Bridget gotowa na wszystko

Bridget wraca. Jedna z najważniejszych bohaterek popkultury przełomu stuleci była wtedy symbolem pokolenia 30-letnich singli. Dziś jest żywym dowodem ?na emancypację kobiet w średnim wieku.

Aktualizacja: 22.02.2014 15:55 Publikacja: 21.02.2014 20:37

Danuta Stenka w ekranizacji „Nigdy w życiu”: chic lit III RP

Danuta Stenka w ekranizacji „Nigdy w życiu”: chic lit III RP

Foto: East News/Fotonova

Bridget ma dziś 51 lat, dwójkę dzieci i jest wdową. Tak, tak. Helen Fielding, która tę postać stworzyła, postanowiła zacząć niczym Hitchcock – od trzęsienia ziemi. I na dzień dobry ujawniła brytyjskim mediom, że Mark Darcy nie żyje (w trakcie lektury okazuje się, że zginął w sudańskim Darfurze, gdzie trafił jako prawnik specjalizujący się w obronie praw człowieka). Co prawda teoretycznie był to tylko przeciek na temat fabuły powieści, ale doprawdy ciężko uwierzyć w to, żeby w sprawie nie maczał rąk agent pisarki. Można było przewidzieć, że informacja na temat losów Bridget zelektryzuje Brytyjczyków. A sama książka, która po polsku nosi tytuł „Bridget Jones. Szalejąc za facetem" (i za kilka dni wyjdzie w naszym kraju), wypromowana w tak sprytny sposób, stanie się jednym największych hitów wydawniczych 2013 roku.

Udało się wyśmienicie. A ponieważ sprzedaż powieści szybkimi krokami zbliża się do miliona egzemplarzy, można sądzić, że czeka ją podobny sukces jak dwa poprzednie tomy przygód jednej z najważniejszych bohaterek globalnej popkultury lat 90. Wtedy książki Helen Fielding „Pamiętnik Bridget Jones" (1996) i „W pogoni za rozumem" (1999) kupiło ponad 15 milionów kobiet na całym świecie. A przecież była to tylko przygrywka przed premierą filmowych adaptacji powieści, z których każda zarobiła po 250 milionów dolarów. Zresztą pierwsza z nich, „Dziennik Bridget Jones" (2001), należy już dziś do absolutnej klasyki komedii romantycznej. Jak wszystkie filmy, do których rękę przyłożył scenarzysta Richard Curtis („Cztery wesela i pogrzeb", „To właśnie miłość", „Notting Hill"), skądinąd kolega Fielding ze studiów w Oxfordzie. Każdy, kto widział ten obraz (a widział go prawie każdy), na lata zapamiętał fantastyczne aktorskie trio z „Dziennika...": Renee Zellweger, Hugh Granta i Colina Firtha, a także kilka udanych gagów. Oczywiście, film w reżyserii Sharon Maguire był dziełem konwencjonalnym, ale w swoim gatunku była to rozrywka na bardzo wysokim poziomie.

„Bridget Jones. W pogoni za rozumem" już tak się nie udało, choć na fali sukcesu pierwszej części i ten film zarobił fortunę. To było jednak już dziesięć lat temu. Przez ten czas świat zdążył trochę o bohaterce Helen Fielding zapomnieć. Nie na tyle jednak, by współpracująca z pisarką wytwórnia Universal nie złożyła natychmiast po ukazaniu się powieści deklaracji, że rozpoczyna pracę nad adaptacją. Nie mam wątpliwości, że i ten film będzie komercyjnym sukcesem. Wszystko, co napisałem powyżej, nie oddaje bowiem skali zjawiska. Bridget Jones jest nie tylko ważną postacią globalnej popkultury, ale też symbolem wielkiej przemiany obyczajowej, której jesteśmy świadkami.

Chic lit

Mało kto pamięta dziś, że bohaterka „Nigdy w życiu" – książki, od której zaczęła się kariera najpopularniejszej polskiej pisarki Katarzyny Grocholi – nazywana była polską Bridget Jones. Choć, jako żywo, obie panie niewiele łączyło. Ba, początek pierwszej dekady nowego stulecia to w polskiej kulturze popularnej inwazja kolejnych klonów singielki z Londynu zaludniających książki Moniki Szwai, Izabeli Sowy czy Małgorzaty Kalicińskiej. Konkursy literackie pod hasłem „Zostań Bridget" organizowały wtedy nie tylko pisma kobiece, ale i „Wysokie Obcasy". To postać stworzona przez Helen Fielding poruszyła lawinę, spod której nie mogliśmy przez lata się wydostać. Obrzydliwie tandetne polskie komedie romantyczne spod znaku TVN, z „Nigdy w życiu" na czele, nigdy by nie powstały, gdyby nie Bridget. Nie mielibyśmy też przaśnej wersji chic lit, która psuje gust kolejnym rocznikom Polek.

