- Zdobyliśmy cztery tytuły mistrzów świata, grając po włosku, ale dni defensywnej piłki już minęły - mówi Roberto Mancini, któremu powierzono misję posprzątania bałaganu w kadrze po zakończonych katastrofą kwalifikacjach mundialu w Rosji.
Dla rozkochanych w futbolu Włochów brak awansu na turniej był narodową tragedią. Mancini zdawał sobie sprawę, że wyniki muszą przyjść szybko, żeby podnieść morale rodaków, ale od początku pragnął, by za zwycięstwami szedł także styl. W eliminacjach Euro udało się to połączyć.
Włosi wygrali wszystkie dziesięć meczów, strzelili aż 37 goli. Jasne, że było im łatwiej, bo nie mieli w grupie potęg (drugie miejsce zajęła Finlandia, którą Polacy rozbili w środę 5:1), ale mocniejszym też potrafią rzucić wyzwanie. W ubiegłym miesiącu pokonali w Lidze Narodów odbudowaną Holandię.
Jedyną bramkę w Amsterdamie zdobył Nicolo Barella. 23-letni pomocnik Interu debiutował u Manciniego i stał się w jego reprezentacji ważną postacią. - To nieprawda, że we Włoszech brakuje talentów. Wystarczy mieć odwagę, by pozwolić im grać - przekonuje selekcjoner, u którego debiutowali również m.in. Moise Kean i Nicolo Zaniolo. Tego drugiego w meczu z Polską jednak zabraknie, gdyż znów zerwał więzadła. Nie będzie także kontuzjowanego kapitana Napoli Lorenzo Insigne. Ale to nie znaczy, że siła Italii została osłabiona.
W bramce niepodważalną pozycję ma Gianluigi Donnarumma, defensywą wciąż kierują doświadczeni Giorgio Chiellini i Leonardo Bonucci, w pomocy są Brazylijczyk z włoskim paszportem Jorginho, Marco Verratti i Stefano Sensi, a w ataku przeżywający drugą młodość w Lazio Ciro Immobile, który sprzątnął Robertowi Lewandowskiemu Złotego Buta, czyli nagrodę dla najlepszego strzelca sezonu w ligach europejskich. Problem w tym, że 30-letni napastnik trafia regularnie w Serie A, ale w kadrze odnaleźć się nie umie. Od 2014 roku uzbierał tylko dziesięć bramek.