Pastuszek i królewna

Współczesna bajka musi opierać się na faktach. Opowiem Wam o swoim koledze. Jest aktorem, a jego twarz stała się rozpoznawalna z dnia na dzień, kiedy zaczął grać w serii reklam.

Publikacja: 26.10.2013 15:00

Joanna Szczepkowska

Joanna Szczepkowska

Foto: Fotorzepa/Darek Golik

Red

Pozornie bez związku jest fakt, że ten młody mężczyzna urodził się na wsi. Wieś jest uboga, a ludzie tutaj od świtu do zmierzchu tyrają jak w „Żeńcach" Szymona Szymonowica. Wieś pachnie tzw. kiszonką, czyli kiszonym sianem, które wydziela tak silny odór, że zapach krowiego łajna jest marzeniem. Kolega z żoną jeżdżą  tam czasem z dziećmi, machają widłami w oborze, po łydki upaprani w gnojówce. Rodzice się starzeją, nie ma komu robić i to wszystko wariuje tutaj, jakby był koniec świata.

Zresztą zawsze tu był koniec świata. Po drogach biegają kulawe psy, a jednego zjadły świnie, bo się wdarł w spróchniały chlewik. Po podwórku chodzi ogłupiały stary cap, a kozy są chude jak duchy. Pies na łańcuchu chrypi od rana do wieczora nawet na kury, bo jest ślepy i nie ma jednego ucha, bo mu wydziobała wrona.

A teraz parę słów o mnie. Urodziłam się w Warszawie. W różnych notkach można przeczytać, że jestem z rodziny „inteligenckiej", z  „artystycznej" elity. Co to oznacza? Spotkałam kiedyś na lotnisku znajomego, który leciał do Rzymu. Kiedy mu powiedziałam, że zazdroszczę, nie mógł uwierzyć, że nigdy tam nie byłam. – Ty? Wnuczka Parandowskiego? Poprosiłam go, żeby powiedział, co to dla niego właściwie znaczy. Okazało się, że w gruncie rzeczy  „elita" to po prostu lepszy dostęp do wszystkiego: podróże, ciuchy, antyki. Na pytanie, skąd miałabym na to wziąć, powtórzył... No wiesz. Elita... Znam to od zawsze.

Kapitał „wysokiego urodzenia" to wewnętrzna kultura. Ktoś, kto się nim chwali, przestaje być wysoko urodzony

Możesz sto razy opowiadać, że w dzieciństwie mieszkałaś w dwóch  małych pokojach w pięć osób, możesz zanudzić dowodzeniem skromnego życia i tak Kinga Dunin napisze Ci, że masz lepiej, bo urodziłaś się z „kapitałem społecznym". Czort wie, co to znaczy, ale z pewnością też jakiś rodzaj większego dostępu. Możesz  wypisywać elaboraty o tym, ile dzieci ludzi „elity" skończyło w rynsztokach i innych barłogach, bo nie miały talentu, tylko frustrację i żaden „kapitał" im nie podał ręki. Możesz dwieście razy czytać ze zdumieniem rozmowę z prawnikiem w Dużym Formacie „Wyborczej", gdzie dziennikarka pisze: „pewna dojrzała aktorka, matka dwóch córek, chwaląca się wysokim urodzeniem".

Możesz  podejmować trzysta prób  odpowiedzi i tłumaczeń, że zdanie to zawiera logiczną sprzeczność. Jeśli ktoś jest naprawdę wysoko urodzony, to  niczym się nie chwali, a już z pewnością nie wysokim urodzeniem. Kapitał „wysokiego urodzenia" to po prostu  wewnętrzna kultura. Jest to wprawdzie kapitał stały i pewny, ale nie da się go ruszyć i rozmienić na drobne. Ktoś, kto się chwali „wysokim urodzeniem", po prostu przestaje być wysoko urodzony.

Możesz to tłumaczyć, ale co z tego? I tak ci powiedzą, że się wywyższasz  i gardzisz. Im piękniej i logiczniej będziesz mówić, tym większa będzie ich pewność, że masz lepiej, bo dostałaś w spadku po dziadku bogaty język, a oni nie dostali, dlatego mówią mniej przekonująco. Możesz się mizdrzyć, podlizywać  i tłumaczyć nieśmiało, że po prostu od dziecka czytasz książki i wiersze, stąd może ten cholerny bogaty słownik, możesz nawet próbować mówić gorzej, ale i tak cię wystawią poza nawias jako „ elitę", bo to się przebija tak czy siak. Możesz czterysta razy pokazywać stan swojego konta, i tak będą myśleć, że masz w szwajcarskim banku pieniądze, no bo jak nie, skoro tak się pięknie wysławiasz.

Ale wróćmy do głównego wątku. Tak więc mój kolega, o którym mowa była na początku, wystąpił w serii reklam i stał się tak zamożny, że kupił sobie samochód, za którym nawet ja się obejrzałam, stojąc na przystanku tramwajowym. Akurat zapaliły się czerwone światła i kolega zobaczył mnie przez zmatowioną szybę. Jakiś zakłopotany był w pierwszej chwili, ale potem, rozglądając się czujnie, wychylił głowę.

– Co ty, Joasia, tramwajami jeździsz?

– Jakoś mnie nie ciągnie do samochodu. To rodzinne. Mój ojciec też nie miał auta i albo komunikacją, albo na piechotę się wszędzie poruszał.

Kolega zaledwie dotknął kierownicy i samochód znalazł się bliżej barierki. Wtedy mógł szepnąć tak, żeby inni, zgromadzeni na przystanku nie słyszeli.

Pozornie bez związku jest fakt, że ten młody mężczyzna urodził się na wsi. Wieś jest uboga, a ludzie tutaj od świtu do zmierzchu tyrają jak w „Żeńcach" Szymona Szymonowica. Wieś pachnie tzw. kiszonką, czyli kiszonym sianem, które wydziela tak silny odór, że zapach krowiego łajna jest marzeniem. Kolega z żoną jeżdżą  tam czasem z dziećmi, machają widłami w oborze, po łydki upaprani w gnojówce. Rodzice się starzeją, nie ma komu robić i to wszystko wariuje tutaj, jakby był koniec świata.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą