Tematem książki – zapisu rozmowy Katarzyny Jabłońskiej, który przeprowadziła z ks. Janem Kaczkowskim – są choroba i śmierć. Ksiądz Jan przed laty stworzył w Pucku hospicjum – w 2012 roku zdiagnozowano u niego nowotwór mózgu. Mocny głos na rzecz prawdy, że cierpienie, jeśli nawet z marszu nie uszlachetnia, nie jest żadną karą. Przypomina się scena z filmu Alejandro Amenabara „W stronę morza", w której niepełnosprawny ksiądz bezskutecznie usiłuje nakłonić sparaliżowanego Ramona do zaprzestania starań o eutanazję. Mimo oparcia we własnym doświadczeniu, jedyne, czym kapłan dysponuje, to katolicka frazeologia – jakoś okrutnie pusta i jałowa w starciu z żywą raną pogrążonej w rozpaczy duszy protagonisty, któremu „ustawiony" przez hiszpańskiego reżysera widz odruchowo kibicuje.
Pułapka cierpienia
Czytając, lękałem się czegoś, co można by nazwać pornografią cierpienia, i co – mam takie poczucie – w ostatnich latach zrobiło sporą karierę. Chodzi mi o wcale liczne przykłady zbierania funduszy na chore dzieci czy w ogóle osoby młode, gdy chcące poruszyć serca media, a często także same rodziny chorych, odsuwają kotarę bólu przed publicznością tak szeroko, że staje się to nawet nie tyle niesmaczne, ile po prostu zaczyna pełnić funkcję emocjonalnego szantażu. Wywołane tym wzruszenia są chyba jednak dość płytkie, impulsowe, a do rzeczywistej tajemnicy ludzkiej śmiertelności bynajmniej nie prowadzą. Do czytania rozmowy Jabłońskiej i Kaczkowskiego przystąpiłem, mając z tyłu głowy kilka takich obrazków, którymi epatowano mnie w telewizji i Internecie, by utoczyć ze mnie łzę. Miałem więc obawę, że ta obowiązująca poetyka mimowiednie przesiąknie do tekstu.
Tej pułapki udało się jednak uniknąć. Ksiądz Jan niemal nie mówi o sobie. A i te nieliczne wstawki, gdy na przykład opowiada o biologicznych zmianach, jakie wywołała w nim chemia, buduje w stylu tak rzeczowym i samoświadomym, że nie pozostawia miejsca na cierpiętniczy lukier. Jawi się przede wszystkim jako rzetelny ekspert, świetnie znający rzecz od strony medycznej, gruntownie umocowany w teologii, ale – właśnie w przeciwieństwie do księdza u Amenabara – przeniknięty empatią i solidarnością ze swoimi podopiecznymi.
Nie bez kozery używam tego sformułowania. Książkę Jabłońskiej i Kaczkowskiego powinni sobie szczególnie, z markerem w ręku, przyswoić lekarze. Problem dehumanizacji pacjenta jest przecież w służbie zdrowia szczególnie palący. O tym ks. Jan zresztą też pośrednio wspomina, opowiadając o prowadzonych przez siebie warsztatach, na których studenci medycyny uczyli się, jak zakomunikować pacjentowi, że umrze. Nie jest z tym najlepiej. Ludzkość – zdaje się przestrzegać między wierszami rozmówca Katarzyny Jabłońskiej – zerwała kontakt z własnym przemijaniem. Próba rekonstrukcji tej pierwotnej łączności stanowi zresztą – przynajmniej w mojej ocenie – największą wartość rzeczonego dialogu.