– Dlaczego uważa pan, że dziewczynek nie powinno się wysyłać do szkoły, a kobiety trzeba trzymać w domach? – zapytano mułłę zaraz po piątkowym kazaniu.
– Bo tak nakazuje Koran.
– A ma pan żonę?
– Mam.
– A kiedy zachoruje, chce pan, żeby jej lekarzem była kobieta czy mężczyzna?
– Oczywiście, że kobieta!
– Skąd ma się wziąć ta kobieta lekarz, skoro twierdzi pan, że dziewczynek nie wolno posyłać do szkół, a kobiety, zamiast pracować, mają siedzieć w domach?
Rozmowa miała miejsce kilka tygodni temu w Kabulu, ale równie dobrze mogłaby się odbyć w dowolnym czasie w wielu innych państwach muzułmańskich. I zapewne skończyłaby się dokładnie tak samo szybko i w równie niemiłej atmosferze.
Pół biedy, gdy Koranem zasłaniają się niewykształceni mułłowie, głosząc brednie w małych meczetach. Problemy się zaczynają, gdy bzdury powtarzają ludzie uważani za autorytety. Przykład? Choćby najnowszy: w połowie maja podczas seminarium Stowarzyszenia Praw Człowieka w Rabacie publicysta Ahmed Assid przekonywał, że należy zmienić podręczniki szkolne, bo „zapisane w nich wzywanie ludzi, by podążali za islamem poprzez posługiwanie się przemocą i przymusem, to terroryzm". Słynny salaficki kaznodzieja Mohammed Fizazi natychmiast ogłosił, że Assid powinien być sądzony za obrazę proroka. Inni posunęli się jeszcze dalej, wzywając do „uciszenia" Assida.
Po pierwsze dogmaty
Przykłady podobnych wypowiedzi można mnożyć czerpiąc zarówno z przeszłości, jak i z najnowszych serwisów informacyjnych. Wszystkie przypadki łączy spektakularny brak wiedzy na temat islamu. A wiara w ten sposób traktowana stała się nadzwyczajnie łatwym narzędziem, by władzę zdobyć. Później wystarczy tylko powtarzać, że wedle islamu nie ma rozdziału między państwem a religią, jeszcze bardziej ją wypokraczając.
Wątpliwe, by kaznodzieję z Rabatu albo mułłę z Rijadu przekonał cytat z Koranu: „W niej są znaki solidne – one stanowią istotę Księgi – i inne, dwuznaczne. Ci, co w sercach mają skłonność do zwątpienia, postępują za tym, co w niej wieloznaczne, szukając niezgody" (Sura III:7). Antidotum na problem mógłby być powrót do źródeł islamu, choć na Zachodzie musi to brzmieć jak groźba, szczególnie, że właśnie do tego wzywają wszelkiej maści terroryści czy radykałowie zawłaszczający władzę po arabskiej wiośnie ludów.
Sam powrót do przeszłości jednak nie wystarczy. Trzeba by było jeszcze raz, na nowo zinterpretować naukę proroka. Zwolennicy takiego rozwiązania podkreślają m.in., że jednym z fundamentów islamu – obok świętej księgi – jest idżma, czyli zgoda wspólnoty w rozsądzanej sprawie, bowiem – jak powiedział Mahomet – „jedynie wspólnota jako całość nie może się mylić".
Nieżyjący już arabski intelektualista Edward W. Said tak zdefiniował problem: „Zasad islamu nigdy nie podważono, przez co wciąż interpretowany jest niemal tak samo jak setki lat temu". Politolog i historyk Daniel Pipes (którego zresztą Said nazywał „orientalistą o neandertalskiej mentalności") pisze: „Zasadnicze różnice między religiami dotyczą wyższego krytycyzmu, który chrześcijaństwo i judaizm musiały wytrzymać pod koniec XIX w. Przetrzymały bezgraniczne, naukowe śledztwo dotyczące pochodzenia, historii i pism świętych (...) Islam przeciwnie – kiedy podobne krytyczne badania nad nim nabierają tempa, główną strategią muzułmańską jest dotychczas ignorowanie ich w nadziei, że rewizjonizm, jak ból zęba, przeminie. A nie mija".
