Rozmowa o mentalności Japończyków w obliczu kataklizmu

W Japonii, gdy ktoś otwarcie prosi o pomoc, to znaczy, że nie daje sobie rady - z Agnieszką Kozyrą, japonistką, rozmawia Dariusz Rosiak

Publikacja: 19.03.2011 00:02

Miasto Ofunato w prefekturze Iwate, dzień po trzęsieniu ziemi

Miasto Ofunato w prefekturze Iwate, dzień po trzęsieniu ziemi

Foto: AP

Rz: Co czują Japończycy: strach, ból po stracie najbliższych, pretensje?



Agnieszka Kozyra:

Pretensje o wszystko to mają zwykle Polacy. Zawsze na początek szukamy winnego naszych nieszczęść. Ale kto miałby być winien klęski żywiołowej, zwłaszcza w Japonii, gdzie co roku jest jakaś powódź albo tajfun, albo trzęsienie ziemi? Nie, ich pierwszą reakcją nie będą pretensje do rządu, że pozwolił budować miasta na brzegu morza skoro wiadomo, że tsunami w Japonii może się wydarzyć. I nie będą też dręczyć się nawzajem pytaniami, dlaczego mamy tyle elektrowni jądrowych, skoro może w nich dojść do awarii.



A może powinni mieć o to pretensje do władz? Naród, który przeżył Hiroszimę i Nagasaki, opiera swój rozwój na energii jądrowej? To jednak jest dziwne.



To był wynik decyzji politycznej wymuszonej przez bardzo konkretne czynniki. W latach 70. XX wieku Japonia, która nie posiada własnych kopalnych źródeł energii, stanęła wobec jasnego wyboru: albo mogła polegać na energii z zewnątrz, poddając kraj kontroli dostawców ropy, gazu i węgla, albo oprzeć gospodarkę na energii jądrowej. Oczywiście po traumie Hiroszimy w kraju odzywało się wielu przeciwników elektrowni atomowych, ale zwyciężyli ich zwolennicy. Po pierwsze dlatego, że dzięki energii jądrowej Japonia mogła kontynuować rozwój i stać się światową potęgą. Po drugie, Japończycy byli pewni, że zabezpieczenia elektrowni są na tyle wiarygodne, że nie ma się czego obawiać. Zresztą przez lata Japończycy byli dumni ze swoich elektrowni atomowych. Owszem, dochodziło czasami do niewielkich awarii, ale generalnie ta decyzja sprzed lat wydawała im się słuszna. Gospodarka kraju rozwijała się dynamicznie i bez zbędnego zanieczyszczania środowiska. W tej chwili oczywiście Japończycy przeżywają szok. Ale pierwszą reakcją nie jest gorycz i rozpamiętywanie dawnych decyzji, tylko raczej przerażenie wobec sił natury, których nie da się kontrolować ani do końca się przed nimi bronić.

Nie mają pretensji, nie rozpamiętują, nie zrzucają winy jeden na drugiego. To co w takim razie robią?

W Japonii, gdy pojawia się problem, to naturalna reakcja ludzi jest taka, że trzeba go rozwiązać. To jest zresztą siłą Japończyków płynącą z bardzo konkretnych doświadczeń historycznych, ale także czynników geograficznych. Proszę zwrócić uwagę, jak niewiele jest w Japonii terenów rolniczych. Tam nie ma urodzajnych gleb, niemal każde pole trzeba wydzierać górom, nie mają bogactw naturalnych. Za to regularnie przeżywają katastrofy naturalne i ich instynktowną reakcją po każdej z takich katastrof jest próba uporania się z jej skutkami, a zaraz potem wymyślenie, jak zabezpieczyć się na przyszłość.

