Tiki-taka się skończyła. Jeszcze nie definitywnie, jeszcze co jakiś czas będzie przypominać kibicom o tym, że całkiem niedawno niepodzielnie panowała w Europie i na świecie, ale to łabędzi śpiew. Barcelona prowadzona przez Luisa Enrique w tym sezonie w przyspieszonym tempie przechodzi przemianę. Dla wielu punktem kulminacyjnym tego przepoczwarzania się był niedawny mecz z Realem Madryt, gdy Katalończycy całkowicie porzucili swój charakterystyczny styl, a gole zdobyli po stałym fragmencie gry (!) i długim podaniu z własnej połowy do wybiegającego Luisa Suareza (!!!).
To jednak tylko dowody na to, jak bardzo tiki-taka, nanizanie nieskończonej ilości krótkich podań, uzależniona była od jednego człowieka – Xaviego Hernandeza. A w tym sezonie kapitan Barcy więcej jednak czasu spędza na ławce rezerwowych. Czasu się nie da oszukać – 35-letni maestro powoli, ale nieuchronnie, zaczyna już kończyć karierę.
I gdy esteci, miłośnicy piękna w futbolu załamują ręce, mówią o końcu pewnej epoki, szejkowie zacierają z radości ręce. Xavi od nowego sezonu będzie występował w katarskim klubie Al-Sadd – podpisał trzyletni kontrakt, za każdy rok gry zarobi wolne od jakichkolwiek podatków 10 milionów euro, a w umowie zawarta jest opcja przedłużenia o kolejne 12 miesięcy.
Mistrz krótkich podań, architekt jeden z najwspanialszych drużyn w historii futbolu, człowiek uosobienie jednego stylu gry, zdecydował się więc zamienić największy europejski stadion Camp Nou na puste obiekty w Katarze, a piękną i tętniącą życiem Barcelonę na Dauhę sztuczne miasto wysokościowców pośrodku pustyni.
Katarczycy mają jednak wobec Xaviego znacznie poważniejsze plany, niż tylko zapewnienie tej garstce ludzi, która w Dausze ogląda mecze, wrażeń artystycznych na najwyższym poziomie. Szejkowie chcą Xaviego ulepić na nowo.