Bridget ma dziś 51 lat, dwójkę dzieci i jest wdową. Tak, tak. Helen Fielding, która tę postać stworzyła, postanowiła zacząć niczym Hitchcock – od trzęsienia ziemi. I na dzień dobry ujawniła brytyjskim mediom, że Mark Darcy nie żyje (w trakcie lektury okazuje się, że zginął w sudańskim Darfurze, gdzie trafił jako prawnik specjalizujący się w obronie praw człowieka). Co prawda teoretycznie był to tylko przeciek na temat fabuły powieści, ale doprawdy ciężko uwierzyć w to, żeby w sprawie nie maczał rąk agent pisarki. Można było przewidzieć, że informacja na temat losów Bridget zelektryzuje Brytyjczyków. A sama książka, która po polsku nosi tytuł „Bridget Jones. Szalejąc za facetem" (i za kilka dni wyjdzie w naszym kraju), wypromowana w tak sprytny sposób, stanie się jednym największych hitów wydawniczych 2013 roku.
Udało się wyśmienicie. A ponieważ sprzedaż powieści szybkimi krokami zbliża się do miliona egzemplarzy, można sądzić, że czeka ją podobny sukces jak dwa poprzednie tomy przygód jednej z najważniejszych bohaterek globalnej popkultury lat 90. Wtedy książki Helen Fielding „Pamiętnik Bridget Jones" (1996) i „W pogoni za rozumem" (1999) kupiło ponad 15 milionów kobiet na całym świecie. A przecież była to tylko przygrywka przed premierą filmowych adaptacji powieści, z których każda zarobiła po 250 milionów dolarów. Zresztą pierwsza z nich, „Dziennik Bridget Jones" (2001), należy już dziś do absolutnej klasyki komedii romantycznej. Jak wszystkie filmy, do których rękę przyłożył scenarzysta Richard Curtis („Cztery wesela i pogrzeb", „To właśnie miłość", „Notting Hill"), skądinąd kolega Fielding ze studiów w Oxfordzie. Każdy, kto widział ten obraz (a widział go prawie każdy), na lata zapamiętał fantastyczne aktorskie trio z „Dziennika...": Renee Zellweger, Hugh Granta i Colina Firtha, a także kilka udanych gagów. Oczywiście, film w reżyserii Sharon Maguire był dziełem konwencjonalnym, ale w swoim gatunku była to rozrywka na bardzo wysokim poziomie.
„Bridget Jones. W pogoni za rozumem" już tak się nie udało, choć na fali sukcesu pierwszej części i ten film zarobił fortunę. To było jednak już dziesięć lat temu. Przez ten czas świat zdążył trochę o bohaterce Helen Fielding zapomnieć. Nie na tyle jednak, by współpracująca z pisarką wytwórnia Universal nie złożyła natychmiast po ukazaniu się powieści deklaracji, że rozpoczyna pracę nad adaptacją. Nie mam wątpliwości, że i ten film będzie komercyjnym sukcesem. Wszystko, co napisałem powyżej, nie oddaje bowiem skali zjawiska. Bridget Jones jest nie tylko ważną postacią globalnej popkultury, ale też symbolem wielkiej przemiany obyczajowej, której jesteśmy świadkami.
Chic lit
Mało kto pamięta dziś, że bohaterka „Nigdy w życiu" – książki, od której zaczęła się kariera najpopularniejszej polskiej pisarki Katarzyny Grocholi – nazywana była polską Bridget Jones. Choć, jako żywo, obie panie niewiele łączyło. Ba, początek pierwszej dekady nowego stulecia to w polskiej kulturze popularnej inwazja kolejnych klonów singielki z Londynu zaludniających książki Moniki Szwai, Izabeli Sowy czy Małgorzaty Kalicińskiej. Konkursy literackie pod hasłem „Zostań Bridget" organizowały wtedy nie tylko pisma kobiece, ale i „Wysokie Obcasy". To postać stworzona przez Helen Fielding poruszyła lawinę, spod której nie mogliśmy przez lata się wydostać. Obrzydliwie tandetne polskie komedie romantyczne spod znaku TVN, z „Nigdy w życiu" na czele, nigdy by nie powstały, gdyby nie Bridget. Nie mielibyśmy też przaśnej wersji chic lit, która psuje gust kolejnym rocznikom Polek.
Czym jest chic lit? Sam skrót oznacza „literaturę dla lasek" i doskonale oddaje charakter gatunku. To książki o kobietach i dla kobiet, ale raczej tych przed czterdziestką. Wszystko obraca się tu wokół poszukiwania odpowiedniego życiowego partnera. A główną bohaterkę (koniecznie singielkę), która ma około trzydziestki (choć w polskiej wersji często bywa starsza), otacza zazwyczaj grupa przyjaciółek.
Poza „Pamiętnikiem Bridget Jones" do najważniejszych książek gatunku należą „Diabeł ubiera się u Prady" Lauren Weisberger i „Seks w wielkim mieście" Candace Bushnell. Ale przecież imię ich naśladowczyń to legion. Każdy kraj naszego kręgu kulturowego miał swoją chic lit. Jej miazmaty zatruwają nas do dziś, choć za sprawą „50 twarzy Greya" i mody na soft porno dla kobiet coraz mniej (to jest akurat typowy przypadek leczenia dżumy cholerą, chic lit to kiepska literatura, ale dzieła E. L. James i ich podróbki to jednak typowa grafomania). Warto jeszcze dodać na marginesie, że bez Bridget prawdopodobnie nie byłoby bestsellerów literatury „chłopackiej", czyli książek Nicka Hornby'ego („Był sobie chłopiec"), Tony'ego Parsonsa („Mężczyzna i chłopiec") oraz dziesiątków ich naśladowców. U nich chodzi przecież dokładnie o to samo, bohaterowie są w podobnym wieku i sytuacji życiowej, a od postaci z książek Fielding różnią się jedynie płcią. Tak czy owak mówimy o prawdziwym show-biznesie i wielkich pieniądzach z książek, filmów i seriali, ale także fenomenie socjologicznym. Trzeba sobie zadać pytanie, co jest powodem tak spektakularnego sukcesu panny Bridget i całej chic lit? Oczywiście, tej kwestii można by poświęcić całą książkę (kilka pozycji poświęconych temu zjawisku zresztą się ukazało), ale w gruncie rzeczy odpowiedź jest stosunkowo prosta. Otóż chodzi o odłożone w czasie efekty rewolucji seksualnej, do których należy upadek instytucji małżeństwa, a, co za tym idzie, tradycyjnej rodziny w kulturze Zachodu.