Od lat regularnie oglądamy w telewizji kataklizmy, powodzie, tajfuny, trzęsienia ziemi. I wszędzie wygląda to mniej więcej podobnie: czy to w Nowym Orleanie, czy na Haiti, czy w Pakistanie, czy gdzie indziej. Ale jednej rzeczy w Japonii nie ma. Nie ma chaosu, nie ma bandytyzmu na gruzach miast, nie ma kradzieży ani aktów przemocy. Dlaczego w Japonii po trzęsieniu ziemi i przejściu tsunami nikt nie plądruje sklepów ani domów? Dlaczego nikt nie kradnie części z porzuconych samochodów?

Chaosu nie ma dlatego, że Japończycy wiedzą dokładnie, jak przeprowadzić akcję ratunkową. Wszyscy zdają sobie sprawę, że nie uda się uniknąć błędów, ale każdy wie, jak się zachować, jak ratować własne życie, a potem jak pomóc innym. Ogromne wrażenie zrobił na mnie serial telewizyjny, który nawiązuje do doświadczeń trzęsienia ziemi w Kobe w 1995 roku. („Ostry dyżur" Ky?mei By?t?, 2005). To film zrobiony z pewną dozą dydaktyzmu, ale przede wszystkim znakomity dramatyczny serial z plejadą najlepszych japońskich aktorów. Film opowiada o fikcyjnym trzęsieniu ziemi w Tokio, które niszczy miasto całkowicie, ale nie chodzi tu o epatowanie widza eksplozjami, ale bardziej o pokazanie konkretnych sytuacji, w jakich znajdują się ludzie: jakie działania podejmują, jakie przeszkody napotykają, jakie mają problemy do rozwiązania. W tym filmie widać jak na dłoni główną lekcję, jaką pobrali Japończycy z trzęsienia ziemi w Kobe.

Dla nich sytuacja po trzęsieniu to jest stan wojny. A w czasie wojny najważniejsze jest ograniczenie liczby ofiar. Jeden z wątków filmu opowiada o tym, jak w Kobe w wyniku kataklizmu wybuchło mnóstwo pożarów – teraz przez wybrzeże przeszło tsunami, więc tych pożarów jest mniej, ale w Kobe, czy po trzęsieniu ziemi w Tokio w 1923 roku miasto zamieniło się po prostu w płonące piekło. Film pokazuje, jak wozy strażackie jadą na wyznaczone miejsca akcji ratunkowej, ale po drodze strażacy ulegają prośbom ludzi i ratują ich w sposób niezorganizowany: tu wychodzi jakiś ojciec i krzyczy, że mu córkę przysypało, tam inna rodzina prosi, żeby wydobyć kogoś spod gruzów. Ostatecznie strażacy ratują o wiele mniej ludzi niż mogliby, gdyby przeprowadzali akcję zgodnie z planem. Ten dylemat – można powiedzieć, organizacyjny – jest ukazany przez postać jednego z bohaterów, strażaka, który po akcji w czasie trzęsienia ziemi w Kobe zrezygnował ze służby. Nie był w stanie znieść tego, że musiał odmawiać pomocy ludziom, których spotykał po drodze i którym mógłby pomóc, chociaż zdawał sobie sprawę, że celem operacji jest ratowanie jak największej liczby osób. Jednak kiedy następuje trzęsienie ziemi w Tokio, włącza się do akcji ratunkowej.

Drugi niezwykły wątek w tym serialu to obraz praktycznej pomocy udzielanej ofiarom: sortowanie ludzi według ran i szans przeżycia, podejmowanie decyzji o tym, komu pomagamy i w jakiej kolejności. Wiadomo, że nie wszystkim pomożemy, niektórzy umrą, ale to nie zmienia naszej konsekwentnej postawy.

To jest lekcja pragmatyzmu posuniętego do granic ludzkiej wytrzymałości.

Lekcja, która przy okazji tego filmu została przerobiona przez społeczeństwo. Potem, gdy rzeczywiście dochodzi do tragedii, nic nie dzieje się na łapu-capu, każdy wie, co ma robić i jak reagować. Opowiedziałam o tym filmie znajomemu polskiemu strażakowi, a on mi na to, że marzy o filmie, który pokazywałby Polakom, jak należałoby się zachować w czasie powodzi. By np. ludzie na zagrożonych terenach nie odmawiali opuszczenia domów, kiedy jest to stosunkowo bezpieczne, i nie narażali na zagrożenie siebie i strażaków, którzy potem muszą ich ewakuować z narażeniem życia, gdy woda jest już u progu. Tysiące Japończyków, którzy mieszkają w okolicach elektrowni Fukushima, gdy tylko otrzymali sygnał od władz, że konieczna jest ewakuacja, to się po prostu wyprowadzili z domów. Nikt nie dyskutował ani się nie ociągał. Mimo że przecież ci ludzie zostawiają za sobą dorobek życia.

I naprawdę nie mają pretensji do władz? Ludzie z okolic Fukushimy jednak narzekają na kłopoty przy przeprowadzaniu akcji ratunkowej. Niektórzy Japończycy sądzą także, że władze ukrywają rzeczywisty poziom promieniowania.

Japończycy są gotowi wiele znieść, ale w obliczu zagrożenia życia będą walczyć o przetrwanie, zrywając z dotychczasową powściągliwością reakcji. To normalne, to już instynkt samozachowawczy. Mieszkańcy strefy najbardziej skażonej w pobliżu uszkodzonej elektrowni nie otrzymują dostaw żywności z różnych względów, nie tylko z powodu uszkodzonych dróg, braku benzyny, ale także dlatego, że kierowcy ciężarówek mających przewozić żywność boją się napromieniowania. Mieszkańcy rejonu Fukushima poczuli się jak trędowaci. Będą więc krzyczeć o pomoc i ostro krytykować rząd. Taka krytyka jest obowiązkiem lokalnych władz, które powinny ratować swoich mieszkańców, nie przebierając w środkach.

Czas na prawdziwą analizę operacji ratunkowej przyjdzie po zakończeniu akcji. W tej chwili jeszcze nie wiemy, jakie będą ostateczne skutki tej tragedii, zwłaszcza w elektrowni Fukushima. Nie wiemy, co zrobiono źle. Na przykład po trzęsieniu ziemi w Kobe zdecydowanie krytykowano rząd za to, że za późno poprosił o zagraniczną pomoc. Niektórzy sugerowali, że to ze względu na dumę Japonii władze nie chciały korzystać z pomocy obcych państw.

To była prawda?

Do pewnego stopnia tak. W Japonii, gdy ktoś otwarcie prosi o pomoc, to znaczy, że nie daje sobie rady. A jak nie daje sobie rady, to powinien odejść, bo się nie nadaje. A jak ktoś się nie nadaje, to już ociera się o utratę twarzy, co w Japonii jest najgorszym poniżeniem. Tym razem władze dosyć szybko zgodziły się na pomoc, co prawda głównie ze strony najbliższych krajów, ale jednak chyba uniknęły błędu popełnionego po trzęsieniu w Kobe.

Spotkałam się jednak także z opinią, że ekipy ratunkowe cudzoziemców, którzy nie znają lokalnych warunków, to większy kłopot niż pomoc, a do tego trzeba ich przetransportować na miejsce, zapewnić tłumaczy itp.

Rozmawiamy o pewnym stanie umysłu czy wrażliwości, która dla Polaków, czy szerzej ludzi Zachodu, wydaje się egzotyczna, dziwna, żeby nie powiedzieć dziwaczna. Ale to przecież nie jest tak, że w Japonii w przeciwieństwie np. do Polski rodzą się miliony znakomicie zorganizowanych, pragmatycznych ludzi, którzy potrafią uczyć się na własnych błędach. Ten ich pragmatyzm skądś się bierze. Skąd?

Ja szukałabym korzeni w czymś, co czasem złośliwie nazywane jest „azjatyckim kolektywizmem". W tej strukturze jednostka jest częścią całości, każdy wie, co robi, czego się od niego wymaga i zasadniczo przeciwko temu się nie buntuje. Jeśli ktoś jest ratownikiem, to ratuje ludzi, jeśli ktoś jest ofiarą, to zachowuje się jak ofiara i daje się ratować. A jeśli jest liderem, przywódcą jakiejś społeczności, to bierze na siebie odpowiedzialność za podległych sobie ludzi i zadania, które ma wykonać. I to z wszystkimi tego konsekwencjami. Po trzęsieniu w Kobe zastępca burmistrza miasta Takoma Ogawa, którego krytykowano za niedopatrzenie obowiązków, oblał się benzyną i spalił. Ludzie podporządkowują się liderowi, bo on w 100 procentach poważnie podchodzi do swoich zadań i bierze pełną odpowiedzialność za ich skutki. Pan Ogawa nie musiał być osobiście winny zaniedbań, ale on był jak dowódca wojskowy, który odpowiada za błędy swoich żołnierzy. I dlatego popełnił samobójstwo.

To jest ekstremalny przykład pokazujący, jakie skutki mogą wynikać ze stania na szczycie hierarchii, prawda?

Gdy my na Zachodzie myślimy o hierarchii, to kojarzy nam się ona często z jakąś strukturą, na szczycie której znajdują się ludzie mający prawo pomiatać niżej postawionymi. Japoński etos feudalny odwołuje się do zupełnie innej hierarchii. Oczywiście ten etos nie zawsze był realizowany, to był pewien ideał, ale mamy przykłady konkretnych postaci historycznych, które pokazują istotę rzeczy. W Japonii bycie na górze hierarchii wiąże się z największą odpowiedzialnością, a władza takiej osoby jest uzasadniona o tyle, o ile spełnia ona swoje obowiązki wobec innych ludzi i państwa. Np. zdarzało się, że pan feudalny w obliczu kryzysu swojego księstwa zaczynał w sposób ostentacyjny rezygnować z luksusów, włącznie z tym, że ograniczał swoje posiłki do najprostszych. Samurajowie, owszem – mieli przywileje, ale wpajano im, że są powołani do stania na straży ładu społecznego i zasad moralnych.

Na ile myślenie kodeksem bushido jest ciągle aktualne wśród Japończyków? Czy te siedem przykazań wojownika: sprawiedliwość, odwaga, współczucie i dobroć, honor, uprzejmość, lojalność, prawdomówność – ciągle kształtują postawę Japończyków, zwłaszcza tych na szczycie hierarchii?

Bushido nie jest kluczem do zrozumienia współczesnego społeczeństwa japońskiego, zwłaszcza młodzieży, która – jak wszędzie – ulega wzorcom zachodnim. Jednak ciągle są ludzie, jak wspomniany pan Ogawa, którzy uważają, że niewywiązanie się z przyjętych na siebie publicznych obowiązków oznacza utratę twarzy, a skutkiem utraty twarzy powinna być śmierć. Podam inny przykład. W 2004 roku w Japonii pojawiło się zagrożenie ptasią grypą. W prasie bardzo niepochlebnie opisano jedną z kurzych ferm, sugerując, że właściciel nie zamknął jej, wiedząc o zagrożeniu i obawiając się, że zamknięcie fermy pozbawi go zysków. To był zarzut prasowy, nie było żadnych konkretnych dowodów, że tak właśnie ów właściciel postąpił, jednak w tamtym okresie w Japonii panowała psychoza strachu przed ptasią grypą i ten człowiek został w mediach bardzo mocno oczerniony. Jaki był efekt? Właściciel fermy razem z żoną powiesili się za kurnikiem, zostawiając list z przeprosinami. A teraz jeszcze coś ciekawszego: to samobójstwo zakończyło całą sprawę. Tzn. rodzina powieszonych odzyskała twarz, bo wina została odkupiona przez śmierć. Gazety natychmiast zamknęły temat, nie było więcej publikacji o tej nieszczęsnej fermie i ich właścicielu. Przebieg tej sprawy jest niemal podręcznikowym przykładem zachowań z epoki feudalnej, a przecież miał miejsce zaledwie kilka lat temu.

