Szary betonowy budynek znajdujący się na przedmieściach Władywostoku wygląda jak pustostan. W brudnych oknach brakuje firanek, a z dachu nie sterczy ani jedna antena telewizyjna. Na schodach przed drzwiami wejściowymi grupa mężczyzn, siedząc w kucki, pali papierosy. Podejrzliwe spoglądają w stronę dziennikarzy BBC, którzy przechodzą przez bramę w płocie otaczającym blok. Gdy operator zaczyna kręcić, kilku podbiega i zasłania rękami kamerę. Zdenerwowani, po angielsku powtarzają tylko jedno słowo: „stop".
Brytyjczykom, pod warunkiem, że nie zdradzą jego tożsamości, udaje się porozmawiać z jednym z nich. Mężczyzna przyznaje, że on i jego koledzy nie mieli wyboru i musieli przyjechać do Rosji. Podkreśla, że wcale nie chcą tu być. „Nie wiem, ile zarabiamy, bo żaden z nas nie otrzymuje wynagrodzenia" – dodaje.
Wszyscy są zatrudnieni na pobliskiej budowie. Podzieleni na brygady, bez kontaktu z lokalnymi mieszkańcami, nierzadko po 20 godzin na dobę mieszają beton, dźwigają cegły i kładą tynki. Ci ludzie są tylko maleńką częścią systemu, który Pjongjang stworzył, by zdobywać twardą walutę, niezbędną do realizacji snów o atomowej potędze.
Tylko oni nie korzystają
Korea Północna to największa na świecie agencja nielegalnej pracy. Wysyła ludzi wszędzie tam, gdzie znajdzie się ktoś gotowy za nich zapłacić. Nie ma czegoś takiego jak państwo Korea. Jest firma, która robi wszystko, by jej kierownik pozostał u władzy i zarobił tyle pieniędzy, ile to tylko możliwe – podkreśla w rozmowie z amerykańskim portalem Vice prof. Remco Breuker z Uniwersytetu w Lejdzie, który stoi na czele grupy ekspertów zajmujących się pracą przymusową Koreańczyków. O tym, że nie przesadza, mogą świadczyć liczby. Według danych ONZ i amerykańskiego Departamentu Stanu w ponad 20 krajach na świecie zatrudnionych jest obecnie od 50 do 80 tys. Koreańczyków z Północy. Niektóre szacunki mówią jednak nawet o ponad 100 tys.
Jednym z takich ludzi był kiedyś Rim Il. W rozmowie z dziennikarzami CNN przyznaje, że kiedy w 1996 r. przybył do Kuwejtu jako stolarz, był pełen nadziei. Ponieważ w jego ojczyźnie panował wówczas potworny głód, który według różnych szacunków zabił nawet 2 mln ludzi, mężczyzna obiecał sobie, że będzie przesyłał do domu znaczną część swojej pensji. Jeszcze przed przyjazdem zapewniano go, że miesięcznie otrzyma 120 dolarów. Co więcej, on i jego koledzy dostawali trzy posiłki dziennie, na które składały się jajka, mleko, mięso i chleb. Produkty, o których jego rodacy w kraju mogli tylko pomarzyć. Szybko okazało się jednak, że Rim nie będzie w stanie pomóc rodzinie. – Pracowałem pięć miesięcy. Ani razu mi nie zapłacono – tłumaczy.