Posiadający blisko 32 proc. akcji lubińskiej miedzi Skarb Państwa postanowił upuścić z giganta krwi. Ten rok jest wyjątkowy. Spółka obchodząca w tym miesiącu jubileusz 15 lat notowań na giełdzie musi wypłacić rekordową dywidendę, zmusiło ją do tego państwo. Aby to zrobić, musi się zadłużyć. Rząd uchwalił także wyłącznie dla tego przedsiębiorstwa – to ewenement na światową skalę – specjalny podatek, znacznie wyższy niż podatki od kopalin obowiązujące w innych krajach. Spółkę już odwiedzili celnicy, którzy będą teraz nadzorować ilość wydobycia.
Oficjalnie niby wszystko jest w porządku. Ale gdy pojechaliśmy do Lubina i rozmawialiśmy z tamtejszymi pracownikami, powtarzali: Drenują nas. Co będzie, gdy zmieni się cena miedzi, a my zostaniemy bez żadnych rezerw? Dlaczego nasz prezes nie tłumaczy tym na górze, że to rabunkowa polityka, która może doprowadzić do opłakanych skutków?
Kilometr pod ziemią
Gdy wchodzimy do Zakładu Górniczego „Rudna" – takie kopalnie są w Polsce trzy – uderza nas profesjonalizm i szacunek dla tradycji. „Szczęść Boże" – pozdrawiają się pracownicy. Wszystko działa jak w zegarku. Tak być musi – wydobywanie rudy z pokładów leżących ponad kilometr pod ziemią to nie lada sztuka. – Czy po przejęciu Kanadyjczyków macie czego się od nich uczyć? – pytamy pracowników kopalni. – To oni uczą się od nas – odpowiadają bez zająknięcia.
Przed zjazdem pod ziemię obowiązkowe szkolenie z obsługi aparatu tlenowego, którego używa się w razie pożaru. Trzeba też ubrać się w odzież, którą dostarcza kopalnia. – Aparat w zasięgu ręki, a nie wzroku – mówi nam ratownik górniczy. – I kask ochronny cały czas na głowie – dorzuca nadsztygar Bogdan Kochan, który oprowadza nas po kopalni. Już na dole okazuje się, że wszyscy przestrzegają tych zasad. Mimo że w 30-stopniowym upale, jaki panuje pod ziemią, aż korci, by zdjąć z głowy ciężki kask.
Ruda wydobywana jest w trzech kopalniach: Lubinie, Polkowicach-Sieroszowicach i w Rudnej. To z niej pochodzi 40 proc. całego wydobycia KGHM. Po zjechaniu na dół – 60 długich sekund w windzie zwanej przez górników klatką! – uderza czystość: nie ma pyłu, charakterystycznego dla kopalni węgla. Jarzeniowe światło oświetla grafitowoszary tunel. Jest ciepło, a chwilami gorąco. Tu skała ma około 30 stopni, ale Rudna dokopała się do pokładów na głębokości 1250 m, gdzie jest o pięć stopni więcej. Temperaturę pomaga obniżyć klimatyzacja. – Kopalnia pochłania tyle energii, co stutysięczne miasto – rzuca nadsztygar, gdy idziemy do garażu.
Setki wydrążonych, przecinających się pod kątem prostym korytarzy przypominają miejski labirynt. Między nimi filary, czyli niewybrana skała, która ma podtrzymywać strop. Ile kilometrów liczy ta sieć? – Przenośniki taśmowe, którym w Rudnej transportuje się rudę, mają 48 km – wyjaśnia nadsztygar. Trzy kopalnie KGHM oddalone są od siebie o kilka kilometrów, ale łączą je podziemne korytarze. Długość czynnych wyrobisk tych trzech zakładów górniczych to około 1700 km. Tyle, ile z Wrocławia do Moskwy.
Do transportu w kopalnianych korytarzach używa się cywilnych, terenowych samochodów, takich samych jak te, które można spotkać na ulicy. Górnicze wyrobiska stworzyły ulice, ruch koordynują znaki drogowe. Jedziemy w plątaninie podziemnych, wąskich korytarzy, które potęgują poczucie prędkości. Po minucie jazdy traci się orientację. Na ścianach zwanych tu ociosami, na pierwszy rzut oka grafitowych i czarnych, związki miedzi, złota i srebra tworzą wielobarwne, połyskliwe wzory.