Aberracje piłki nożnej

Prawidłowa odpowiedź na postawione wyżej pytanie brzmi: bo mogą.

Publikacja: 08.04.2011 20:00

Mógłbym oczywiście kluczyć i kombinować, napisać ze trzy akapity z przykładami, ale to jest krótki tekst i nie ma miejsca, a i tak dużo zajął ten znakomity tytuł. Ekonomiści i biolodzy lubią przypominać, że ludzie reagują na bodźce – jeśli w futbolu głupota byłaby karana, a wyobraźnia nagradzana, to mielibyśmy w polskiej piłce rządy Arsenów Wengerów, Guusów Hiddinków i np. Jeanów-Michelów Aulasów. A ponieważ nie jest, to mamy Grzegorza Latę, Franciszka Smudę oraz całą menażerię prezesów i ich pomocników.

Ostatni przykład pobicia piłkarza na Legii, awantury w Kownie, wcześniejsze zastraszania przez kibiców piłkarzy Arki, oplucie i pobicie rodziny na stadionie Lecha w trakcie meczu reprezentacji to najgłośniejsze przykłady nowego sojuszu władz z lokalnymi watażkami. Kibole są lepsi niż puste trybuny – myślą sobie rządzący klubami – więc lepiej nie wchodzić im w drogę, bo klub straci pieniądze, a my pracę. Poza tym wiadomo przecież, że kibice są solą piłki nożnej, a bez „Starucha" i „Litara" polska piłka przestanie istnieć.

Od kiedy ITI przejął Legię przed siedmiu laty, zastanawiam się (bez skutku), jaka myśl przyświeca kierownictwu klubu. Założę się, że gdyby jakakolwiek inna firma pana Waltera osiągała takie wyniki jak Legia w ostatnich latach, to zostałaby rozwiązana i sprzedana na części, a załoga zwolniona dyscyplinarnie za jawny sabotaż. ITI wykupił Legię z potężnymi długami, od tego czasu klub regularnie wyrzuca w błoto miliony złotych na beznadziejne transfery, zatrudnia coraz gorszych menedżerów i osiąga coraz gorsze wyniki na boisku. Owszem, Legia dostała od miasta stadion za pół miliarda złotych i udało się jej na moment wygrać wojnę z kibolami, ale właśnie ponownie ją przegrywa. I co będzie, gdy ludzie jednak przestaną przychodzić na Łazienkowską?

Oczywiście klubu piłkarskiego nie da się rozwiązać, ponieważ kluby piłkarskie nie upadają (z nielicznymi wyjątkami). W każdym razie takie kluby jak Legia, Wisła czy Lech. Takie kluby mogą wyłącznie trwać, i to bez względu na to, jak są zarządzane oraz jakie wyniki uzyskują ich drużyny na boisku. Tak jest zresztą nie tylko w Polsce, ale wszędzie na świecie. I również wszędzie na świecie (z nielicznymi wyjątkami) futbolem rządzą ludzie głupi, tchórzliwi i pozbawieni talentu.

Już słyszę głosy oburzenia: A Real? Manchester United? Chelsea? Czyż to nie są piłkarsko-biznesowe potęgi zrządzane przez piłkarsko-biznesowych szamanów? Nie są. W każdym razie, jeśli zastosować wobec nich normalne zasady biznesu. W wydanej przed dwoma laty znakomitej książce „Soccernomics" Simon Kuper (jak dla mnie mistrz świata w pisaniu o piłce nożnej) i ekonomista Stefan Szymanski burzą wiele mitów dotyczących zarabiania pieniędzy na piłce nożnej.

Mit najbardziej rozpowszechniony głosi, że na futbolu można zarobić miliony. Owszem, można, pod warunkiem że jesteś piłkarzem, jego agentem, znanym trenerem, sponsorem, albo właścicielem praw telewizyjnych do pokazywania meczów. Na inwestowaniu w kluby można wyłącznie stracić, o czym wie każdy, komu chce się obejrzeć wyniki finansowe nawet największych potęg. Kluby piłkarskie przynoszą udziałowcom straty, w związku z czym nie jest dziwne, że nikt przy zdrowych zmysłach nie chce w nie inwestować – po szaleństwie giełdowym z lat 90. np. w Anglii nie ma już ani jednego klubu notowanego na giełdzie. Kluby stają się zabawkami rosyjskich, amerykańskich albo arabskich miliarderów gotowych po prostu kupić sukces.

Inny mit głosi, że klubami zarządzają ludzie, którzy rozumieją, jak robić pieniądze. Kuper i Szymanski pokazują, że piłka nożna od lat jest domeną ćwierćinteligentów, którzy bez pomocy innych nie nauczyliby się nie tylko robić, ale nawet liczyć pieniędzy. Jeszcze w latach 70. i na początku 80. kluby piłkarskie płaciły firmom sportowym za używanie ich sprzętu. Ani umowy sponsorskie, ani nawet sprzedaż praw telewizyjnych nie były ich pomysłami. Gdyby na początku lat 90. Rupert Murdoch nie przekonał angielskich klubów, że warto pokazywać ich mecze w telewizji satelitarnej, to żaden sam by na to nie wpadł. Do 1982 roku kluby zakazywały transmisji meczów w telewizji, obawiając się, że ograniczy to ich wpływy ze sprzedaży biletów. Potrzebowały dekady, by zrozumieć, że transmisje oznaczają pieniądze za nic i reklamę za darmo.

