Na wielkim ekranie pełnią rolę czarnego luda co najmniej od dekady. Najpierw był „Peacemaker" z Clooneyem, potem „W pogoni za zbrodniarzem" z Richardem Gere'em i „Za linią wroga" z Gene Hackmanem. Wątek „serbskich terrorystów" pojawia się w najnowszej części „Mission Impossible", za chwilę powróci w „Killing Season" z Travoltą i De Niro, a tymczasem słodkousta Angelina Jolie podbija świat melodramatem wojennym „W krainie krwi i miodu", nakręconym według własnego scenariusza. W Polsce, odwróconej plecami do Bałkanów, rzecz jest jeszcze nieznana, ale w świecie, ho, ho, zdążyła już uzyskać nominację do Złotego Globu.
Rzecz jest o wojnie w Bośni i miłości niemożliwej. Związek Bośniaczki Ajli z Serbem Danijelem nie ma szans nie tylko ze względu na zawieruchę wojenną: przepaść między krwawym żywiołem serbskim a miodookim – bośniackim okazuje się absolutnej, nieledwie ontologicznej natury. W jednym z wariantów trailera Serbowie są w stanie przez dwie minuty dokonać serii gwałtów, rozwalić strzałem z działka karetkę pogotowia z rannym dzieckiem i zgnieść buldożerami ciała konających jeszcze cywilnych ofiar: w filmie zajmuje im to dwie godziny. Serbski
Romeo korzystnie wyróżnia się w gronie współrodaków: choć dowodzi obozem koncentracyjnym, nie gwałci swojej byłej dziewczyny, jak reszta kolegów, zabija ją za to strzałem w głowę, po czym oddaje się w ręce napotkanego patrolu ONZ, szepcąc „Jestem zbrodniarzem, jestem zbrodniarzem". Czyli wrażliwy – jak na Serba.
Nie piszę tego z pozycji negacjonisty: w widłach Driny i Sawy i tak bywało. Żmut postjugosłowiański, sięgający swoimi wątkami w odległą przeszłość, zasupłany jest na dziesięciolecia; by go rozplątać, potrzeba będzie mnóstwo wiedzy, rozwagi i miłosierdzia.
Problem w tym, jak niezmiernie łatwo dochodzi dziś do kompresowania ludzkich losów i dramatów do lekkiego żetonu z nominałem „Srebrenica" czy „Sarajewo", który podczas nocnych rozmów będzie podskakiwać z brzękiem na blatach barów całego świata. Setki tysięcy widzów kiepskiego filmu, skuszonych nazwiskiem pani reżyser, wie już wszystko: Serbs are bad guys, i nie zmienią tego ani puste demarches polityków, ani wrzaskliwe protesty belgradzkich kiboli: te ostatnie wpisano zresztą pewnie zawczasu w kampanię promocyjną filmu.