Czym jest chic lit? Sam skrót oznacza „literaturę dla lasek" i doskonale oddaje charakter gatunku. To książki o kobietach i dla kobiet, ale raczej tych przed czterdziestką. Wszystko obraca się tu wokół poszukiwania odpowiedniego życiowego partnera. A główną bohaterkę (koniecznie singielkę), która ma około trzydziestki (choć w polskiej wersji często bywa starsza), otacza zazwyczaj grupa przyjaciółek.

Poza „Pamiętnikiem Bridget Jones" do najważniejszych książek gatunku należą „Diabeł ubiera się u Prady" Lauren Weisberger i „Seks w wielkim mieście" Candace Bushnell. Ale przecież imię ich naśladowczyń to legion. Każdy kraj naszego kręgu kulturowego miał swoją chic lit. Jej miazmaty zatruwają nas do dziś, choć za sprawą „50 twarzy Greya" i mody na soft porno dla kobiet coraz mniej (to jest akurat typowy przypadek leczenia dżumy cholerą, chic lit to kiepska literatura, ale dzieła E. L. James i ich podróbki to jednak typowa grafomania). Warto jeszcze dodać na marginesie, że bez Bridget prawdopodobnie nie byłoby bestsellerów literatury „chłopackiej", czyli książek Nicka Hornby'ego („Był sobie chłopiec"), Tony'ego Parsonsa („Mężczyzna i chłopiec") oraz dziesiątków ich naśladowców. U nich chodzi przecież dokładnie o to samo, bohaterowie są w podobnym wieku i sytuacji życiowej, a od postaci z książek Fielding różnią się jedynie płcią. Tak czy owak mówimy o prawdziwym show-biznesie i wielkich pieniądzach z książek, filmów i seriali, ale także fenomenie socjologicznym. Trzeba sobie zadać pytanie, co jest powodem tak spektakularnego sukcesu  panny Bridget i całej chic lit? Oczywiście, tej kwestii można by poświęcić całą książkę (kilka pozycji poświęconych temu zjawisku zresztą się ukazało), ale w gruncie rzeczy odpowiedź jest stosunkowo prosta. Otóż chodzi o odłożone w czasie efekty rewolucji seksualnej, do których należy upadek instytucji małżeństwa, a, co za tym idzie, tradycyjnej rodziny w kulturze Zachodu.

Co mam na myśli? To, co w karykaturalnej wersji widzimy w „Seksie w wielkim mieście". Nie trzeba nawet znać książki Bushnell, bo przecież większość z nas zetknęła się z telewizyjną czy kinową adaptacją tej powieści, żeby wiedzieć, że chodzi tam o bezpruderyjne kawiarniane rozmowy czterech nowojorskich singielek o ich życiu seksualnym. Serial był obyczajowym przełomem, bo kobiety zachowują się tam w sposób, który wcześniej zwykło się uważać za męski. Carrie Bradshow (Sarah Jessica Parker) i jej koleżanki opowiadają sobie przy stoliku o najintymniejszych sprawach. Mimo że wciąż zmieniają partnerów, żadna nie jest w stanie znaleźć prawdziwej miłości i założyć rodziny. A większość z nich (choć nie wszystkie) o tym marzy.

Świat postrodzinny

Efektem rewolucji seksualnej jest mianowicie to, że istnieje społeczne przyzwolenie, by kobiety swobodnie wybierały sobie partnerów. Ba, by zmieniały ich tak często, jak przyjdzie im ochota, i uprawiały seks bez zobowiązań. Kiedyś spotykało się to z potępieniem: takie zachowania uchodziły raczej mężczyznom (choć postawa playboya przez większość nie była jednak akceptowana), dziś na nikim nie robi wrażenia. Kobiety mają w sferze seksualnej niemal pełną wolność, tyle że jest to wolność pozorna. Bo owszem, mogą zmieniać partnerów, jak często im się podoba, ale mężczyźni również. A oni są tu na uprzywilejowanej pozycji. Ich zegar biologiczny nie tyka tak szybko. Tymczasem całkowita wolność wyboru skutkuje wolnością od zobowiązań. W wielu krajach Zachodu jest obecnie więcej konkubinatów niż małżeństw, w takich właśnie związkach przychodzi na świat większość dzieci, a rozwody są na porządku dziennym. U nas jest z tym nieco lepiej tylko dlatego, że Polacy są społeczeństwem bardzo tradycyjnym, stosunkowo religijnym, a rodzina jest dla nich najważniejsza. O Brytyjczykach nie można tego jednak powiedzieć. I tu wracamy do panny Bridget.

