Europa przyjęła nas do swej Unii, aby przekreślić Jałtę. Jednak my zachowaliśmy znak tamtej „zdrady o świcie" jak czułą pamiątkę. Co to wszystko znaczy?
Najpierw tworzymy budowle, a potem one tworzą nas, powiedział Churchill. Fałszywy gotyk siedziby Izby Gmin przypomina Anglikom, że ich demokracja sięga czasów Magna Charta, czyli średniowiecza. A fałszywy renesans Pałacu – że rosyjscy agenci, być może po to, by łatwiej nami rządzić, na dobre przyjęli polską formę 70 lat temu.
To nie Stalin żądał tego gmachu w Warszawie. Dał do wyboru metro, dzielnicę mieszkaniową i drapacz chmur, jakie budowano w Moskwie na wzór wieżowców Chicago. Bierut uznał, że metra nie potrzeba, a dzielnicę mieszkaniową może sam postawić. Wybrał Pałac wzniesiony przez fachowców radzieckich. Imię satrapy nadał dopiero po jego śmierci.
Luksusowa klatka
Jest to pomnik Stalina, ale Wersal Bieruta. Pozazdrościł Ludwikowi XIV gmachu, który miał poddanych rzucić w podziwie na kolana. Król Słońce umyślił pałac tak wielki, żeby mogła w nim zamieszkać wyższa szlachta, zamiast buntować się na prowincji przeciwko centralnej władzy. Niechaj ubiega się o dworskie zaszczyty, a to tytuł bez znaczenia, a to prawo siadania na taborecie w obecności króla, najbardziej zaś zaufani mogli Królowi Słońce podetrzeć tyłek. Pocałunek złożony przy takiej okazji zboczonemu bratu królewskiemu zapewniał specjalne łaski dworu. Nic nie zmyślam, przeczytajcie pamiętniki księcia Saint-Simona.
Gdzie lumpowi z Lublina do Ludwika! Bierut panował nad „demokracją ludową". Jednak potrzebował gmachu jako narzędzia swej władzy. Wiedział, że o łaskę taboretu, kubka wody czy lepsze spojrzenie szlachta ducha błagała w ubeckich katowniach. Po wytępieniu starej inteligencji polskiej pragnął nową inteligencję twórczą zamknąć w luksusowej klatce. W tym planie mieścił się także Pałac Kultury i Nauki. Nowe idee miały rodzić się nie tylko pod okiem agentów w środowisku uczonych i artystów. Laboratoria umysłu zostały wystawione w wieżowcu na widok publiczny. I knuj tu na widoku! Ale zwykłych obywateli nie wpuszczano do środka aż do odwilży 1956 roku. A Pałac promieniował na Polskę ideą sowietyzmu. Na wsi był symbolem władzy, dlatego pisano skargi na urzędników gminnych i powiatowych adresowane prosto „do Pałacu".
W tamtych czasach nie było powszechnej telewizji. Propagandę wizualną głosiła architektura. Jest to najstarszy środek masowego przekazu, Pałac musiał więc być widoczny z daleka. Wysokość ustalono za pomocą kukuruźnika z balonem, który przelatywał nad centrum Warszawy coraz wyżej i wyżej, dopóki naczelny architekt Józef Sigalin nie powiedział „wystarczy" na wysokości 230 metrów.
Propaganda dla pokonanych
Kto ten budynek oglądał w połowie lat 50.? Naoczni świadkowie przemarszu wojsk sowieckich dziesięć lat wcześniej, ich rabunków i gwałtów. Rodziny akowców siedzących w więzieniach, „zaplute karły reakcji". Mieszkańcy, którzy wyszli z Powstania Warszawskiego, nie doczekawszy się sowieckiej ofensywy mogącej uratować miasto. Dla nich ten Pałac Stalina był jak wyglancowany bucior sołdata wciśnięty w samo serce Polski. Tak mieli to odczuwać w zamyśle komunistów: „władzy raz zdobytej nie oddadzą nigdy". Ale pamiętajmy też o beneficjentach systemu: biedocie wiejskiej i o miejskich lumpach. Dla nich to był symbol aspiracji do kultury i nauki. I wreszcie elita umysłowa z „heglowskim ukąszeniem". Ci umieli rozpoznać gwałt zadany Pałacem na narodzie, na rozsądku i na dobrym smaku. Jednak uważali, że rzeczywistość ma rację. Hol główny ozdobiła utalentowana i wrażliwa Alina Szapocznikow swą rzeźbą w brązie: dwóch budowniczych gmachu, radziecki i polski, wspólnie dzierżą sztandar.
Pomnik Stalina doczekał czasów, kiedy komunizm dokonał swego demontażu. Czemu więc jeszcze stoi? Ponieważ jest taki jak kraj po transformacji. Nieco zmienił funkcje, skomercjalizował się, przybrał neony i ratuszowy zegar, rzucił nocą różowe światło na fasadę. Jednak konstrukcja pozostała ta sama. Dalej stanowi trzon wbity w rozlany naleśnik pierwszych pięter. Dlatego nie można go zasłonić bardzo bliską zabudową, jak się zasłaniają nawzajem wieżowce w Chicago. Rozlane granice podstawy gmachu są nie do przekroczenia. Komunistyczni zbrodniarze leżą na Powązkach w Alei Zasłużonych, a symbol ostatniej okupacji stoi w sercu Polski.
Ale przecież transformacja ustrojowa też nie zmieniła podstawowej konstrukcji państwa. Wyrwane z Kresów i przesunięte na Zachód musi liczyć na życzliwość Rosji, możliwego gwaranta granicy zachodniej. Zburzenie Pałacu obraziłoby Kreml, po Smoleńsku tym trudniejsze, że Polska zaczęła wchodzić w strefę wpływów Rosji. Nowa inteligencja, elita komuny oraz beneficjenci z ludu spłodzili potomków, a ci zajęli poważne pozycje w kraju. Niektórzy są rosyjskimi agentami wpływu. Inni znaleźli się w szerszym gronie – jeśli wolno tak rzec – ludzi dobrej woli. Naród upokorzony nie tylko okupacją niemiecką i komunizmem, ale również przebiegiem transformacji, już pogodził się z losem. Już nie przeszkadza mu wyglancowany bucior postawiony na sercu. Wielu Polaków lubi Pałac jako sentymentalny znak brutalnej „postępowej przemiany", która umożliwiła im społeczny awans. Staliniątka weszły do elity władzy. Przecież dzisiejszą Polskę uformował Stalin, nadał co najważniejsze: strukturę społeczną i granice. Czy założyciel państwa mógłby stracić w stolicy pomnik, który po własnej „transformacji" stał się symbolem III Rzeczypospolitej?
Monument satrapy czy zabytek kultury
Tuż po zmianie ustroju pewien miliarder ze Stanów chciał gmach rozebrać, przewieźć do siebie i złożyć – jak inni amerykańscy miliarderzy zrobili z paroma zamkami nad Loarą. Ale Polska, jak podaje oficjalna strona PKiN, odmówiła sprzedaży. Zmarnowała okazję, żeby łatwo pozbyć się – co tu kryć – tego upokorzenia. Amerykanin miałby trofeum wygranej zimnej wojny, a kraj odzyskałby najcenniejszy teren w stolicy.