Zimy w Polsce dzielimy na mroźne i śnieżne. Najmroźniejsza zima II wojny światowej zaczęła się w połowie grudnia 1939 roku, a w styczniu 1940 roku zanotowano w Siedlcach 41 stopni mrozu. Rekord należy jednak do zimy o dekadę wcześniejszej. W lutym 1929 roku w Rabce zanotowano –45 st. C. Słynna zima stulecia z 1978 roku była za to niesamowicie śnieżna, do tego stopnia, że kraj został sparaliżowany. W Warszawie na sylwestra i później, chodziło się piechotą jak za króla Ćwieczka, bo komunikacja miejska stała, a góry śniegu i lodu na ulicach przywodziły na myśl fantastyczną krainę z bajki. Obecnie okazuje się, że istnieje jeszcze trzeci czynnik: długotrwałość zimy działa ludziom na nerwy bodaj bardziej niż wielkie śniegi czy mrozy.
Centrum świata
Do analizy zjawiska przystąpmy przepatrując najpierw, co na ten temat wywodzi fantastyka naukowa. W pochodzącej z 1934 roku powieści Aluna Llewellyna „Strange Invaders" („Dziwni najeźdźcy") rozpoczyna się kolejna epoka lodowcowa, obszary nadające się do życia coraz bardziej się kurczą. W wyniku wyniszczających wojen i zimna ludzie cofają się pod względem cywilizacyjnym do epoki żelaza. Taka wizja przyszłości wprawdzie na razie nam nie grozi, ale gdyby zimowa pogoda utrzymała się przez kilka czy kilkanaście lat, niewątpliwie zaśpiewalibyśmy cieniej.
W polskiej SF od roku 2007 mamy na ten temat kanoniczne dzieło Jacka Dukaja „Lód", potężne, ponadtysiącstronicowe tomiszcze (gdyby je wydać normalnie, a nie nonparelem), opiewające uroki prawdziwej zimy.
Oto 30 czerwca 1908 r. w środkowej Syberii uderzył meteoryt zbudowany z fikcyjnego minerału tungetytu, który pod wpływem energii, np. po uderzeniu młotkiem obniża swoją temperaturę. (Taki meteoryt, zwany tunguskim, rzeczywiście spadł w oznaczonym czasie, ale nie sięgnął Ziemi, tylko rozpadł się w powietrzu, wyrządzając monstrualne szkody. Do dziś jest to niewyjaśniona zagadka).
U Dukaja upadek meteorytu dostarczył – jak zwykle w takich przypadkach – ogromnej ilości energii i spowodował spadek temperatury minerału, a potem otoczenia.
Ogromne mrozy zaczęły wkrótce rozprzestrzeniać się po Syberii i Europie (Warszawa jest skuta lodem). Pojawia się „ćmiatło", przeciwieństwo światła, a także aniołowie mrozu, czyli ożywione bryły lodu, tzw. lute. I wojna światowa nigdy nie wybucha, a na Syberię ściągają uczeni z całego świata, gdyż Lód daje ogromne możliwości techniczne. Zimny Nikołajewsk staje się największym przemysłowym miastem Syberii, a Rosja kontynentalna – naukowym i przemysłowym centrum świata. Warszawski matematyk Benedykt Gierosławski na zlecenie rosyjskiego Ministerstwa Zimy udaje się na Syberię, by odszukać Ojca Mroza, czyli swego zaginionego kilka lat wcześniej rodzica, który podobno umie porozumiewać się z lutymi.
Ta urzekająca pod względem estetycznym i artystycznym powieść niewiele ma jednak wspólnego z naszą małą dolegliwością zimową AD 2013. Szukajmy gdzie indziej.
Aż się prosi, by przywołać słynną powieść Cormaca McCarthy'ego „Droga" z 2006 roku, ale to dzieło szeroko znane. Sięgnijmy więc po mniej głośne, ale za to wcześniejsze opowiadanie „Trzy kobiety Dona" z 1987 roku, autorstwa fizyka z Krakowa Marka Huberatha.
Fabuła jest prosta: trzy kobiety prowadzone przez tytułowego Dona zmierzają poprzez kopne śniegi na południe, gdzie podobno jest cieplej. Mimo że panuje środek lata, mrozy są takie, że trudno iść – a więc na podstawie danych łagrowych szacując może być -35 st. C, a w nocy nawet -50 st. C. Odpowiedzialnością za tę anomalię, utrzymującą się już dobrych parę lat, obarczyć trzeba Słońce, które zastrajkowało w wyniku palnięcia w nie wielkiego obiektu astronomicznego. Słońce najpierw wybuchło, osmalając zachodnią półkulę (ale do zagotowania wód Atlantyku nie doszło), a potem raptownie przygasło, przybierając kolor pomarańczowy. Stąd owe mrozy iście syberyjskie na obszarze zbliżonym do Polski, jak można wnosić z okoliczności utworu.
Przeklęte planety niebieskie
Tak zarysowany przebieg katastrofy wydaje się wątpliwy: nie wiadomo, skąd by się miał wziąć w pobliżu Słońca ów obiekt, a jeśli nawet, najpierw by wprowadził masę perturbacji grawitacyjnych wśród planet wewnętrznych, zmieniając ich orbity. Wskutek tego Ziemia doświadczyłaby o wiele wcześniejszych i poważniejszych negatywnych konsekwencji klimatycznych. Także zachowanie Słońca trudno uznać za uzasadnione.
Indagowany w tej sprawie heliofizyk prof. Paweł Rudawy z Uniwersytetu Wrocławskiego wykluczył jakiekolwiek makrozaburzenia naszej gwiazdy wskutek takiego uderzenia – po prostu jest ona ciałem zbyt wielkim i stabilnym. Połknięcie intruza byłoby tu jedynym efektem kolizji.
W opowiadaniu Huberatha jednak nie przyczyny astronomiczne katastrofy klimatycznej są istotne, lecz jej konsekwencje w postaci lutej zimy w środku lata. Obserwujemy krajobraz bardzo podobny do tego z „Drogi", tyle że zaśnieżony – ale tak samo martwy, z takimi samymi obdartusami walczącymi o przetrwanie za wszelką cenę.
Z tej samej parafii astronomicznej pochodzi powieść Briana W. Aldissa „Zima Helikonii", gdzie tytułowa planeta krąży po wydłużonej orbicie w układzie gwiazdy podwójnej. Każda pora roku trwa tam przez stulecia, a zima przerastająca intensywnością wszystko, co jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, jest tam okresem walki o utrzymanie się przy życiu.