Jednak w opisie futbolowej głupoty, tchórzostwa i braku wyobraźni nic nie może się równać z zasadami, na jakich opiera się wynajmowanie menedżerów i kupowanie piłkarzy. Po każdym kolejnym sezonie kibice Legii zapewne zadają sobie pytania, jak to możliwe, by w tym klubie grali tak beznadziejni piłkarze kupowani za miliony i by zatrudniano w nim trenerów, którzy jeden po drugim dowodzą, że się nie nadają. Jest to możliwe, bo władze postępują według sprawdzonych zasad. Nowego trenera zatrudnia się na podstawie dwóch kryteriów: po pierwsze dlatego, że kiedyś odnosił sukcesy, po drugie – bo jest właśnie dostępny (zwykle dlatego, że został zwolniony z innego klubu). Piłkarzy zaś zatrudnia się z następujących powodów: 1) bo przychodzi nowy menedżer, a nowy menedżer zawsze zatrudnia nowych piłkarzy; 2) bo nowy piłkarz jest Brazylijczykiem (u nas może też pochodzić z Bałkanów, bo nie stać nas na dobrych Brazylijczyków); 3) bo kiedyś dobrze grał.

Oczywiście to są wszystko idiotyczne powody, żeby dać komuś dobrze płatną pracę, ale wszyscy je stosują. Każdy prezes klubu wie, że jeśli będzie się ich trzymał, to nawet jak przegra wszystkie mecze w sezonie, to będzie kryty. W świecie idiotów żaden idiota nie zostanie uznany za idiotę. Winni będą piłkarze i trener, którego zwolni się po serii porażek i zatrudni nowego.

Oczywiście bywają wyjątki, np. duet Brian Clough i Peter Taylor, który na przełomie lat 70. i 80. stworzył najlepszy zespół w Europie w prowincjonalnym angielskim mieście Nottingham. Albo prezes Jean-Michel Aulas i dyrektor sportowy Bernard Lacombe, którzy w latach 2002 – 2008 zdobyli w Lyonie siedem razy z rzędu mistrzostwo Francji. Wszyscy ci panowie buntowali się przeciwko tradycyjnym zasadom opartym na głupocie i braku wyobraźni i wprowadzali zdroworozsądkowe, np. sprzedawali piłkarzy, zanim ich cena zaczynała spadać, a kupowali młodych za bezcen, albo dbali o to, by młody samotny piłkarz sprowadzony za duże pieniądze dobrze się czuł  w nowym otoczeniu w klubie. Barcelona sama wychowuje swoich piłkarzy i znakomicie na tym  wychodzi.

To wszystko może się wydawać zaskakujące. W końcu od lat słyszymy o piłkarskiej rewolucji, triumfie krwiożerczego kapitalizmu i myślenia korporacyjnego w futbolu, o władzy mądrali z dyplomami MBA i eliminacji sentymentalnych słabiaków. To nieprawda - futbol nie jest normalnym biznesem i dobrze -  nie powinien nim być. W idealnym świecie kluby piłkarskie powinny być instytucjami użytku publicznego zarządzanymi przez odważnych ludzi z pomysłami. Właściciel jest nieistotny, byleby umiał takich ludzi dobrać. Gdzieniegdzie na świecie tak się zdarza, w Polsce – nie.

A ja, owszem, marzyłbym o ideowej walce z ludźmi, którzy psują piłkę swoimi wolnorynkowymi pomysłami, zabijają ducha sportu i kibicowania, wymyślają coraz to nowe metody pomnażania pieniędzy za cenę dławienia marzeń o pięknym tradycyjnym futbolu. Chciałbym bronić polskich kibiców przed brygadami „amatorów kanapek z krewetkami", jak irlandzki piłkarz Roy Keane nazywał dziwnych ludzi w garniturach, którzy zaczęli się pojawiać na stadionach jakieś 15 lat temu. Tylko że w Polsce nie ma z kim stoczyć takiej walki. U nas wynikiem wolnorynkowej rewolucji futbolowej jest przymierze biznesmenów o mentalności PRL-owskich magazynierów z grupą lokalnych bandziorów z kasą i kosą. I tak, obawiam się, zostanie na najbliższe lata.

Mógłbym oczywiście kluczyć i kombinować, napisać ze trzy akapity z przykładami, ale to jest krótki tekst i nie ma miejsca, a i tak dużo zajął ten znakomity tytuł. Ekonomiści i biolodzy lubią przypominać, że ludzie reagują na bodźce – jeśli w futbolu głupota byłaby karana, a wyobraźnia nagradzana, to mielibyśmy w polskiej piłce rządy Arsenów Wengerów, Guusów Hiddinków i np. Jeanów-Michelów Aulasów. A ponieważ nie jest, to mamy Grzegorza Latę, Franciszka Smudę oraz całą menażerię prezesów i ich pomocników.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy