To dlatego nawet w tak dramatycznych sytuacjach jak obecna właściwie nie daje się zauważyć w Japonii zachowań nie tylko przestępczych czy bandyckich, ale nawet czysto egoistycznych. Nie tylko nie okrada się domów ofiar tsunami, ale nie widać scen, w których kupujący wyrywają sobie w sklepie ostatnią paczkę ryżu. Oczywiście, indywidualne przypadki takich zachowań mogą mieć miejsce i pewnie mają, ale presja społeczna, obawa przed kompromitacją w oczach innych wpływa w decydujący sposób na postawy ludzkie. Oczywiście, często ten mechanizm społecznej samokontroli nie musi być wprawiany w ruch, gdyż bardzo wielu Japończyków prezentuje wysokie morale.
Honor jest cenniejszy niż życie?
Ja lubię słowa Konfucjusza: „Każdy umrze wcześniej czy później, to naprawdę nie jest problem, bo i tak wszyscy umrzemy. Prawdziwym problemem dla człowieka jest utrata honoru". Za czasów feudalnych to była podstawa życia samurajów, którzy całe życie uczyli się, jak pokonać lęk przed śmiercią, w tym celu medytowali i praktykowali zen. Potem w czasach nowoczesnych pojawiło się bushido armii japońskiej, kiedy Japończycy zrozumieli, że dzięki bushido można wychować idealnego żołnierza, czyli takiego, który odrzuca własne ja, całkowicie poświęca się sprawie, jest posłuszny dowódcy i nie boi się śmierci.
A kiedy śmierć przychodzi, jedyne, czego mi nie wolno, to okazać się tchórzem, stracić twarz. Jedno z zaleceń dla samurajów brzmiało: żyj, jakby każdy dzień miałby być twoim ostatnim...
To bardzo chrześcijańskie: „nie znasz dnia ani godziny..."
... u samurajów to się przekładało nawet na higienę osobistą. W ostatniej chwili swojego życia nie możesz być zaniedbany, w brudnym ubraniu. W każdej chwili masz być całkowicie przygotowany na spotkanie śmierci, a zwłaszcza na zachowanie swojego najlepszego wizerunku w momencie, kiedy zginiesz.
Czy mali chłopcy w Japonii ciągle chcą zostać samurajami?
Ci, którzy o tym marzą, to pewnie zapisują się na kendo. Tradycyjny etos wojownika jest rozmywany i ginie gdzieś w zachodniej popkulturze, choć jak mówiłam, jego ślady są obecne w życiu Japończyków. Jest jednak jedna ważna rzecz. W każdej religii w Japonii, czy to buddyzmie, konfucjanizmie, czy shinto egocentryzm jest jednym z największych nieszczęść, jakie mogą spotkać człowieka i jego otoczenie. Po restauracji władzy cesarskiej w 1868 roku i otwarciu się na wpływy zachodnie Japończycy nie rozumieli, co to znaczy indywidualizm. Nie rozróżniali między indywidualizmem a egoizmem. W Japonii człowiek realizował siebie i swoje człowieczeństwo poprzez zanegowanie swojego egoizmu i zdolność do poświęcenia się dla innych ludzi czy określonych idei. Nie pojawiła się tam koncepcja „nadczłowieka". Wielu artystów japońskich w akcie samonegacji szukało harmonii ze wszechświatem i źródła spontanicznej kreatywności (sztuka zen). Co nie znaczy zresztą, że w Japonii nie istniała rywalizacja między ludźmi – wręcz przeciwnie, współzawodnictwo sportowe czy intelektualne ma długą tradycję i jest cenioną formą wyłaniania najlepszych w danej dziedzinie.
A jak to się ma do kolektywizmu, o którym wcześniej pani mówiła?
Kolektywizm polega na tym, że priorytetem każdego działania jest sukces grupy. W Japonii nikt nie czeka na samotnych geniuszów, którzy podbiją świat. Ceni się raczej osoby, które potrafią dobrze funkcjonować w społeczności, w grupie. Aby grupa mogła skutecznie działać, nie można pomijać żadnego jej członka, nawet tego na najniższym poziomie. Każdego trzeba włączyć w działanie, zmotywować go. Wielu zachodnich kontrahentów japońskich firm dziwi się metodzie podejmowania w nich decyzji. Nie ma tak, że przychodzi szef i mówi, jak ma być, tylko decyzje są konsultowane na wszystkich szczeblach, zbierane są informacje, czasem trudno określić, kto konkretnie ostatecznie podejmuje decyzję. Ideałem jest unikanie bezpośredniej konfrontacji, podejmowanie decyzji odbywa się metodą ustępstw, negocjacji, przybliżania stanowisk, tak by możliwie uniknąć podziału na zdecydowanie wygranych i przegranych.
Prof. Kazuhiko Kasaya udowadnia, że sposób funkcjonowania japońskich firm był też do pewnego stopnia pozostałością czasów feudalnych – tworzenie firm rodzinnych, pewność zatrudnienia na całe życie, opieka społeczna itd. To oczywiście okazało się nie do utrzymania w warunkach nowoczesnego globalnego kapitalizmu i kolejnych kryzysów gospodarczych.