Pokazuje też jedną ważną rzecz: na straży morale społecznego we współczesnej Japonii stoją nie tylko religia czy instytucje państwa. Porządek społeczny w Japonii zapewnia w ogromnym stopniu obawa ludzi przed ostracyzmem. I to jest również zjawisko sięgające czasów feudalnych. Zarówno wtedy, jak i teraz utrata twarzy jest równoznaczna ze śmiercią cywilną. W Japonii najgorsze, co może człowieka spotkać, to zostać wykluczonym ze społeczności, a takie wykluczenie może nastąpić wskutek właśnie utraty honoru. Takiego kogoś wypiera nie tylko społeczność, ale również własna rodzina.

To dlatego nawet w tak dramatycznych sytuacjach jak obecna właściwie nie daje się zauważyć w Japonii zachowań nie tylko przestępczych czy bandyckich, ale nawet czysto egoistycznych. Nie tylko nie okrada się domów ofiar tsunami, ale nie widać scen, w których kupujący wyrywają sobie w sklepie ostatnią paczkę ryżu. Oczywiście, indywidualne przypadki takich zachowań mogą mieć miejsce i pewnie mają, ale presja społeczna, obawa przed kompromitacją w oczach innych wpływa w decydujący sposób na postawy ludzkie. Oczywiście, często ten mechanizm społecznej samokontroli nie musi być wprawiany w ruch, gdyż bardzo wielu Japończyków prezentuje wysokie morale.

Honor jest cenniejszy niż życie?

Ja lubię słowa Konfucjusza: „Każdy umrze wcześniej czy później, to naprawdę nie jest problem, bo i tak wszyscy umrzemy. Prawdziwym problemem dla człowieka jest utrata honoru". Za czasów feudalnych to była podstawa życia samurajów, którzy całe życie uczyli się, jak pokonać lęk przed śmiercią, w tym celu medytowali i praktykowali zen. Potem w czasach nowoczesnych pojawiło się bushido armii japońskiej, kiedy Japończycy zrozumieli, że dzięki bushido można wychować idealnego żołnierza, czyli takiego, który odrzuca własne ja, całkowicie poświęca się sprawie, jest posłuszny dowódcy i nie boi się śmierci.

A kiedy śmierć przychodzi, jedyne, czego mi nie wolno, to okazać się tchórzem, stracić twarz. Jedno z zaleceń dla samurajów brzmiało: żyj, jakby każdy dzień miałby być twoim ostatnim...

To bardzo chrześcijańskie: „nie znasz dnia ani godziny..."

... u samurajów to się przekładało nawet na higienę osobistą. W ostatniej chwili swojego życia nie możesz być zaniedbany, w brudnym ubraniu. W każdej chwili masz być całkowicie przygotowany na spotkanie śmierci, a zwłaszcza na zachowanie swojego najlepszego wizerunku w momencie, kiedy zginiesz.

Czy mali chłopcy w Japonii ciągle chcą zostać samurajami?