Ruchy reformatorów istnieją, odkąd powstał islam, i niezmiennie nawołują do „otwarcia na nowo bram idżtihadu" (wysiłku umysłowego zmierzającego do tworzenia nowych zasad, których nie uwzględnił Koran ani sunna). Dlaczego nie udało się choćby uchylić tych drzwi? „Problem nie tkwi w tym, że islam jest niereformowalny, lecz w tym, że nie ma w nim zinstytucjonalizowanej hierarchii porównywalnej do chrześcijańskiego Kościoła, która mogłaby przeprowadzić teologiczne i prawne reformy. Ulemowie reformiści (...) nie posiadali władzy, dzięki której mogliby narzucić innym swój punkt widzenia" – pisze Malise Ruthven w książce „Islam".
Graham Fuller, autor głośnej „Przyszłości politycznego islamu", dostrzega jeszcze jeden, jego zdaniem znacznie poważniejszy problem: postęp w islamie został upośledzony przez kontrolę imperialną, a później dyktatury. „Gdyby ludzie byli odpowiedzialni za siebie, reformy przyszłyby wcześniej i odbyłyby się sprawniej" – twierdzi. Arabska wiosna była niewątpliwie znakiem, że ludzie zaczęli się czuć za siebie odpowiedzialność. Tu na scenę wkroczyli jednak politycy z zielonymi sztandarami.
Po wiośnie długa zima
Wśród ekspertów analizujących arabską wiosnę ludów popularne jest stwierdzenie, że nastała po niej długa zima. Zamiast spodziewanej demokracji pojawili się politycy nawołujący do powrotu do korzeni (bez reinterpretacji). Ponieważ mają świadomość, iż są obserwowani przez Zachód (który daje im pieniądze), ze zbytnim rozgrywaniem religią, przynajmniej początkowo, byli ostrożni.
Barry Rubin, izraelski analityk i pisarz, jakiś czas temu zabawił się z czytelnikami, podając cytaty pewnego polityka, który przed przejęciem władzy mówił: „Podstawy naszego islamskiego rządu będą oparte na swobodzie dialogu i będziemy zwalczać wszelkie rodzaje cenzury". Innym razem: „Osobiste pragnienie, wiek i zdrowie nie pozwalają mi odgrywać żadnej roli w kierowaniu krajem po upadku obecnego systemu". A po przejęciu władzy: „Ci, którzy próbują wnieść zepsucie i zniszczenie do naszego kraju w imię demokracji, zostaną zdławieni. Są gorsi niż Żydzi i trzeba ich powiesić". Kto to powiedział? Ajatollah Ruhollah Chomeini.
Analogiczne cytaty można znaleźć wśród wypowiedzi prezydenta Egiptu Muhammada Mursiego, wywodzącego się z potężnego na Bliskim Wschodzie Bractwa Muzułmańskiego. Polityk, który przed wybraniem go na stanowisko rozprawiał o zaletach demokracji, w listopadzie wydał dekrety, którymi przyznał sobie właściwie pełnię władzy (pod naciskiem opinii publicznej wycofał się z nich).
Znamienne, że Bractwo Muzułmańskie tuż po obaleniu dyktatury Hosniego Mubaraka zażądało kontroli nad Ministerstwem Edukacji. Jak bardzo jest to ugrupowanie otwarte na dialog (przed wyborami zarzekało się, że nie chce zawłaszczać państwa dla religii), świadczyły prace nad konstytucją. Ustawa nie tylko pozostawiała mniejszości i kobiety bez odpowiedniej ochrony prawnej, ale otwierała drzwi do islamizacji kraju np. poprzez nadanie władzy religijnej i w kwestiach prawa islamskiego duchownym z Uniwersytetu Al-Azhar.