Po przegranych wyborach przez Micheila Saakaszwilego i zwycięstwie Bidziny Iwaniszwilego powstało prawdopodobieństwo, że Gruzja ponownie wejdzie do rosyjskiej strefy wpływów. Zwrot nastąpił niezależnie od deklaracji nowego przywódcy. Saakaszwili jest politykiem bezpośrednio i bardzo mocno związanym z Zachodem, który starał się związać swój kraj na trwałe z zachodnimi organizacjami i systemem bezpieczeństwa. Ze względu na strategiczne położenie Gruzji spotykał się z wielką przychylnością Waszyngtonu.
Niewiele jest państw na świecie, które mogły utrzymywać tak bliskie relacje z Białym Domem. Saakaszwili widywał się bardzo często z poprzednim prezydentem USA. Za kadencji Baracka Obamy te relacje nie były już tak gorące, ale ciągle było jasne, że Waszyngton to bliski sojusznik Tbilisi. Amerykańscy doradcy gościli w Gruzji nieustannie, niektórzy wręcz twierdzą, że odgrywali niemal taką rolę jak ministrowie rządu. Niewątpliwie wpływy USA były mocne. Ta sytuacja nie zmieniła się nawet po wojnie pięciodniowej, gdy perspektywa przyjęcia Gruzji do NATO znacznie się oddaliła. Ambasador USA w Tbilisi był niezwykle ważną i wpływową postacią.
Ale to już przeszłość. Stopniowo władze w Tbilisi przejmuje człowiek, który cały swój gigantyczny majątek zrobił w Rosji. Nie trzeba wiedzy wywiadowczej, by domyślać się bliskich związków Iwaniszwilego z Kremlem – nawet jeśli on sam twierdzi, że nigdy w życiu nie spotkał się z Putinem ani Miedwiediewem. Oczywiste jest, że aby wejść do grona najważniejszych rosyjskich oligarchów, musiał być kontrolowany przez moskiewskie władze. Dziś Iwaniszwili twierdzi, że sprzedał swoje rosyjskie aktywa. To prawdopodobne, ale najpewniej sprzedał je ludziom związanym z obecnym układem władzy na Kremlu.
Nikt, kto ma choć blade pojęcie o panujących w Rosji polityczno-biznesowych obyczajach, nie uwierzy w to, że cały polityczny plan Iwaniszwilego toczył się bez wiedzy i akceptacji przywódców Rosji. Zwycięstwo każdego innego kandydata, który nie był Saakaszwilim, było Moskwie na rękę. A zwłaszcza zwycięstwo kogoś, kto wyrósł i zdobył bogactwo w ich kraju.
Krąży mnóstwo opowieści o tym, w jaki sposób przepływały pieniądze z Rosji do Gruzji na kampanię Iwaniszwilego. Nie można wykluczyć, że duża część z tych plotek jest prawdą. I nawet jeśli Iwaniszwili i jego najbliżsi współpracownicy deklarują, że chcą pozostać niezależni, że nadal będą dążyli do przyjęcia Gruzji do Unii Europejskiej i NATO, jeśli dalej będą deklarować chęć odzyskania Abchazji i Osetii, to ciągle może być to dla Moskwy atrakcyjny partner.
Wystarczy, że w pewnym momencie Gruzja nie wyrazi zgody na przeciągnięcie przez swoje terytorium jednego z kluczowych gazociągów, który miał dostarczać konkurencyjny dla rosyjskiego gaz do Europy. Jeśli Iwaniszwili podejmie tylko tę jedną decyzję, Moskwa będzie mogła uznać, że osiągnęła sukces. I geopolityczne wahadło przesunie się na Wschód.
Należy więc uważnie śledzić każdy krok nowej władzy w polityce zewnętrznej i wewnętrznej. Okazji do pozornie drobnych, a tak naprawdę bardzo ważnych ustępstw wobec Moskwy będzie bardzo dużo. Decyzje mogą zapadać po cichu, przy jednoczesnych gromkich pohukiwaniach o dalszym dążeniu Gruzji drogą na Zachód.
Ten czarny scenariusz nie musi się jednak spełnić. Władza Iwaniszwilego nie jest absolutna. Koalicja ugrupowań, którą sklecił na czas wyborów, nie jest mocno scementowana. Opozycyjna partia Saakaszwilego ma nadal około 40 procent głosów w parlamencie. W skład obecnie rządzącego Gruzińskiego Marzenia wchodzi bardzo wielu prozachodnich polityków, którzy niegdyś razem z Saakaszwilim przeprowadzali rewolucję róż. Nie można wykluczyć, że jeśli zobaczą oni, że Bidzina Iwaniszwili zmienia kurs polityki zagranicznej, to opuszczą koalicję. A jeżeli Saakaszwili będzie sprytnie grał, może próbować przyciągnąć ich do siebie.