Ci, którzy o tym marzą, to pewnie zapisują się na kendo. Tradycyjny etos wojownika jest rozmywany i ginie gdzieś w zachodniej popkulturze, choć jak mówiłam, jego ślady są obecne w życiu Japończyków. Jest jednak jedna ważna rzecz. W każdej religii w Japonii, czy to buddyzmie, konfucjanizmie, czy shinto egocentryzm jest jednym z największych nieszczęść, jakie mogą spotkać człowieka i jego otoczenie. Po restauracji władzy cesarskiej w 1868 roku i otwarciu się na wpływy zachodnie Japończycy nie rozumieli, co to znaczy indywidualizm. Nie rozróżniali między indywidualizmem a egoizmem. W Japonii człowiek realizował siebie i swoje człowieczeństwo poprzez zanegowanie swojego egoizmu i zdolność do poświęcenia się dla innych ludzi czy określonych idei. Nie pojawiła się tam koncepcja „nadczłowieka". Wielu artystów japońskich w akcie samonegacji szukało harmonii ze wszechświatem i źródła spontanicznej kreatywności (sztuka zen). Co nie znaczy zresztą, że w Japonii nie istniała rywalizacja między ludźmi – wręcz przeciwnie, współzawodnictwo sportowe czy intelektualne ma długą tradycję i jest cenioną formą wyłaniania najlepszych w danej dziedzinie.

A jak to się ma do kolektywizmu, o którym wcześniej pani mówiła?

Kolektywizm polega na tym, że priorytetem każdego działania jest sukces grupy. W Japonii nikt nie czeka na samotnych geniuszów, którzy podbiją świat. Ceni się raczej osoby, które potrafią dobrze funkcjonować w społeczności, w grupie. Aby grupa mogła skutecznie działać, nie można pomijać żadnego jej członka, nawet tego na najniższym poziomie. Każdego trzeba włączyć w działanie, zmotywować go. Wielu zachodnich kontrahentów japońskich firm dziwi się metodzie podejmowania w nich decyzji. Nie ma tak, że przychodzi szef i mówi, jak ma być, tylko decyzje są konsultowane na wszystkich szczeblach, zbierane są informacje, czasem trudno określić, kto konkretnie ostatecznie podejmuje decyzję. Ideałem jest unikanie bezpośredniej konfrontacji, podejmowanie decyzji odbywa się metodą ustępstw, negocjacji, przybliżania stanowisk, tak by możliwie uniknąć podziału na zdecydowanie wygranych i przegranych.

Prof. Kazuhiko Kasaya udowadnia, że sposób funkcjonowania japońskich firm był też do pewnego stopnia pozostałością czasów feudalnych – tworzenie firm rodzinnych, pewność zatrudnienia na całe życie, opieka społeczna itd. To oczywiście okazało się nie do utrzymania w warunkach nowoczesnego globalnego kapitalizmu i kolejnych kryzysów gospodarczych.

Ruth Benedict, amerykańska autorka znanej pracy o postawach Japończyków pt. „Chryzantema i miecz", pisze o jeszcze jednym istotnym elemencie japońskiego kodeksu honorowego: uprzejmości. Ale w japońskim ujęciu uprzejmość jest silnie związana ze współczuciem, empatią, której jednym z wyrazów ma być solidarność w cierpieniu. Japończyk gotów jest skazać się z własnej woli na niewygody po to, by okazać, jak bardzo współczuje innemu człowiekowi?

Moja znajoma mieszkająca w Kobe, które nie jest obecnie zagrożone skutkami tsunami, wyłączyła ogrzewanie, siedzi okręcona kocem, ogląda tylko czasami wiadomości telewizyjne. Robi to wszystko, bo uważa, że bardziej niż jej prąd potrzebny jest komuś innemu. I to nie jest odosobniony przypadek. Regularnie przy katastrofach z całego kraju zjeżdżają wolontariusze pracujący całkowicie bezinteresownie. Japończycy żyją w przekonaniu, że tylko razem damy sobie radę.

Na ile to poczucie wspólnoty przekłada się na szacunek dla państwa?

Nie należy Japonii ani Japończyków idealizować. Partia Liberalno-Demokratyczna straciła władzę między innymi wskutek ogromnych skandali korupcyjnych, nowe kolejne rządy wcale nie spełniają oczekiwań narodu. Ale jest jedna istotna cecha myślenia Japończyków o państwie, która z pewnością różni ich np. od Polaków. My na skutek historii nauczyliśmy się oddzielać ojczyznę od państwa. Ojczyzna to dla nas jakiś idealny byt mieszczący się gdzieś w świecie pojęć, wyobrażeń, potencjalnych osiągnięć. Polak może być patriotą, a równocześnie z czystym sumieniem krytykować swój rząd i państwo. Dla Japończyków zakres dopuszczalnej krytyki państwa czy nawet rządu jest znacznie bardziej ograniczony.

Gdy po 1868 roku nastąpiła w Japonii restauracja władzy cesarskiej, powstała wizja patriotyzmu, która streszcza się w postulacie „kochać kraj, czcić cesarza". Jeśli ktoś nie czci cesarza, to po prostu nie kocha kraju. Nie ma żadnych konkurujących ze sobą wariantów miłości ojczyzny. Jest jeden określony, obowiązujący i albo się mu podporządkowujesz, albo nie, ale wtedy stajesz poza nawiasem. Np. japońscy chrześcijanie, którzy czuli się patriotami, nie byli za takich uznawani, bo im rodacy mówili: wy czcicie innego Boga, nie uznajecie boskości cesarza, więc nie jesteście patriotami. I ten sposób myślenia do dziś jest w pewnym stopniu obecny. Rząd należy wspierać, bo rząd jest mózgiem państwa. Cesarz oczywiście stoi poza jakąkolwiek krytyką polityczną. Kraj, naród, ojczyzna, instytucje państwowe, służba publiczna – to wszystko stapia się w jedną strukturę. Zwłaszcza ogromne zaufanie panuje wobec służby cywilnej.

Oczywiście, gdy dochodzi do wyborów, to mamy demokratyczną rywalizację, krytykę rządu i polityków, walki frakcyjne itd. Jednak dla Japończyka państwo i ojczyzna to jest zasadniczo jedno i to samo. A już na pewno starają się nie prać swoich brudów w obecności obcych.

Ale zapewne czas na krytykę rządu również po tej tragedii przyjdzie. Tysiące ludzi straciły domy, członków rodzin, wielu znajdzie się bez środków do życia. Żadna administracja państwowa nie byłaby w stanie zaspokoić potrzeb wszystkich ofiar takiej tragedii. Wierzę, że Japończycy wyjdą z tej próby zwycięsko.

Znoszenie wyroków losu z godnością jest dla Japończyka cnotą?

Szlachetne jest zwłaszcza znoszenie ich z powściągliwością i bez okazywania nadmiernych emocji. Jeśli ktoś płacze i publicznie rozrywa szaty, to się kompromituje. Powściągliwość dla Japończyka jest największą cnotą. To dlatego nie widzimy tak wielu zapłakanych twarzy i gestów desperacji czy żałoby.

Czy jest jakiś obraz tej tragedii, który najbardziej panią poruszył?

Widziałam bardzo wiele tragicznych scen, ale większość z nich mogła się zdarzyć w dowolnym miejscu na świecie. Jedna jest natomiast szczególna, to historia właściciela małej fabryki z okolic Sendai. Zatrudniał jakieś 50 osób. Od czasu tsunami całymi dniami krąży po okolicy i szuka swoich pracowników. Zamiast usiąść z rodziną i cieszyć się, że sam żyje, on chodzi po szpitalach i schroniskach, szukając ich. To nie są jego przyjaciele, tylko podwładni, a on, szef, czuje się odpowiedzialny za swoją załogę. I to jest niezwykłe.

—rozmawiał Dariusz Rosiak

Agnieszka Kozyra, japonistka, profesor UW i UJ, autorka m.in. „Filozofii zen", PWN, 2004, i „Estetyki Zen", Wyd. Trio, 2010.

Rz: Co czują Japończycy: strach, ból po stracie najbliższych, pretensje?

Agnieszka Kozyra:

Pozostało 100% artykułu
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
„TopSpin 2K25”: Game, set, mecz
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Materiał Promocyjny
20 lat Polski Wschodniej w Unii Europejskiej