Ruth Benedict, amerykańska autorka znanej pracy o postawach Japończyków pt. „Chryzantema i miecz", pisze o jeszcze jednym istotnym elemencie japońskiego kodeksu honorowego: uprzejmości. Ale w japońskim ujęciu uprzejmość jest silnie związana ze współczuciem, empatią, której jednym z wyrazów ma być solidarność w cierpieniu. Japończyk gotów jest skazać się z własnej woli na niewygody po to, by okazać, jak bardzo współczuje innemu człowiekowi?
Moja znajoma mieszkająca w Kobe, które nie jest obecnie zagrożone skutkami tsunami, wyłączyła ogrzewanie, siedzi okręcona kocem, ogląda tylko czasami wiadomości telewizyjne. Robi to wszystko, bo uważa, że bardziej niż jej prąd potrzebny jest komuś innemu. I to nie jest odosobniony przypadek. Regularnie przy katastrofach z całego kraju zjeżdżają wolontariusze pracujący całkowicie bezinteresownie. Japończycy żyją w przekonaniu, że tylko razem damy sobie radę.
Na ile to poczucie wspólnoty przekłada się na szacunek dla państwa?
Nie należy Japonii ani Japończyków idealizować. Partia Liberalno-Demokratyczna straciła władzę między innymi wskutek ogromnych skandali korupcyjnych, nowe kolejne rządy wcale nie spełniają oczekiwań narodu. Ale jest jedna istotna cecha myślenia Japończyków o państwie, która z pewnością różni ich np. od Polaków. My na skutek historii nauczyliśmy się oddzielać ojczyznę od państwa. Ojczyzna to dla nas jakiś idealny byt mieszczący się gdzieś w świecie pojęć, wyobrażeń, potencjalnych osiągnięć. Polak może być patriotą, a równocześnie z czystym sumieniem krytykować swój rząd i państwo. Dla Japończyków zakres dopuszczalnej krytyki państwa czy nawet rządu jest znacznie bardziej ograniczony.
Gdy po 1868 roku nastąpiła w Japonii restauracja władzy cesarskiej, powstała wizja patriotyzmu, która streszcza się w postulacie „kochać kraj, czcić cesarza". Jeśli ktoś nie czci cesarza, to po prostu nie kocha kraju. Nie ma żadnych konkurujących ze sobą wariantów miłości ojczyzny. Jest jeden określony, obowiązujący i albo się mu podporządkowujesz, albo nie, ale wtedy stajesz poza nawiasem. Np. japońscy chrześcijanie, którzy czuli się patriotami, nie byli za takich uznawani, bo im rodacy mówili: wy czcicie innego Boga, nie uznajecie boskości cesarza, więc nie jesteście patriotami. I ten sposób myślenia do dziś jest w pewnym stopniu obecny. Rząd należy wspierać, bo rząd jest mózgiem państwa. Cesarz oczywiście stoi poza jakąkolwiek krytyką polityczną. Kraj, naród, ojczyzna, instytucje państwowe, służba publiczna – to wszystko stapia się w jedną strukturę. Zwłaszcza ogromne zaufanie panuje wobec służby cywilnej.
Oczywiście, gdy dochodzi do wyborów, to mamy demokratyczną rywalizację, krytykę rządu i polityków, walki frakcyjne itd. Jednak dla Japończyka państwo i ojczyzna to jest zasadniczo jedno i to samo. A już na pewno starają się nie prać swoich brudów w obecności obcych.
Ale zapewne czas na krytykę rządu również po tej tragedii przyjdzie. Tysiące ludzi straciły domy, członków rodzin, wielu znajdzie się bez środków do życia. Żadna administracja państwowa nie byłaby w stanie zaspokoić potrzeb wszystkich ofiar takiej tragedii. Wierzę, że Japończycy wyjdą z tej próby zwycięsko.
Znoszenie wyroków losu z godnością jest dla Japończyka cnotą?
Szlachetne jest zwłaszcza znoszenie ich z powściągliwością i bez okazywania nadmiernych emocji. Jeśli ktoś płacze i publicznie rozrywa szaty, to się kompromituje. Powściągliwość dla Japończyka jest największą cnotą. To dlatego nie widzimy tak wielu zapłakanych twarzy i gestów desperacji czy żałoby.
Czy jest jakiś obraz tej tragedii, który najbardziej panią poruszył?
Widziałam bardzo wiele tragicznych scen, ale większość z nich mogła się zdarzyć w dowolnym miejscu na świecie. Jedna jest natomiast szczególna, to historia właściciela małej fabryki z okolic Sendai. Zatrudniał jakieś 50 osób. Od czasu tsunami całymi dniami krąży po okolicy i szuka swoich pracowników. Zamiast usiąść z rodziną i cieszyć się, że sam żyje, on chodzi po szpitalach i schroniskach, szukając ich. To nie są jego przyjaciele, tylko podwładni, a on, szef, czuje się odpowiedzialny za swoją załogę. I to jest niezwykłe.
—rozmawiał Dariusz Rosiak
Agnieszka Kozyra, japonistka, profesor UW i UJ, autorka m.in. „Filozofii zen", PWN, 2004, i „Estetyki Zen", Wyd. Trio, 2010.