Przypomnę, że o równość – o egalité – walczył dziki tłum pod Bastylią, z hasłami równości na ustach maszerowali bolszewicy. Po nich byli doskonali uczniowie Castro i Pol Pot.
Wszyscy ci „wybitni przywódcy" wymordowali więcej ludzi niż jakakolwiek plaga w historii świata czy klęska głodu wywołana kryzysem (może z wyjątkiem Wielkiego Głodu na Ukrainie). I to oni właśnie wybrali równość zamiast wolności. Pewnie dlatego, że stałym i naturalnym składnikiem wolności jest właśnie nierówność. Równi jesteśmy w prawie do bogacenia się, do godnego życia, do podejmowania ryzyka i tworzenia własnego biznesu, ale też w prawie do wybrania nisko płatnego zawodu.
Całą historię wolnego świata można by spisać jako historię pęczniejących nierówności. Ale można też spisać ją, biorąc pod uwagę wskaźniki dobrobytu – pokazując, jak systematycznie rośnie dobrobyt Polaków przez ostatnie 20 lat. Jak z socjalistycznej republiki odwołującej się do haseł równości, a skutkiem tego wegetującej na poziomie Trzeciego Świata, wyrośliśmy na średniozamożny kraj Europy. Jak rosły nasze mieszkania i polepszały się warunki życia najbiedniejszych. Prawdą jest też, że systematycznie rosły społeczne dysproporcje. Górą byli ci, którzy dokonali lepszych wyborów, albo mieli więcej szczęścia.
Nierówność w demokracji ma swoją rolę do spełnienia. Nierówność nie służy tym najbogatszym, ale tym, którzy chcą zająć ich miejsce. Ambitnym, starającym się poprawić swój los. Świat bez nierówności to świat, w którym ktoś zawiesił nam sufit nad głową i powiedział: dalej nie pójdziesz. To świat zabijający kreatywność, odbierający ludziom chęć pracy nad sobą i demonstrowania, ile naprawdę są warci. Pniemy się po drabinie nie dlatego, że chcemy osiągnąć równość, ale dlatego, że chcemy zajść wyżej niż inni. To istotny motor rozwoju cywilizacji. Nie chcą tego widzieć tylko ci, którzy niczego od siebie nie wymagają, albo politycy i ideolodzy, którzy chcą skorzystać z cudzej zazdrości, aby samych siebie wynieść na szczyty. Podburzają masy w nadziei, że rewolucyjna wściekłość zapewni im władzę.
Za najnowszą krucjatą o równość nie stoi nikt zatroskany losem biednych. To gra. Polityków i lewicowych publicystów, doktrynerów. Ludzi, którzy czują, że kryzys powoli wygasa, a wraz z nim tracą szanse ich równościowe socjalistyczne ideały. Ale jeszcze walczą, jeszcze próbują. Ot, taki niecelny strzał z pierwszej strony gazety Aurora.