Kiedy ją poznaliśmy w połowie lat 90. XX wieku, miała 32 lata i była samotna. Ale rozpaczliwie pragnęła przestać być singielką. Miała koszmarną wizję, że niczym opisywana w tabloidach staruszka po śmierci zostanie zjedzona przez własnego psa, bo nikt nie zauważy jej odejścia. Można powiedzieć, że postać stworzona przez Helen Fielding była karykaturą (choć pozbawioną złośliwości) wielkomiejskiego stylu życia Brytyjczyków w tamtej dekadzie. Bridget miała obsesję na punkcie zdrowego stylu życia: swojej wagi i nałogów. Wciąż próbowała rzucić palenie, liczyła kalorie i jednostki wypitego alkoholu, a do tego chodziła z przyjaciółmi po klubach. No i kompletnie nie radziła sobie w życiu. Nie potrafiła nic ugotować i kompromitowała się pracy, jako że miała też rozpaczliwe braki w wykształceniu. Jednak była w tym wszystkim zabawna i sympatyczna.

I to właśnie dlatego najpierw spodobała się odbiorcom w Wielkiej Brytanii (pojawiła się w 1995 roku w felietonach na łamach dziennika „The Independent", pomysł na powieść był efektem ich popularności), a później na całym świecie. Trzeba zresztą koniecznie dodać, że Bridget to jeden z symboli epoki „cool Britania", kiedy to po gospodarczym dołku w latach 80., z którego kraj wyprowadziła Margaret Thatcher, Anglicy odsunęli od władzy konserwatystów i wybrali Tony'ego Blaira. Popkultura z Wysp znowu stała się atrakcyjnym towarem eksportowym. Pojawił się britpop (Oasis), później muzyka klubowa, globalnymi hitami stawały się książki brytyjskich pisarzy (np. cykl o Harrym Potterze), a aktorzy i reżyserzy z Anglii robili spektakularne hollywoodzkie kariery (np. wspomniany już Hugh Grant czy Rowan Atkinson). Można chyba powiedzieć, że jeśli chodzi o kulturę popularną, wyspiarze byli wtedy w awangardzie, a już na pewno było tak w przypadku Helen Fielding i Bridget Jones. To od tej postaci zaczął się boom na chic lit.

I wraz z kolejnym tomem jej przygód właśnie się kończy, przynajmniej w sensie symbolicznym. Bo to, co dostajemy w „Szalejąc za facetem", można podsumować cytatem z piosenki Maryli Rodowicz: „ale to już było".  I nie chodzi bynajmniej o to, że to już było u samej Fielding. Owszem, pisarka kolejny raz stosuje tu swoje własne, dobrze sprawdzone patenty. Ale istotniejsze jest, że dawna Bridget była bohaterką nowego typu, dzisiejsza dopisuje kolejny rozdział historii o paniach w średnim wieku pochodzących z klasy średniej, które widzieliśmy choćby w „Gotowych na wszystko". Jest panterą, jak to się nazywa w popkulturowym żargonie (to określenie wykorzystano nawet w tytule serialu „Cougar Town"), bierze sobie mianowicie młodszego o 20 lat kochanka.

Przemiany

Przemiana Bridget ma jednak swoją wagę, w końcu mówimy o prawdziwej popkulturowej ikonie, z którą utożsamiały się miliony kobiet na całym świecie. Wydaje się, że i tym razem Fielding trafnie diagnozuje dokonującą się właśnie obyczajową przemianę. Ale po kolei. Akcja „Bridget Jones. Szalejąc za facetem" toczy się trzy lata po tragicznej śmierci Marka Darcy'ego, który osierocił syna i córkę. Bohaterka długo nie może się otrząsnąć po tym dramacie, aż w końcu postanawia wziąć się za siebie, chudnie o prawie 20 kilogramów, zmienia garderobę i zaczyna się udzielać na Twitterze. Czyli, tak jak w poprzednich częściach, robi to, co akurat jest modne. Bo może i Bridget jest ciężko doświadczona przez los, ale prawdę mówiąc, zmądrzała niewiele. Wciąż kompromituje się głupimi pomysłami i lukami w wykształceniu. Komiczny jest np. wątek jej pracy jako scenarzystki. Próbuje mianowicie napisać współczesną wersję sztuki „Hedda Gabler" Henryka Ibsena i uparcie twierdzi, że jej autorem jest Czechow. Za życia męża Bridget była typową matką z zamożnej klasy średniej: zajmowała się wyłącznie dziećmi i domem, Mark jako wzięty prawnik był w stanie zapewnić rodzinie życie na wysokim poziomie. W zasadzie wciąż nie musi pracować, bo odziedziczyła spory majątek, ale próbuje swoich sił w branży filmowej. Z kiepskim skutkiem zresztą, co jest chyba odległym echem przygód samej Fielding, która swego czasu przeniosła się nawet do Hollywood, ale szybko wróciła do Anglii.

Bridget w gruncie rzeczy jest taka sama, jak była. Kiepsko radzi sobie z praktycznymi czynnościami. Opieka nad dziećmi ją przerasta, podobnie jak zajmowanie się domem, najlepiej radzi sobie z dietą. I to jest pewna odmiana. Nie będzie jednak dla nikogo zaskoczeniem, że znowu szuka partnera. Tym razem robi to nie na przyjęciach czy w pracy, ale w internecie. Z dobrym skutkiem, bo dzięki Twitterowi poznaje niejakiego Roxstera. To przystojny 30-latek, któremu nie przeszkadza duża różnica wieku (zresztą 51-letnia Bridget twierdzi, że ma 35 lat). Oczywiście, ów związek skazany jest od początku na porażkę i rozumieją to wszyscy, włącznie z samą bohaterką. Nie zdradzę też wielkiej tajemnicy, jeśli napiszę, że tak jak w poprzednich tomach cyklu Fielding pojawia się też drugi mężczyzna. Ten akurat jest w jej wieku.

Czyli mamy tu  dokładnie to samo, co już kiedyś czytaliśmy. I to wiele razy u różnych autorów. W końcu fabularne pomysły na swoje powieści pożycza autorka od początku od Jane Austin, do tego stopnia, że nazwisko Darcy, które oficjalnie nosi Bridget w „Szalejąc za facetem", wzięło się z „Rozważnej i romantycznej". Ale przecież nie za zaskakujące zwroty akcji lubimy powieści Helen Fielding, tylko za dowcip i celne obserwacje obyczajowe.

Emancypantki

Z poczuciem humoru bywa w nowym tomie przygód Bridget Jones różnie. Zabawne są np. perypetie dzieci bohaterki, które zaraziły się w szkole wszawicą, co powoduje rozległe konsekwencje. Są tu jednak wątki zdumiewające i dość niesmaczne, fizjologiczne niczym z amerykańskich komedii dla nastolatków. Dużo się tu mówi (i nie tylko mówi) o puszczaniu bąków oraz wymiotach. Ba, na pierwszej randce z Roxsterem bohaterka ma mdłości. We wcześniejszych powieściach Fielding takiego naturalizmu jednak nie było. Znacznie odważniej niż w starszych książkach mówi się w „Szalejąc za facetem" o seksie, włącznie z bardzo ryzykownymi żartami na temat tego, co można brać do ust. Jestem jednak przekonany, że mimo to książka spodoba się dawnym czytelniczkom Bridget. Dlaczego? Bo one czytelniczki się przez ten czas zmieniły. W podobny jak Bridget sposób.

Na czym polega główna zmiana? Wiąże się ona z czymś, co można określić mianem emancypacji kobiet w średnim wieku. Polega to na tym, że dziś panie po pięćdziesiątce mogą uchodzić za atrakcyjne, wiązać się z młodszymi mężczyznami, mieć małe dzieci (córka Bridget chodzi do przedszkola, musiała więc ją urodzić mniej więcej w 45. roku życia) i prowadzić udane życie seksualne. Starają się też podążać za modą i bywają w klubach, gdzie zasadniczo spotykają się osoby młodsze o pokolenie. A przecież jeszcze 20–30 lat temu było to trudne do wyobrażenia. Oczywiście, wiąże się to z przemianą cywilizacyjną, której doświadczamy na własnej skórze: ludzie żyją coraz dłużej, kosmetyki są coraz doskonalsze, łatwo dostępne są dobrodziejstwa chirurgii plastycznej (z której bohaterka korzysta), no i poza tym wszyscy starają się prowadzić zdrowy styl życia.

Bridget co prawda jak dawniej popija wino (i robi z tego powodu głupstwa, np. wypisując kompromitujące twitty), ale już nie pali. Poza tym bohaterka Fielding cały czas zachowuje się jak typowa 30-letnia singielka, a nie jak matrona. Tak jakby nie przyjmowała do wiadomości upływu czasu. I to jest kolejna rzecz, która łączy ją z rówieśnicami. Wiele z nich po pięćdziesiątce wciąż czuje się młodo i to nie bez powodu, bo często całkiem młodo wyglądają i dotrzymują kroku nowym czasom.  Oczywiście, jak to w przypadku Bridget, u niej jest to nieco karykaturalne, trudno doprawdy uwierzyć, żeby osoba w jej wieku była tak infantylna, jak to widzimy w powieści. Ale w gruncie rzeczy ta książka, tak jak poprzednie, jest całkiem blisko rzeczywistości.

Ciekawe jest dla mnie pytanie, czy da się napisać kolejną taką powieść. O Bridget, powiedzmy, po sześćdziesiątce. Czy wtedy jej randki i poszukiwanie kolejnego partnera zostałoby uznane za żenujące, czy może jednak wszyscy odebraliby to jako opis kolejnej przemiany w obyczajach? Bo co do tego, że „Szalejąc za facetem" coś takiego pokazuje, nie ma specjalnych wątpliwości. A że nie Fielding pierwsza to dostrzegła, to już inna sprawa. Całe życie nie da się kroczyć w awangardzie – ale można przynajmniej próbować. Tak jak robi to nasza droga Bridget.

Bridget ma dziś 51 lat, dwójkę dzieci i jest wdową. Tak, tak. Helen Fielding, która tę postać stworzyła, postanowiła zacząć niczym Hitchcock – od trzęsienia ziemi. I na dzień dobry ujawniła brytyjskim mediom, że Mark Darcy nie żyje (w trakcie lektury okazuje się, że zginął w sudańskim Darfurze, gdzie trafił jako prawnik specjalizujący się w obronie praw człowieka). Co prawda teoretycznie był to tylko przeciek na temat fabuły powieści, ale doprawdy ciężko uwierzyć w to, żeby w sprawie nie maczał rąk agent pisarki. Można było przewidzieć, że informacja na temat losów Bridget zelektryzuje Brytyjczyków. A sama książka, która po polsku nosi tytuł „Bridget Jones. Szalejąc za facetem" (i za kilka dni wyjdzie w naszym kraju), wypromowana w tak sprytny sposób, stanie się jednym największych hitów wydawniczych 2013 roku.

Udało się wyśmienicie. A ponieważ sprzedaż powieści szybkimi krokami zbliża się do miliona egzemplarzy, można sądzić, że czeka ją podobny sukces jak dwa poprzednie tomy przygód jednej z najważniejszych bohaterek globalnej popkultury lat 90. Wtedy książki Helen Fielding „Pamiętnik Bridget Jones" (1996) i „W pogoni za rozumem" (1999) kupiło ponad 15 milionów kobiet na całym świecie. A przecież była to tylko przygrywka przed premierą filmowych adaptacji powieści, z których każda zarobiła po 250 milionów dolarów. Zresztą pierwsza z nich, „Dziennik Bridget Jones" (2001), należy już dziś do absolutnej klasyki komedii romantycznej. Jak wszystkie filmy, do których rękę przyłożył scenarzysta Richard Curtis („Cztery wesela i pogrzeb", „To właśnie miłość", „Notting Hill"), skądinąd kolega Fielding ze studiów w Oxfordzie. Każdy, kto widział ten obraz (a widział go prawie każdy), na lata zapamiętał fantastyczne aktorskie trio z „Dziennika...": Renee Zellweger, Hugh Granta i Colina Firtha, a także kilka udanych gagów. Oczywiście, film w reżyserii Sharon Maguire był dziełem konwencjonalnym, ale w swoim gatunku była to rozrywka na bardzo wysokim poziomie.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał