościenne na korzyść sąsiadów z południa, a ze szkodą dla tych ze wschodu.

W tej sytuacji przed trudnym zadaniem staje Polska, która w lipcu obejmie przewodnictwo w Unii. Z jednej strony będziemy najprawdopodobniej musieli kierować zarządzaniem kryzysem humanitarnym na południowej granicy Unii, z drugiej dbać o to, by przy okazji nie stracić z oczu wschodniego wymiaru europejskiej polityki zagranicznej. Warto pamiętać, że już dziś największym odbiorcą zagranicznej pomocy UE w ramach polityki sąsiedztwa są terytoria palestyńskie, a południowi sąsiedzi Unii pobierają dwie trzecie całego budżetu tej polityki. Polska musi zwracać uwagę innym narodom europejskim – być może mniej na to uwrażliwionym – że eksplozji dążeń wolnościowych na południe od Europy towarzyszy odwrotny trend za jej wschodnimi granicami, np. na Białorusi czy Ukrainie. Polska i cała Europa będą musiały sprostać obu tym wyzwaniom.

Będzie to trudne z wielu powodów. Unia Europejska praktycznie nie ma wspólnej polityki imigracyjnej poza działaniami Fronteksu, instytucji kontrolującej granice. Co ważniejsze, dotychczasowy dorobek pani Ashton każe wątpić, by była ona zdolna wypracować jakieś trwałe porozumienie członków Unii wobec kryzysu. Jak dotychczas jest ona praktycznie niewidoczna i pewnie tak zostanie.

Ważny jest jeszcze jeden aspekt. Europa przeżywa obecnie kilka kryzysów naraz. Finansowemu i politycznemu towarzyszy nieustanny kryzys tożsamości, którego jaskrawą ilustracją były kolejne wystąpienia prezydenta Sarkozy'ego, kanclerz Merkel i premiera Camerona na temat fiaska polityki wielokulturowości w ich krajach. Propozycja rozmycia narodowych tożsamości, zastąpienia wartości wyrosłych z religii i tradycji jakimś nowym, bliżej nieokreślonym tworem, w którym różne oddzielone od siebie mniejszości nieustannie negocjują wpływy, kończy się ogólnoeuropejską porażką. Nikt nie jest zadowolony, wszyscy tracą. Imigranci osiedlający się we Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii nie czują związków z nowymi ojczyznami, a Europa zamiast stać się tyglem narodów złączonych wspólnymi wartościami, wydaje się przerażona własną niemocą i sparaliżowana niepokojem o przyszłość.

I to jest chyba główny powód, dla którego wizja tysięcy ludzi marzących, by do nas dołączyć, nie budzi w nas radości, że oto stajemy się inspiracją dla innych, ale strach o to, co będzie z nami samymi. A jednak Europa nie ma wyjścia.

Na naszych oczach wali się porządek, który wbrew własnym zasadom wolności i poszanowania prawa ludzi pomagaliśmy budować dyktatorom w Afryce Północnej. Być może kryzys, przed którym stajemy, pomoże również i nam spojrzeć prawdzie w oczy i zastanowić się, czym ma być Europa, kto ją ma zaludniać i jakie wartości będą ją określać.

Jeśli włoski minister spraw zagranicznych Franco Frattini ma rację, to w ciągu najbliższych tygodni Europa zostanie zalana falą uchodźców z Afryki Północnej. Do południowych wybrzeży Italii dotrze od 200 do 300 tysięcy Arabów, zapewne z okazji skorzystają również czarni mieszkańcy krajów Afryki subsaharyjskiej, którzy tylko czekają na swoją szansę dotarcia do Europy. Jak straszą niektóre media, szykuje się exodus o „biblijnych" proporcjach, Afryka rozleje się na Europę, nie dość, że mamy kryzys finansowy, to jeszcze dojdzie nam humanitarny, bo przecież nikt dziś nie wie, co zrobić z taką ilością ludzi, których – powiedzmy sobie szczerze – nikt nie zaprasza.

Najprościej byłoby przetrzymać ich wszystkich w obozach na południowym wybrzeżu Morza Śródziemnego, a potem stopniowo odsyłać do krajów pochodzenia. Zapewne niektórym udałoby się przedrzeć przez ogrodzenie obozu i wylądować na jakiejś plantacji oliwek w Hiszpanii albo w gaju pomarańczowym we Włoszech, ale to byłaby cena, którą można zapłacić. W końcu Europa od lat prowadzi taką politykę i świat się nie walił. Jednak teraz chyba już się tak nie da. A zatem co robić? Prosta odpowiedź brzmi: nikt nie wie.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą