Po prostu ten wątek był nierozerwalnie związany z profesją aktora. Czasu przeszłego użyłem nieprzypadkowo. Poza nielicznymi wyjątkami – kolegów, którzy upajają się sukcesem albo zapijają porażkę – naród aktorski patrzy w przyszłość trzeźwym wzrokiem. Bo byłoby niemożliwe wypić pół litra, zagrać w serialu, wsiąść w samochód i zdążyć na wieczorny spektakl. Inne czasy.
I mnie czasem coś się zdarzało. Dzwoni Dudek Dziewoński: „Mam czarnego walkera". Tego wieczoru nie gram, za trzy minuty jestem u niego, na Wareckiej. Sączymy whisky, plotkujemy, przemiło. Nagle telefon. Erwin Axer, i to do mnie:
– Andrzej, ratuj, Sasza Bardini gdzieś zniknął. Gra w trzeciej jednoaktówce Dürrenmatta. Przestawię kolejność, tekst będziesz miał na biurku. Co to dla ciebie!
– Kiedy wypiłem, nic z tego nie będzie.
– Nie zawracaj głowy, w teatrze wytrzeźwiejesz, przyjeżdżaj.
Trzask słuchawki. No to jadę. W teatrze siedem kaw, serce mi wali, amoniak dla wytrzeźwienia. Suflerka sączy mi tekst. Spektakl idzie, tyle że w innej kolejności. „Mamy drugi akt, pan Łapicki proszony" – słyszę inspicjenta w głośniku. Idę – drzwi na scenę barykaduje mi wielka postać Saszy. Znalazł się. „Przepraszam cię, trochę się spóźniłem". Butelka johnnie walkera psu w d...! Nauczka: nie trzeba było trzeźwieć.
Ale najładniejszą historyjkę opowiedziała mi Eichlerówna. Była młodą aktorką w Wilnie. Na występy przyjechał Stefan Jaracz. Oczywiście się upił i zmęczony pierwszym aktem w drugim położył się przed rampą i drzemał. Eichlerówna przerażona nie wiedziała, co robić. Gdy minęły trzy sekundy ciszy, które dla aktora na scenie trwają trzy godziny, postanowiła mówić i jego, i swoje kwestie. W którymś momencie tego „monologu" Jaracz podniósł się na łokciu, popatrzył na Lenę, na widownię i powiedział bez skrępowania: „Ona mi pomaga!".